Zeldowy przebieraniec z błogosławieństwem - Ittle Dew
Moje uwielbienie dla Zeldy ma pokrętną historię. Naprawdę dobrze znam tylko jedną część serii. Wcześniej po prostu lubiłem gry action-RPG. Jako posiadacz PlayStation kochałem np. Brave Fencer Musashi (o którym pisałem w ubiegłe wakacje) więc kiedy kilka lat temu dorwałem się do A Link To The Past, od razu mnie oświeciło: to tu się to wszystko zaczęło. I teraz z uporem maniaka przekonuję wszystkich, że SNESowa Zelda jest absolutnie ponadczasowa. I wciąż rzucam się na wszystko, co się grami Miyamoto inspiruje.
18.07.2016 | aktual.: 05.08.2019 16:04
Ittle Dew to przebrana za Zeldę gra logiczna. Większość czasu spędzamy tu na przestawianiu klocków. Godzę się z tym, jeszcze przed PlayStation lubiłem Sokobana, a przecież i lochy Hyrule pełne były puzzli. Schemat znacie z wielu innych tytułów - w komnacie jest kilka przycisków, są też przeszkody, trzeba znaleźć sposób na przesunięcie klocków na przyciski, żeby otworzyło się przejście. Albo: w ograniczonym czasie uderzyć w kilka kryształów, czyli weź znajdź optymalną drogę i kolejność. Oczywiście poziom skomplikowania zadań rośnie w miarę grania: popchnięty lodowy klocek nie zatrzymuje się na kolejnym polu, a na pierwszej napotkanej przeszkodzie. Czasem niezbędnym elementem puzzla zostaje spacerujący po komnacie przeciwnik, często sama bohaterka.
Mniej typowe jest natomiast podejście do zdobywanych przedmiotów. I to w nich kryje się sedno zabawy. Do zdobycia są ognisty miecz i dwie różdżki - do teleportacji i zamrażania. Wiadomo, że potraktowany ogniem lodowy kloc się rozpłynie, a taki zwykły, jeśli go zmrozić, będzie można przepchnąć przez kolce na drugą stronę komnaty. Ale wszystkie zdobycze działają też ze sobą nawzajem. U mnie to wywołało entuzjastyczne "Mogę TO zrobić?! WOW!"
Jeśli brak mi w komnacie klocka, do uaktywnienia przycisku mogę użyć wyczarowanego pola do teleportacji. Mogę je nawet zamrozić i popchnąć w niedostępny dla mnie obszar. Jest tam, gdzie je chcę? Super. To teraz zamrożę ścianę i od jej lustrzanej powierzchni odbiję w siebie teleportującą w tamto miejsce magiczną kulę. Cieszyłem się jak dziecko, odkrywając, że te proste zabawki logicznie ze sobą współdziałają. Gra stopniowo uczy kolejnych mechanik, a wyzwania w końcowych (z których część jest nieobowiązkowa do jej ukończenia) komnatach wymagają oczywiście ciągłego łączenia wszystkiego co pod ręką.
Ittle Dew sprytnie kamufluje się jako klon A Link To The Past, ale nim nie jest. To nieco na siłę dołożona otoczka, która broni się jedynie prześmiewczą konwencją. Pełno tu meta komentarzy odnośnie klasycznych mechanik: bohaterka w przeciwieństwie do Linka nie jest niemową i głośno wyraża swoje nastoletnie opinie np. na temat jedzenia wypadających z wrogów surowych serc ("Nie leżało pięć sekund!"). Pyszni się też umiejętnością wypowiedzenia alfabetu za pomocą beknięć. To pyskata dziewczynka, która ma szansę być polubioną przez dzieciaki. Mnie o wiele bardziej bawiły mrugnięcia okiem do graczy z większym stażem, ale nieco prostackie chwilami poczucie humoru nie przeszkadzało w grze.W ogóle dużo tu podpowiedzi - czy to w postaci rozstawionych w lochach tabliczek, czy mapy przy której kolekcjonerzy opisujących bohaterów kart zobaczą, ile pozostało w danym obszarze do odnalezienia sekretów. Uderzenie w blokującą drogę przeszkodę wskaże, które elementy w lochu posłużą pozbyciu się jej. To tylko potwierdza, że twórcy chętnie widzieliby Ittle Dew również w rękach młodszych graczy.
Niestety, jeśli pominąć żarty z klasycznego tytułu, szybko okazuje się, że mapa świata jest bardzo umowna, a potyczki z rozrzuconymi tu i ówdzie przeciwnikami miałkie. W lochach oprócz puzzli trafiają się łączniki między kolejnymi komnatami, gdzie twórcy po prostu włożyli po kilku wrogów, obok których można zwyczajnie przebiec. Umowne są również starcia z niby bossami. Ot, trzykrotnie wykorzystaj zdobyczny artefakt, żeby sam sobie nabił guza. Dwuwymiarowa grafika jest po prostu poprawna, ale w żaden sposób inspirująca, świat zaś do bólu typowy, czego już w moim odczuciu humorystyczne podejście nie usprawiedliwia.
Powtarzam więc jeszcze raz: Ittle Dew to po prostu przyjemny puzzler. Jeśli przywiodło cię do niej uwielbienie dla serii Nintendo, w której cenisz przede wszystkim eksplorację i przygodę, to srodze się zawiedziesz. W złocistym trójkącie Triforce, relikcie ze świata Hyrule Szwedzi ze studia Ludosity upodobali sobie boginię mądrości. Na szczęście z wzajemnością, dzięki czemu łączenie dostępnych bohaterce mechanik sprawia szczerą frajdę.Na ten rok zapowiedziano drugą część - ja po jedynce chętnie sprawdzę, jak tym razem rozłożą się proporcje. Zapowiada się nieco bardziej wyważony miks, więc pewnie przyda się nieco więcej odwagi i siły.
Paweł Kumor