Boom na indyki na Switchu trwa
Sprzedaż Super Meat Boy kolejnym dowodem, że jeśli jesteś niezależnym twórcą, to chcesz być na konsoli Nintendo. Teraz.
Super Meat Boy to jeden z ważniejszych tytułów rewolucji gier niezależnych. Prędko wpada do głowy, gdy pomyśli się o produkcjach przełamujących obowiązujący do poprzedniej generacji porządek. Pokazujących, że wcale nie trzeba znanego wydawcy i wielkiego budżetu, by trafić do graczy. Równie dobrze może to zrobić jedna czy dwie osoby.
Mięsny chłopek - jeden z bohaterów Indie Game: The Movie - trafił do sprzedaży w 2010 roku. Dwa lata po premierze Braida. Jon Blow był bardzo zadowolony ze sprzedaży swojej gry.Twierdził, że nie zarobiłby tylu pieniędzy w dobrze płatnej "zwykłej" pracy przez czas potrzebny na produkcję. Szacował, że w pierwszym tygodniu kupiło ją 55 tysięcy graczy. Cztery lata po premierze informował, że gra znalazła 450 tysięcy nabywców.
Autorzy Super Meat Boy już na początku 2012 roku mogli mówić o ponad milionie sprzedanych sztuk. Choć oczywiście i sukces Blowa, i dużo większa baza posiadaczy Xboksów 360 niż cztery lata wcześniej nie były tu bez znaczenia.
W niedawnym odcinku videocastu Przegrani, jeden z wielu odpytywanych przez Tomka Gopa developerów stwierdził, że indiepokalipsa jest faktem. Że współczesna branża indyków wcale nie wygląda już jak czasy, pokazywane we wspomnianym wyżej filmie. Trudno się z tym kłócić. Ale przecież nie cała Galia branża tonie w stu czy dwustu tytułach wypuszczanych tygodniowo, powodując, że coraz trudniej jest o zadowalającą sprzedaż nawet dobrych czy bardzo dobrych gier. Jedna wioska konsola wciąż chłonie wszystko i prosi o jeszcze.
Tommy Refenes (Edmund McMillen nie jest już częścią Team Meat) pochwalił się, że premierowa sprzedaż Super Meat Boy na Switchu jest niesamowicie blisko premierowej sprzedaży gry, gdy trafiała na rynek 8 lat temu. Po drodze została przeniesiona na kolejne platformy. Trudno było nie natknąć się gdzieś na Super Meat Boya. A tymczasem na Switchu znów wszyscy się rzucili.
Eldorado dla indyków na tej platformie kiedyś pewnie się skończy, ale póki co prawie każdy głośniejszy port - nawet nie zupełnie świeża premiera - oznacza podobną eksplozję radości autorów w mediach społecznościowych.
Maciej Kowalik