Assassin's Creed Syndicate - recenzja

Dwójka bohaterów, nowe gadżety i Londyn w czasach drugiej rewolucji przemysłowej. Brzmi jak przepis na jedną z najlepszych gier w serii - a jak wyszło naprawdę?

Assassin's Creed Syndicate - recenzja
marcindmjqtx

Już od pierwszej części seria Assassin's Creed wzbudzała we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony absolutnie uwielbiam serwowane mi widowiska historyczne i cieszę się w większości znakomicie napisanymi postaciami. Z drugiej strony drażnią mnie niedoskonałości techniczne i miejscami mało wyszukana mechanika gier. Do tej pory jednak Ubisoft udawała się sztuka utrzymania dobrych proporcji pomiędzy mocnymi i słabymi elementami serii. Do tej pory...

Fot. Ubisoft

Witaj, przygodo?

Syndicate od razu wrzuca nas w środek akcji, gdy pod Londynem rodzeństwo Frye wykonuje misję dla bractwa. Od pierwszych chwil infiltrujemy teren fabryki i walczymy z oprychami na dachu pędzącego pociągu, najpierw sterując Jacobem, a potem jego siostrą Evie. To jedno z niewielu tak dynamicznych otwarć w całej serii - tutaj od samego początku skradamy się, walczymy i eliminujemy cele. Do tego mamy okazję poznać relacje między rodzeństwem w zwarty, nie marnujący naszego czasu sposób. Po tych wszystkich częściach, w których najpierw musimy poznać całą historię postaci i przeżyć jej traumatyczne wydarzenia z przeszłości jest to mile widziana zmiana. Takie otwarcie nie tylko wciąga gracza już na samym początku, ale też siłą rzeczy przenosi środek ciężkości z historii głównego bohatera (tutaj rodzeństwa) na miasto i epokę, w jakiej rozgrywa się gra. To zostawia szerokie pole do popisu i Syndicate mógł tutaj stworzyć coś wyjątkowego. Jaka szkoda, że wszystkie zmiany wydają się być przypadkowe, a gra nigdy nie jest już taka dobra, jak podczas prologu...

Z Assassin's Creed Syndicate spędzilem kilkanaście godzin i nadal nie jestem do końca pewien o czym jest ta gra, ale może po kolei.

Syndicate na pewno nie jest o wydarzeniach z 2015 roku, bo ta rama narracyjna już nie ma żadnego sensu - nawet twórcy nie silą się na udawanie, że ma ona jakikolwiek znaczenie. Ten cały wątek sprowadzony został do kilku nudnych, dwuminutowych przerywników filmowych z gadającymi głowami. Muszę przyznać, że podobało mi się, jak było to prowadzone w Black Flag - interaktywnie, żartobliwe i z interesującym, a dla serii już tradycyjnym, zwrotem akcji na koniec. W Syndicate ta rama w żaden sposób nie kontekstualizuje naszych przygód w 1868 roku - nawet nacisk na element symulacji, tak wyraźny w poprzednich częściach, jest tu niemal całkowicie nieobecny. Nowy Assassin's Creed zanurza nas w Londynie z XIX wieku i wszystko byłoby z tym w porządku, gdyby nie to, że...

Syndicate, w przeciwieństwie do niemal wszystkich poprzednich części serii, nie jest również opowieścią o głównych bohaterach. Nigdy nie poznajemy ich historii ani pełnej motywacji. Podczas wszystkich misji i przerywników filmowych dowiedziałem się tylko tyle, że mieli ojca i był on szanowanym asasynem, a ich matka zmarła podczas połogu. Jestem również w stanie z grubsza scharakteryzować rodzeństwo, ale to niestety wszystko. Jak już wcześniej wspomniałem, to mógł być przemyślany ruch, by na pierwszy plan wystawić świat gry, ale...

Ani miasto, ani epoka nie grają tu istotnej roli. Do tej pory nawet słabsze gry z serii przedstawiały ważne lub przynajmniej widowiskowe wydarzenia historyczne. Widzieliśmy atak na Bastylię i przeżyliśmy rewolucję francuską, uczestniczyliśmy w amerykańskiej wojnie o niepodległość i ostatniej bitwie Czarnobrodego - w Syndicate nie uświadczymy ani jednego historycznego wydarzenia (poza śmiercią jednej z postaci). Jest miasto, które poza atrakcyjnym wyglądem i odwzorowaniem XIX wiecznego planu nie oferuje wiele. To dziwne, bo czasy drugiej rewolucji przemysłowej do nudnych nie należały. Jest zatem tym bardziej niezrozumiałe, że twórcy wymyślili fikcyjne wydarzenia, by dodać grze dynamizmu. Najdziwniejszym z nich jest plan zamordowania ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii, Benjamina Disraeliego. Gra bardzo się stara, by usprawiedliwić planowanie tuż przed nowymi wyborami zabójstwa tego dosyć nijakiego i tymczasowego premiera, który urząd sprawował ledwo kilka miesięcy.

Syndicate również nie jest historią Crawforda Starricka, głównego złego tej części. Pojawia się on w przerywnikach filmowych sporadycznie, a końcowa walka z nim jest tak żenująca, że aż w pewnym momencie myślałem, że trafiłem na buga i muszę raz jeszcze załadować poprzedni stan gry.

Ostatecznie nowy Assassin's Creed jest zupełnie o niczym, a cała rozgrywka sprowadza się do dwóch zadań: podbicia wszystkich dzielnic Londynu, na co składa się wykonywanie małych, powtarzalnych aktywności typowych dla otwartego świata, i wykonywania misji fabularnych, by podczas ostatniej z nich odnaleźć niemającego jakiegokolwiek znaczenia MacGuffina. Brawo, graczu - wygrałeś. Kurtyna.

Fot. Ubisoft

Gra, która nie wie, czym jest

Oczywiście gry to w znacznej części mechanika i ta była pieczołowicie rozwijana w każdej części serii. Zawsze można było się przyczepić, że walka trochę zbyt płytka i misje mało zróżnicowane, ale z każdym kolejnym tytułem Assassin's Creed było coraz bogatsze. Niestety od Unity nie możemy uczestniczyć w bitwach morskich, a Syndicate dodatkowo niszczy wszystko, czym stoi seria, za pomocą jednego gadżetu - haku z linką do wspinania.

To chyba najbardziej znana nowość, rodem wyciągnięta z serii Arkham z Batmanem. Wystarczy teraz stanąć obok budynku i nacisnąć L1 by w ciągu sekundy znaleźć się na dachu. Działa to również w przypadku wysokich wież i punktów do synchronizacji - tam, gdzie dotychczas gracz musiał kombinować, by znaleźć optymalną ścieżkę do wspinania, teraz wystarczy nacisnąć jeden przycisk. W ten sposób kluczowy element Assassin's Creed został przekreślony, a lata doskonalenia animacji i siatki nawigacyjnej wyrzucone do kosza.

Takie maksymalne uproszczenie systemu wspinania znajduje swoje odbicie w równie niewymagającej walce. W Syndicate jest ona nie tylko łatwa, ale przy tym boleśnie powtarzalna. Zastosowano system znany z gier z Batmanem - cios, ogłuszenie i kontratak - jednak w przeciwieństwie do gier z Arkham w tytule, w Assassin's Creed możemy grać z zamkniętymi oczami. Każde starcie, bez względu na ilość przeciwników, możemy wygrać nawet się specjalnie nie starając. To z kolei sprawia, że w obliczu braku misji wymagających skradania się, cała mechanika chowania siebie i ciał przeciwników jest bezużyteczna. Po co grać wolniej i utrudniać sobie życie, jeśli możemy wbiec w grupę wrogów, zabić kogo chcemy, po czym uciec jednym naciśnięciem L1?

Są w Syndicate też ciekawe rozwiązania, jak na przykład oferowanie nam różnych sposobów na zabicie celu - gra sugeruje dwie do trzech opcji, z których wybieramy, jak podejdziemy ofiarę. Nie zmienia to jednak tego, że serce rozgrywki jest wewenętrznie sprzeczne, zawieszone gdzieś pomędzy solidnymi podstawami i ślepą innowacją.

Fot. Ubisoft

Gry też mogą udawać, że nic nie widzą

Jakkolwiek dziwna i wewnętrznie sprzeczna nie byłaby mechanika gry, to zdecydowanie najgorszym elementami Syndicate są miałkość przedstawionego świata i zupełnie bezrefleksyjne serwowanie XIX wiecznych realiów. Nie zrozumcie mnie źle, nie każda gra musi aspirować do miana sztuki, ale tak spektakularnego ignorowania istoty materiału nie da się zostawić bez komentarza.

Żyjemy w niewesołych czasach: zmagamy się z wtórnymi wstrząsami po wydarzeniach sprzed 10 lat, koncerty rockowe otwierane są odniesieniami do Steinbecka, Hollywood na współczesnym modelu kapitalizmu nie zostawia suchej nitki, a ponad 15% pracujących żyje poniżej granicy ubóstwa. I teraz wyobraźcie sobie, że Ubisoft robi grę o podobnych problemach i nierównościach społecznych, po czym tę paralelę albo ignoruje, albo z tych problemów się naśmiewa.

W Assassin's Creed Syndicate obserwujemy dramat drugiej rewolucji przemysłowej przez dziurę w płocie stojącym kilometr od fabryki. W jednym rodzaju misji co prawda ratujemy dzieci od przymusowej pracy, ale nie jest to w żaden sposób rozwinięte - takie ciut bardziej rozbudowane odbijanie niewolników z "Shadow of Mordor”. Co więcej, nasi bohaterowie wyzwalają dzieci tylko po to, by mogły one pracować dla nich, w ich gangu rzezimieszków - dlaczego taki los jest lepszy, tego nie wiem. Iskierką nadziei były misje dodatkowe, które otrzymujemy m.in. od Charlesa Dickensa i Karola Marksa. Ten pierwszy jednak zaprasza nas do towarzystwa łowców duchów i wraz z nim zajmujemy się badaniem nawiedzonych domów i śledzeniem kultystów przebranych za diabła. Obawiam się, że osoba odpowiedzialna za te misje nigdy nie czytała Dickensa, a ostatnie 10 lat spędziła w jaskini. Marks z kolei, choć zajmuje się w misjach działalnością związkową, jest w grze wyszydzany. Nazywany jest proto-hipsterem, którego największym wkładem w rozwój społeczeństwa są spodnie-rurki i obleśne brody. W grze, w której przedstawiony jest problem pracy dzieci i wyzysku ludzi rodem z "Ziemi Obiecanej” (powierzchownie, ale zawsze) jest to co najmniej niesmaczne.

Jeśli gry jako medium pretendują do miana sztuki, to powinny takie okazje do komentowania rzeczywistości wykorzystywać. Może to wina ubisoftowego systemu produkcji, w którym brak wyraźnego autora, a wizja gry to wynik decyzji komitetu zlecającego produkcję taśmową kolejnej części serii? Tylko co w takim razie pozostaje? Puste kalorie czystego widowiska? Szkoda, że twórcy mają tak niewiele do powiedzenia.

Fot. Ubisoft

A czego Ty chcesz?

Assassin's Creed Syndicate nie jest ani grą złą, ani wyróżniającą się. Nie żywię do niej takiej niechęci, jaką wzbudzał we mnie Connor w Assassin's Creed III, ale i tak uważam przygody w Londynie za znacznie gorszą części serii. To dlatego, że Syndicate w swoim asekuranckim designie popełnia cięższe grzechy - jest produkcją na wskroś nijaką, całkowicie o niczym, z mechaniką, która nie sprzyja ani walce, ani wspinaniu, ani skradaniu. Nie ma w sobie nawet ułamka spektakularności historycznych widowisk z poprzednich części i nie oferuje niczego w zamian.

Assassin's Creed Syndicate działa i wygląda bardzo ładnie, ale czy to powinno wystarczyć by rekomendować grę? Ja szukam w rozrywce czegoś więcej - czy to fabuły, interesujących postaci, komentarza społecznego lub chociażby wciągającej mechaniki. Wystarczyłaby jedna z tych rzeczy, bym miał o Syndicate inne zdanie. Tymczasem zupełnie nie widzę powodu, dla którego ktoś miałby poświęcić pieniądze i kilkanaście godzin swojego życia na tę grę, więc mogę dać tylko jedną ocenę...

Łukasz Józefowicz

Platformy: PC, PS4, X1

Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
recenzjeassassins creedubisoft
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.