Dead by Daylight - recenzja. Gdy przestałem współczuć, nauczyłem się grać
Kto pierwszy, ten lepszy. Pod nieobecność Jasona trzech mniej rozpoznawalnych psychopatów wpada do naszego domu, by zaproponować horror w odmianie sieciowej.
30.06.2016 | aktual.: 01.07.2016 08:12
(najniższym możliwie głosem) Ameryka, ukryta przed cywilizacją wieś. Miejsce, gdzie zanika pojęcie czasu, a przeszłość trwa równocześnie z teraźniejszością. Czworo młodych studentów przyjechało właśnie tutaj, by odreagować trudy codzienności i poczuć odrobinę upragnionego zapomnienia. Oraz żeby epicko przymelanżować przy ognisku.Gdyby tylko wiedzieli, jak koszmarną tajemnicę ukrywają mieszkańcy X-ville. Gdy w powietrzu tanecznym łukiem zawirowały pierwsze iskry ognia, ktoś już ich obserwował z głębi pradawnego lasu. Czekał, przecierając spragnione krwi usta. Zaczęło się od błysku ostrza w świetle księżyca. A skończyć może tylko i wyłącznie na zardzewiałym haku w piwniczce spróchniałej szopy. Polowanie już trwa. Kto będzie ofiarą?W rolach głównych: Kujon w Okularach, Ta Czarna, Co Będzie Pierwsza, Ten Luźny, Którego Swędzi oraz Przypadkowo Seksowna. Film od twórcy, który dał Wam „Just Another Slasher Flick” i „Boobs, Drugs and Psychokiller”, oraz producentów kilkunastu najbardziej typowych horrorów ostatniej dekady. „Dead by Daylight”! Ponieważ śmierć może poczekać do rana.Jeżeli taki zwiastun powoduje, że Wasze wnętrzności przewracają się już na drugą stronę i jedyną przyjemność w filmie odnaleźlibyście podczas obowiązkowej sceny rozbieranej, oznacza to dwie rzeczy: 1) macie doświadczenie w slasherowej odmianie horrorów, a kolekcję Piątków Trzynastego w małym palcu; 2) właśnie dostaliście intrygujący tytuł do ogrania. O ile, rzecz jasna, pozycje wyłącznie sieciowe Was kręcą. Biorąc pod uwagę ostatnie hity – jest na to spora szansa.Stworzone przez studio Behaviour Interactive (Naughty Bear…) Dead by Daylight bardzo zgrabnie wykorzystuje wszystkie klisze tego zabawnego gatunku. Tylko nie z przymrużeniem oka, jak w Until Dawn (dopiero teraz zauważyłem podobieństwo w tytułach). Ponieważ jakiejkolwiek zabawy formułą tutaj nie uświadczycie. DbD pozostaje wierne kampowej tradycji. Pozwala jednak doświadczyć jej poniekąd inaczej. Na świeżo i z ogromną dawką imersji. Słowem – sprawdzić się w tych wszystkich sytuacjach, z których mamy ubaw w trakcie seansu. I samemu pomyśleć to klasyczne „powinniśmy się rozdzielić”.Inspiracje widać na pierwszy rzut oka. Znajdziemy tutaj taki mały podręcznik sprawdzonych motywów. Poczynając od lokacji, gdzie dominują zamglone lasy i drewniane chaty, przez bohaterów, którymi sterujemy, aż po sylwetki prześladujących ich psychopatycznych zabójców.
Rozkładający pułapki osiłek z maską na twarzy mógłby spokojnie zagrać syna Jasona Vorheesa. Oszpecony karzeł z piłą mechaniczną to ponoć kuzyn Leatherface’a, a niewidzialna zjawa musiała mieć powieszony plakat z „Hellraisera” nad łóżkiem w czasach szkolnych. Ta wesoła trójka marzy wyłącznie o porozwieszaniu ludzi na rzeźniczych hakach (jakiś demoniczny rytuał). A ludzie, wiadomo, o przetrwaniu. I nabiciu kolejnego poziomu.Dead by Daylight posiada tylko jeden tryb zabawy – asymetryczny multiplayer, który od biedy możemy porównać z Evolve. Czterech graczy wciela się w postaci bezbronnych młodzików, piąty zakłada hokejową maskę i rozpoczyna polowanie. Kwestia gustu, lecz dla mnie nieporównywalnie ciekawsza jest rola starającego się przeżyć. Po swojej stronie ma się wtedy wyłącznie trzecioosobowy rzut kamery oraz – w założeniach – pozostałych pechowców.Zadaniem graczy jest uruchomienie pięciu generatorów na mapie, otworzenie drzwi wejściowych, no i zwianie spod maczety piątego uczestnika rozgrywki. Ludzie generalnie są bezbronni, więc spotkanie z zabójcą (zwiastowane niesamowicie stresującym biciem serca – oczywiście lepiej grać w słuchawkach) zazwyczaj kończy się przelewem krwi. Można mu spróbować uciec, bo choć na prostej dopadnie nas w chwilę, kiepsko mu idzie z przeskakiwaniem nad niskimi przeszkodami. Ba, można mu nawet uciec. Niemniej mapki w grze są na tyle małe, że nie sposób uniknąć kolejnej konfrontacji. I kolejnej. A koniec końców – śmierci.Bo tak to zazwyczaj w Dead by Daylight przebiega. Nawet jeśli gra sowicie nagradza nas za pomoc przypadkowym towarzyszom, sygnał, że prześladowca kogoś dopadł czy powiesił na jednym z haków, to idealny moment, by złapać przewagę w meczu. Jeżeli gość dopiero ucieka od zabójcy, przy odrobinie umiejętności można w tym czasie uruchomić nawet dwa generatory. Zwłaszcza że to niełatwa sprawa. Klęcząc przy maszynie jesteśmy bezbronni, a jeśli zawalimy jeden ze sprawdzających refleks QTE, okolicą wstrząśnie huk i morderca będzie wiedział, do którego generatora podbiec. Lepiej to zrobić, jak jest zajęty czymś innym. Empatia szybko gaśnie przy tej grze.
Po drugiej stronie barykady jest granie seryjnym zabójcą. Kamera FPP, szybki marsz i maczeta w dłoni. Wytropić wycieczkę jest względnie łatwo, bo widzimy położenie wszystkich reaktorów, a wiadomo, że prędzej czy później przy którymś się pojawią. Potrzebne będą dwa uderzenia, jednym zranimy rywali (będą jęczeć i krwawić), drugim powalimy ich na ziemię. Wtedy pechowca wystarczy podnieść i przybić do jednego z rozłożonych na mapie haków. Jeżeli nikt go nie uratuje (można tego przecież dopilnować), pajęczy demon zabierze jego duszę w ramach jakiejś piekielnej zaliczki.Każdym z trzech rzeźników gra się nieco inaczej. Najmniej terroru zasiejesz Trapperem (podróbka Jasona), który rozkłada niewidoczne pułapki. Skuteczne, owszem, ale kluczem do zwycięstwa jest raczej podejście psychologiczne. Zestresowany gracz popełnia dużo błędów. Wiem, bo sam często bywam tym graczem.Zwłaszcza kiedy Hillbilly (podróbka Leatherface’a) biega po całej mapie i odpala piłę. Skup się wtedy na generatorze. A moim absolutnym faworytem jest Wraith (podróbka Pinheada zmieszana z losową zjawą i mumią), który nie tylko potrafi stać się niewidzialny (coś za coś – nie może wtedy atakować, a wyjście z tego stanu trwa chwilę), ale jeszcze straszy biciem dzwonów, gdy wykorzystuje swoją unikalną umiejętność. I te dzwony, sam ich dźwięk, robią cuda w departamencie przerażenia.Nie czuję ciągotek do tej roli. Zamiast pewności siebie i uganiania się za wszystkimi wolę być tym bezbronnym, zestresowanym, kucającym w krzakach. Choć nie mogę zlekceważyć plemiennych rytmów, które inicjuje rzucenie się w pościg. Świetny motyw.Założenia są naprawdę fajne, niemniej trudno przymknąć oko na fakt, że Dead by Daylight przypomina raczej otwartą betę nadchodzącego hitu niż kompletny produkt. Zacznę od tego, co boli mnie najbardziej: gra nie umożliwia prawdziwego grania ze znajomymi. Jeżeli macie kumatą paczkę czującą takie klimaty, możecie co najwyżej stworzyć prywatny mecz, który nie da Wam żadnych punktów doświadczenia. A postaci rozwijają swój potencjał wysoko na drabince drzewka umiejętności, więc poziomowanie jest naprawdę potrzebne. Rozgrywki rankingowe także odpadają. Czy naprawdę tak trudno było umożliwić mi dołączenie z kumplem do innych graczy?
Następną zmorą jest tutaj doprowadzenie do samej zabawy. Mimo zaskakująco dobrych wyników sprzedaży, musisz uzbroić się w cierpliwość lub czasopismo na przebywanie w lobby. Szczególnie jeśli planujesz grać mordercą, który zakłada nowy pokój do meczu. Na komplet pięciu graczy zdarzyło mi się czekać ponad dziesięć minut. Dodajmy przez wrodzoną uszczypliwość długie czasy ładowania (przy grafice, która bez problemu wpasowałaby się w rok 2013).Raz czekanie zabójcą na przyszłe ofiary wydłużało się tak mocno, że postanowiłem zaparzyć herbatę. Gdy wróciłem przed komputer z parującym kubkiem w dłoni, nadal byłem jedyny w kolejce. Chętni zaszczycili mnie swoją obecnością, gdy wyszedłem przed blok na dymka. Wiem, bo zastałem ekran z napisem „przegrana”.Po kilku godzinach dotkliwie poczułem jeszcze dość ubogą zawartość. Bo choć Dead by Daylight generuje topografię mapek w locie, nie ma leku na zaledwie trzy „tła”, które definiują atmosferę powstałej lokacji. A i sama losowość niewiele zmienia, bo co za różnica, czy domek z piwniczką (i hakiem w tejże) znajdzie się na północy mapy, czy na południu. Powstrzymuje to wyłącznie możliwość wykucia wszystkiego na pamięć.
Czy nowe klimaty geograficzne, tak jak następni zabójcy, będą wychodziły regularnie w płatnej postaci? Bo my już znamy takie zagrywki i te „wiecznie rosnące” gry multiplayerowe. Evolve też próbowało zasadzić się na zawartość naszych portfeli. Na szczęście potrafimy wykazać odrobinę rozwagi od czasu do czasu. I tę polecam w razie czego już szykować.
Bo Dead by Daylight na razie ma jeszcze zbyt wiele niewiadomych. Pewne braki do nadgonienia nie powinny pozwolić developerom spać w nocy. Na szczęście już jest obietnica, że „w najbliższej przyszłości” pojawi się łatka umożliwiająca tworzenie drużyn. Wtedy pozostanie zająć się logicznym rozbudowywaniem zawartości.
Platformy: PC
Producent: Behaviour Digital
Wydawca: Starbreeze
Data premiery: 14.06.2016 r.
PEGI: 18
Wymagania: Intel Core i3-4170 / AMD FX-8300; 8GB RAM, GeForce 760 / AMD HD 8800
Grę do recenzji dostarczył wydawca. Obrazki z rozgrywki pochodzą od redakcji
Ale dzisiaj za cenę gry dostaniecie maksymalnie dziesięć godzin zabawy. Trzymającej w świetnym napięciu i momentami zachwycającej, owszem, jednak mogącej wywołać niejedną frustrację oraz prowadzącej donikąd. A wydaje mi się, że inwestując w grę sieciową, ma się zamiar przy niej spędzić przynajmniej jeden miesiąc. Zobaczymy, czy i jak rozwinie się ten tytuł w nadchodzących miesiącach. Kto wie, być może zasłuży sobie na aktualizację recenzji. Na razie jednak do gry zachęcam ekstremalnych fanów horrorów, zwłaszcza tych kibicujących jeszcze growemu Friday the 13th.