Chmura dla zapisów z gier oraz 20 ośmiobitowych klasyków - za to zapłacicie Nintendo we wrześniu
Przynajmniej nie musicie już kupować NES-a Mini.
Nie zmienia się cena samej usługi. Nadal za NSO (Nintendo Switch Online) zapłacić będziemy musieli kolejno: 4 dolary za miesiąc, 8 dolarów za trzy miesiące oraz 20 dolarów za cały rok. To rozsądne kwoty, chociaż ktoś, kto w gierki sieciowe pyka za darmo od marca 2017 roku, zgrzytnie porządnie zębami, gdy nagle przyjdzie mu za to dodatkowo zapłacić. Zawsze pozostaje kombinowanie ze znajomymi oraz oferta „rodzinna” dla ośmiu konsol za 35 dolarów na rok. Nie zmienia się także nowe, lepsze podejście do oferowanych w ramach abonamentu klasycznych gier - dopóki płacicie, możecie grać we wszystkie tak długo, jak tylko chcecie. W zasadzie nic się nie zmienia, trochę Was nabieram tą konstrukcją akapitu. Chciałem tylko przypomnieć, co wiedzieliśmy do tej pory.
Dla wielu znanych mi switchowców absolutnie najważniejszą informacją będzie ta o… chmurze dla naszych zapisów z gier. Tak, Nintendo idzie wreszcie po rozum do głowy. W razie uszkodzenia, zgubienia lub kradzieży konsoli (wszystko bardzo prawdopodobne, wszak z Pstryczkiem dość sporo się przemieszczamy) będziecie mogli ponownie zassać swoje save’y z sieci. Zarzuty wobec tego, że usługa czeka dopiero za kurtyną płatnego abonamentu, są odrobinę nielogiczne - Sony robi tak samo ze swoim Plusem.
Niestety, to wszystko. I powoli zaczynam tracić nadzieję, że firma z Kioto zaprezentuje w tym roku nową odsłonę Virtual Console. Chyba że jej zapowiedź to jedna z większych bomb szykowanych na E3. Dwadzieścia - a nawet więcej - pozycji z NES-a to, rzecz jasna, bardzo miła sprawa. Weterani ograją je przenośnie, do tego w rywalizacji z kumplami, a świeżaki, dla których Switch jest pierwszym kontaktem z Ninny, łykną trochę historii. Ale gdy odpalam swoje smutne Wii U, w sklepiku mam jeszcze gry z Game Boya, DS-a, SNES-a Wii czy Nintendo 64. I tego potrzebuję na obecnej platformie.
Adam Piechota