Castle of Heart - recenzja. Żwawe serce z kamienia
Niezależna platformówka bez ośmiobitowej grafiki. Można?
Nie ma czasu na wyjaśnienia! Wszak serce pańskie, panie Typowy Growy Rycerz, zamienia się rychło w kamień. Mówili mi, że mam się spieszyć, więc pragnę tylko krzyknąć pańskiej przyszłej publiczności, że niecna gra, którą pan, panie Rycerz, przebiegnie od lewej do prawej strony, jak jaśnie czcigodny Wąsaty przed wiekami nakazał swym wszystkim uczniom czynić na wieki, ta gra wcale najlepsza nie jest. Daje od niej mięsem indyczym, takim nieszczególnie świeżym, jak gdyby z uprzedniej generacji pochodzącym. Ale niech publiczność pańska do serca swego, wcale nie z kamienia, szczęśliwie, weźmie sobie owe słowo: "iskra". Bowiem choć niedoskonała, jej iskrę odczuł nawet tak siwy, plątający się we własnej, kosmatej brodzie, zębów pozbawiony starzec, jak ja, który chlebem gatunkowym z pieca platformowego zakrztusił się już niejednokrotnie.
Tak. Castle of Heart jest wychudzone, wygłodzone, trochę koślawe i ucieka mu jedno oko. Zaczyna się króciutkim, animowanym filmikiem, w sztywnych dialogach robi zbliżenia na niedoskonałe modele postaci, męczy kilkoma zapętlonymi, wcale nie porywającymi utworami oraz ograniczoną gamą efektów dźwiękowych, nie działa wyjątkowo płynnie. Ale ma własny urok. Ma w sobie to mistyczne "coś", co czasem powoduje, że właściwie nie potrafimy podać powodu, dla którego mamy konkretną opinię. Budzi masę dziwnych, czasem wyjątkowo sentymentalnych skojarzeń. A zatem, skoro już i tak zaburzyłem klasyczną strukturę tekstu recenzji, warto o nim pamiętać. Oraz sprawdzić, o ile, rzecz jasna, wpasowuje się w nasz gust. Spróbuję Wam podpowiedzieć.To platformówka 2D. Gdyby nie częste sytuacje wymagające ostrza miecza - szczególnie klasyczny przedstawiciel tego gatunku. Zły czarnoksiężnik porwał ukochaną rycerza, a na niego narzucił klątwę, która powoli przemienia jego ciało w kamień, więc trzeba biec, nie zaś rozkminiać. Dużo skakać, kucać, wspinać się, być może nawet zebrać opcjonalne kryształki. W czterech światach, po pięć obfitych poziomów każdy. Zrozumcie mnie dobrze - nie bardziej eksperymentalny twór na fundamentach zręcznościówki, jak chociażby trylogia Trine, która wielu może się kojarzyć po obejrzeniu naszych zrzutów ekranu. Platformówka prawdziwa.
Napisałem jednak o walce. Owszem, nasz heros ma do dyspozycji podstawowy miecz, który równie dobrze mógłby zgubić w pierwszej minucie, bo tam przestaje być przydatny, oraz całe mnóstwo leżących tu i ówdzie maszynek do zabijania. Znikną, jeśli przypadkowy zgon wycofa nas do punktu zapisu, albo jeżeli... klątwa czarnoksiężnika odbierze wystarczającą część paska życia. Bo widzicie - ten spada cały czas. W pewnym momencie rycerzyk straci rękę, w której trzyma drugi oręż. A potem rozkruszy na drobne kamyczki. Bardzo często Castle of Heart zamienia się w szaleńczy bieg do kolejnego przystanku lub strategiczne wyliczanie, z iloma przeciwnikami jeszcze można wdać się w prostą wymianę ciosów, a ilu trzeba będzie ryzykownie przeskakiwać.Jest średniowieczny klimat, musi być i danse macabre. Śmierć, śmierć, śmierć, śmierć, śmierć, odrobina szczęścia, checkpoint, po czym wszystko od nowa. Nie, proszę, nie przywołujmy tutaj wiadomej serii. To trudna platformówka, po prostu. W duchu produkcji z czasów pierwszego PlayStation (kto jeszcze pamięta Pandemonium? Pierwsza odsłona też bazowała na takich realiach). Przy czym pamiętajcie, że to tytuł właściwie budżetowy. Nie zawsze wizyta w zaświatach będzie spowodowana wspaniale zaprojektowanym wyzwaniem. Czasem wywiniecie orła przez detekcję kolizji, dziwną fizykę skoków lub z powodu broni, która zawsze się pojawiała przy tym kamieniu, a tym razem najwidoczniej wyjechała na wczesną majówkę. Pomijając fatalny przypadek bossa drugiego świata (serdecznie cię nie-pozdrawiam, trzygłowy gadzie), prawie wszędzie balans jest wyważony jednak na tyle dobrze, bo brnąć dalej z własnej chęci. To również przypomina mi popołudnia z Szarakiem.Dla wielu - tak jak dla mnie - sporym wabikiem będzie atmosfera z pogranicza dark fantasy. Nic dziwnego, skoro za Castle of Heart odpowiada polskie studio. Dlatego można napisać, że to platformówkowy Wiedźmin (pierwszy) albo zręcznościowe Kingdom Come: Deliverance. Czasem słowiańsko, czasem po prostu mroczno. Kamienny rycerzyk przemierzy ubogie wioski, mury fortecy, cuchnące bagna, autentycznie nienudne wizualnie jaskinie, górskie zbocza lub opuszczone zamki. Nawet jeśli oprawa nie jest najwyższych lotów, dbałość o szczegóły otoczenia jest wystarczająca, by chcieć ten klimat niuchać jak najdłużej. Szczerze żałowałem, że po napisach końcowych (do których dotarłem po jakichś pięciu czy sześciu godzinach) nie odblokował się piąty, ukryty świat. Zostałbym w tym typowym przecież, ale unikalnym dla tego gatunku świecie dłużej.Tylko muszę Was regularnie ostrzegać, że rozgrywka ma prawo i zdecydowanie może komuś nie przypaść do gustu. Szczęśliwie, żyjemy w epoce powszechnego dostępu do wszystkich informacji, więc jeżeli ktoś ogląda tę grę - w ruchu, na zdjęciach - oraz ma takie dziwne przeczucie, iż mogłaby trafić w jego gust, a przeczucie nie mija podczas czytania mojego tekstu, to dzieją się niezbędne cuda. Potrafię sobie wyobrazić małe nisze wyjadaczy wokół Castle of Heart, maniaków przechodzących całe światy na jednym życiu i ustalających coraz bardziej nieludzkie rekordy. O ile, rzecz jasna, tytuł kiedykolwiek ukaże się na pozostałych sprzętach niż Switchu. Ja bym na przykład z chęcią wrócił i przebiegł całość raz jeszcze, tym razem zbierając wszystkie fioletowe kryształki. Byłaby to fajna wymówka, by ponownie zweryfikować moje rozbite wrażenia.
Gdyż lubię, bawiłem się dobrze, ale wieloletnie doświadczenie w fachu nie pozwala mi ściemnić, że "niedoskonałości spokojnie można przełknąć". Ja przełknąłem, bo siadł mi świat kamiennego maratonu w zbroi, spodobała mi się niskobudżetowa ambicja, tęskno mi do wymagających platformówek, które nie będą 8- lub 16-bitowcami. Ktoś z kolei rzuci okiem na pięć sekund pierwszego poziomu, po czym uzna, że zaczynam wariować na polystarość. Świadomość tego powoduje dość rzadki już u mnie dysonans. Chciałbym móc Wam polecić ten Zamek z całego serca, ale serce już dawno przemienione w kamień. Dlatego poniższy werdykt wystawiam w zgodzie z umysłem. Ale ciekawski czytelnik już wie, że ten tytuł warto w razie czego zapamiętać.
Adam Piechota