Dragon Ball FighterZ - Szatan Serduszko kontra Bubu
Dragon Bu-ul, Zet, Zet, Zet!
23.08.2017 | aktual.: 23.08.2017 13:36
Patryk Fijałkowski: Co, że niby te postacie tak się nie nazywają? Powiedzcie to dzieciakom, które z rozdziawioną buzią oglądały kultowe anime na RTL7. Ja się do nich zaliczam. I powiem wam, że gdyby ktoś mi wtedy pokazał Dragon Ball FighterZ, jakiś dobroduszny Trunks, która przebyłby z przyszłości z konsolą i telewizorem, to chyba bym się posikał z wrażenia. Bo tak jak grając w Kijek Prawdy, miałem wrażenie, że oto biorę udział w interaktywnym odcinku South Parka, tak grając w FighterZ, czuję się jak bohater ukochanego anime z dzieciństwa.
Zwiastuny nie presadzają - to naprawdę tak wygląda. Kreska Toriyamy została pięknie oddana w formie dynamicznej bijatyki 2D. Ot, żywe anime, w którym to my jesteśmy scenarzystami walk. Dopiero teraz zrozumiałem, czemu nigdy nie ciągnęło mnie do tych trójwymiarowych odsłon Dragon Balla - zwyczajnie nie wyglądały tak jak oryginał. Tutaj natomiast nawet pył bucha z ziemi w znajomy sposób. Do tego wszystko jest płynne, kilka klatek połykając czasami zupełnie świadomie, w celach artystycznych mających jeszcze wierniej oddać ducha pierwowzoru. Z powodzeniem.
DRAGON BALL FighterZ - Gamescom Trailer | X1, PS4, PC
Najważniejsze jednak, że Dragon Ball FighterZ to nie tylko przepiękna oprawa, ale i soczysty system walki, w którym mierzymy się w potyczkach 3 vs 3. Postacie zmieniamy jednym przyciskiem jak w klasycznym tagu, co owocuje zresztą efektownymi animacjami, w których zawodnicy zderzają się ze sobą z potężnym, klasycznym dla serii impetem. Czuć moc każdego uderzenia, a odgłos teleportu wzruszy każdego fana, który czekał właśnie na taką grową interpretację anime.
Z Adamem mieliśmy jednak okazję zagrać tylko w klasycznego taga. Zabawy miałem przy tym mnóstwo, choć wpierdziel dostawałem, jakbym był synem Krilana. A skoro już o Adamie mowa...
Adam Piechota: Wiecie, do czego mam największy "smoczy" sentyment? Nie do serii anime, którą z winy mniej cywilizowanego miasta rodzinnego nadrobiłem dopiero kilka lat po fakcie, tylko do gier. Młodsze lata, czyli chociażby te przypadające na szóstą generację konsol, upływały mi w mocnej wrogości wobec prawdziwych bijatyk. A Dragon Balle były trochę bardziej łaskawe, oferowały prostsze, choć nadal wystarczająco głębokie systemy oraz wręcz iskrzyły na moim zasłużonym telewizorku CRT - rozsadzenie połowy planety tęczowym specjalem zawsze okupowało wyjątkowe miejsce w moim sercu. Dziś jestem innym graczem, pogodziłem się z prawdziwymi mordoklepkami. Ale wciąż lubię rozsadzać te planety, kurczę.
To było dobre założenie. FighterZ ustawia się dokładnie pomiędzy tymi dwoma grami. Nadal nie jestem superspecem w kwestii bijatyk, ale system sprawia wrażenie nadającego się do żyłowania (wiadomo - do tego potrzeba godzin, a nie minut, testów). Należy reagować w ułamkach sekund, dobrze mierzyć dystans, znać wachlarz sztuczek przeciwników. Bez poleganiu na transformacji w "ostateczną formę" i strzelania asami z rękawów. Niemniej zasada jest prosta - gdy zaczyna się specjal, to zaczyna się specjal. Przy TAKIEJ oprawie nie mogło być inaczej. Czyli efektownie jak w Budokai, a być może także z tradycyjną głębią gatunku.
Intrygująca mikstura. Ten tytuł ma szansę tchnąć nowe życie w growe "Smocze Kulki". Fani czekali na coś równie wyraźnego, rozpoczynającego świeży kierunek, już około dekady. A ja trochę z nimi. Z dziesięcioletnią nostalgią nie ma żartów. Styczeń 2018 - do niego czekamy na globalną premierę. Na razie trzymamy kciuki. Obaj z Patrykiem.
Pod tagiem Prosto z GC 2017 znajdziesz nasze wrażenia z innych ogrywanych i oglądanych w Kolonii gier.
Patryk Fijałkowski & Adam Piechota