Ej, a graliście w... Shadows of the Damned?
"Jestem Garcia Hotspur, łowca demonów. Mój gniew to twoje piekło!"
15.08.2015 | aktual.: 15.01.2016 15:36
Goichi Suda zaczynał zawodową karierę w... domu pogrzebowym. Dość szybko zmęczył go jednak panujący w takim przybytku zapach i zmienił branżę. Do studia Human Entertainment wkręcił się dzięki znajomości zapasów. Na skrzyżowaniu doświadczeń Sudy51 znalazła się Super Fire Prowrestling Special. Gra o zapasach, która zszokowała fanów samobójstwem głównego bohatera w scene końcowej. Tak w skrócie rodziła się legenda.
Shadows of the Damned to najprzystępniejsza gra Sudy. Duża zapewne w tym zasługa wydającej ją - niestety bez należytej troski - Electronic Arts. Słowo przystępna w rozumieniu Sudy trzeba jednak brać w cudzysłów. O tak: "przystępna".
Shadows of the Damned
Garcia "(ocenzurowano)" Hotspur to kozak. Taki z bliznami na twarzy, skórzaną kurtką, tatuażami, motocyklem oraz pracą jako eksterminator demonów. Pewnego dnia władca piekieł - niejaki Fleming - popełnia spory błąd: porywa dziewczynę Garcii do swojego królestwa. Dwie rzeczy, które musicie o Pauli wiedzieć: a) Garcia znalazł ją na śmietniku (słowo honoru), b) porwanie jest możliwe, bo dziewucha popełniła samobójstwo. Miłość nie zwraca jednak uwagi na takie szczegóły. Wiecie, gdzie zmierza ta opowieść prawda? Tak, jest - na samo dno piekła.
Shadows of the Damned jest jak film Roberta Rodrigueza polany sosem z żartów o męskich (rzadziej żeńskich) genitaliach. Jak wysokiej próby są to żarty? Sprzymierzeniec/przyjaciel/przydupas/broń Hotspura to demon Jonhson który zamienia się w rewolwer zwany Bonerem. A to dopiero początek.
Jeśli zatem w grach szukacie wysokich lotów humoru, Shadow of the Damned nie jest grą dla Was. Nie jest też grą dla Was, jeśli w imię klimatu nie chcecie przymykać oka na wyraźne bolączki. Bo choć strzelanie potrafić sprawić w Shadows of the Damned frajdę, to zbyt często zachęca do zajrzenia ze zdziwieniem w rok produkcji.
Nie chcę winić zaangażowanego w projekt Shinjiego Mikamiego (ojciec serii Resident Evil), ale Shadows of the Damned odróżnia od gry z roku 2005 jedynie możliwość chodzenia i strzelania jednocześnie. Przydałoby się w rozgrywce także więcej urozmaiceń (choć ma w zanadrzu jeden genialny patent na zmianę perspektywy), ale zaznaczmy jedno - jeśli łapiecie stylistkę Sudy, nie będziecie zwracać na to szczególnie uwagi.
Klimat potęgują ponadto rozsiane po całym Mieście Przeklętych historyjki. Raz, że bawią za sprawą analfabetyzmu Garcii Hotspura. Dwa, że rzucają więcej światła (a raczej mroku) na to paskudne miejsce i jego mieszkańców. Trzy - są konkretnie porąbane.
Jeśli lubicie filmy z zajechanych kaset VHS, niewybredny humor i jesteście gotowi na ustępstwa, warto dać Shadows of the Damned szansę. Jeśli z kolei jesteście wyznawcami talentu Sudy51, to... a gdzie tam, już pewnie krucjatę Hostspura poznaliście.
Piotr Bajda
"Ej, a graliście w..." to nasz wakacyjny cykl, w którym będziemy blogować o grach, o których chcemy Wam coś opowiedzieć. Mogą być stare, mogą być nowe, mogą być świetne, a mogą okazywać się też crapami. Grunt, że zmusiły nas do podzielenia się z Wami historyjką.
A może i Was zachęcą do podobnych opowiastek? Śmiało. Ślijcie je na kontakt@polygamia.pl Może trafią na stronę.