Grałem w Extinction. Kolosy na sterydach.
Nie ma to jak frajda z bicia większego.
02.03.2018 | aktual.: 02.03.2018 16:46
Jedną z najbardziej pamiętnych cech Shadow of the Colossus jest ambiwalencja, towarzysząca działaniom gracza. Niby walczy on z wielkimi kolosami, bo taki jest cel gry, ale z drugiej strony nie sprawiają one wrażenia szczególnie groźnych czy agresywnych. Wręcz przeciwnie, są piękne, majestatyczne, a śmierć każdego z nich ma wymiar częściowo tragiczny. Niby wygraliśmy, a tak naprawdę nie czujemy się tryumfatorem.
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: Iron Galaxy Studios
Wydawca: Maximum Games
Wersja PL: Nie
Data premiery: 10.04.2018
Wymagania: Windows 7 – 10, Intel Core i7-4771 3.5 GHz, 8 GB RAM, Nvidia GeForce GTX 970
Grę udostępnił wydawca. Obrazki pochodzą od redakcji.
Wspominam tu klasyczną grę z PlayStation 2 (dwa razy już odświeżoną, na PS3 i PS4), bo Extinction dość otwarcie do niej nawiązuje. Kiedy pierwszy raz widzimy tu w oddali przytłaczającego swymi rozmiarami przeciwnika, skojarzenie jest automatyczne, naturalne i z całą pewnością zamierzone przez twórców gry. 10 minut później odcinam temu gigantowi nogi, ręce i na końcu głowę w szybkiej i dynamicznej walce, w której to on jest od samego początku na z góry straconej pozycji. Pierwsze, powierzchowne skojarzenie okazuje się całkowicie mylne.To nie jest gra o walce z tajemniczymi, majestatycznymi bytami. Extinction to walka o przetrwanie. Nie głównego bohatera - ten jest nad wyraz potężny - ale innych ludzi i miast, których przychodzi mu bronić. Tytułowa zagłada jest tu czymś, co staramy się powstrzymać.Każdy z krótkich etapów, dostępnych w wersji preview, rozgrywa się według podobnego schematu. Na początku mamy lokację, pełną budynków, ludzi do uratowania, potworów do pokonania. Chwilę później przychodzą wielkoludy. I wtedy dopiero zaczyna się zabawa. Bo o ile główny bohater, potrafiący wdrapywać się na dowolnie wysokie ściany, przemieszczać w powietrzu, odskakiwać na duże odległości radzi sobie bez problemu z wrogami w dowolnej liczbie, o tyle nie jest w stanie powstrzymać destrukcji, którą niosą za sobą ci najwięksi wrogowie.Nie chodzi o to, że trudno ich pokonać. Wbiegnięcie na giganta jest równie łatwe jak wdrapanie się na każdy inny obiekt w grze, a potem do jego szybkiego upadku doprowadzić można kilkoma precyzyjnymi ciosami. Sęk w tym, że żeby móc to zrobić, trzeba mieć naładowaną energię specjalną. A do tego doprowadzamy ratując cywilów i walcząc z podstawowymi przeciwnikami. Tymczasem wielkolud idzie sobie jak gdyby nigdy nic, zostawiając za sobą zgliszcza i wcale nie czekając, aż się przygotujemy.Zwycięstwo jest możliwe tylko wtedy, gdy zabijemy giganta (lub gigantów - potrafi być ich więcej) zanim miasto zostanie całkowicie zrujnowane. Na początku, kiedy kolos jest jeden, jest jeszcze łatwo. Ale już dwa, a nawet trzy diametralnie zmieniają rozgrywkę. Bo po każdym zabitym olbrzymie trzeba energię naładować od początku, a czas leci nieubłaganie - kolejne budynki walą się koło nas pod nogami tytana, cywilów do uratowania robi się coraz mniej.W kolejnych podejściach uczymy się więc najlepszej strategii - gdzie pobiec najpierw, kogo uratować najszybciej, żeby “naładować się” i pokonać niszczących miasto olbrzymów zanim zdążą spowodować zbyt duże straty. Robi się z tego taka gra w zarządzanie chaosem - wiemy, że jesteśmy sobie w stanie poradzić ze wszystkim, co dzieje się wokół nas, ale nie ze wszystkim naraz. I trzeba rozglądać się, poznawać lokację, wybierać, aż w końcu uda nam się zaplanować wszystko tak, by ostatni gigant padł, kiedy jeszcze chociaż 1 procent miasta stoi.Po walce z olbrzymami, nieważne, czy wygranej, czy przegranej, krajobraz wygląda tu jak po apokalipsie. Wszędzie zawalone budynki, zgliszcza, może kilka pojedynczych stojących obiektów. Nawet jeżeli zatryumfowaliśmy, potęga naszych wrogów widoczna jest na około na pierwszy rzut oka. I znów na przekór wraca to skojarzenie z Shadow of the Colossus z początku.Mam dużą słabość do gier, które umieją dobrze zarządzać swoimi ambicjami. Nie starają się robić rewolucji, nie próbują być wielkim, epickim dziełem totalnym. Zamiast tego robią jedną konkretną rzecz i robią ją dobrze.Po jakichś dwóch godzinach zabawy z Extinction mam wrażenie, że będzie to właśnie taka gra. Szybka, płynna, przyjemna zręcznościówka, w której frajdę sprawia samo wciskanie guzików, ze świetnym systemem zniszczenia otoczenia. Miła odskocznia od większych tytułów, pozwalająca przez chwilę poczuć się jak kozak. W czasach wielkich marek, trylogii, cykli planowanych na wiele generacji, aż dziwnie mi z czymś takim przyjemnie. To też jakby gra z innej epoki, taka bezpretensjonalna zręcznościówka z ery PS2. W ogóle nie było jej na moim radarze, a teraz czekam. Premiera 10 kwietnia.