Antigraviator – Recenzja. Na złamanie karku
Czy jedzie z nami Wipeout?
07.06.2018 13:12
Inspiracja kultową ścigałką kosmiczną jest w Antigraviatorze wyczuwalna już od pierwszego spojrzenia na ekran. Futurystyczne trasy, rozmyte otoczenie i ścigające się po nich samochodziki, przypominające statki kosmiczne. To gra, w której hamulec jest nie tyle zbędny, co po prostu służy na sytuacje podbramkowe. Bo lepiej czasami odbić się od barierki niż uniknąć jej kosztem rozpędzania się na nowo. Wreszcie też jest to gra wymagająca odrobiny treningu. O tym, jak będziemy odczuwać tu sporą prędkość, dużo mówią już dołączone do recenzji screeny. Obraz nie jest rozmazany ewentualnie w chwili startu, gdy pojawia się na nim startujący graczy licznik.
Platformy: PC,
Producent: Cybernetic Walrus
Wydawca: Iceberg Interactive
Wersja PL: Tak (napisy)
Data premiery: 06.06.2018
Wymagania: Windows 7 - 10, Intel Core i5 2.7 GHz, 2 GB GeForce GTX 660 Ti
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Obrazki pochodzą od redakcji.
W trybie dla pojedynczego gracza Antigraviator oferuje dość niewiele, bo samouczek (raczej konieczny) i kampanię, złożoną z paru mistrzostw. Aha, tak poza tym to akcja produkcji toczy się w 2210 roku, kiedy to (cytując twórców) „sporty wyścigowe przekroczyły wszelkie spodziewane wcześniej granice”. Fajnie!Nie no wiecie, tak tylko wspominam, jakbyście do zapieprzania 500 km na godzinę pokonującymi grawitację ścigaczami potrzebowali koniecznie jakiegoś tła fabularnego. Tutaj wiemy tyle, że jesteśmy sportowcami, a nie żołnierzami i wystarczy. Nikt o zdrowych zmysłach nie oczekiwał przecież trzymającej w napięciu opowieści. Single nie jest też niestety zestawem ciekawych wyzwań, a głównie pretekstem do tego, by ostro wziąć się za naukę nie tak prostego wcale modelu jazdy i poznawania trybów gry. Ścigamy się ogólnie od startu do mety, ale z różnymi modyfikacjami typu wyeliminowanie z wyścigu.Kampanie rozgrywają się na określonych z góry mapach i trzeba je wygrać, by móc wziąć się za kolejne. Warto wspomnieć, że odpowiedzialni za grę Belgowie z Cybernetic Walrus (przy okazji, to ich debiut) mocno postarali się o zróżnicowanie lokacji. Mamy aż 5 środowisk: od pustyni przypominającej wyścig z „Mrocznego Widma” aż po trasy rozmieszczone chyba już w stratosferze. Jest bardzo ładnie i to nawet bez dopisywania, że ładnie jak na napędzający grę silnik Unity. Każda następna impreza to coraz wyższy poziom trudności, a nawet przebrnięcie tego dla żółtodziobów nie będzie wcale zadaniem, któremu podołamy z marszu. Wszystko dlatego, że prawdopodobnie w pierwszych godzinach nie będziemy potrafili uniknąć ciągłego obijania się o barierki. Może i w Trackmanii licznik dobijał do 1000, ale wrażenie prędkości jest tutaj dużo silniejsze już przy „skromnych” 500.Potem opanujemy jednak dwie podstawowe sztuczki, pozwalające uniknąć przeznaczenia. Pierwszą z nich jest rolada, pozwalająca naszemu pojazdowi przetoczyć się na środek toru. Jeszcze lepiej, gdy obracając się przydzwonimy umiejętnie we wrogi pojazd. Nie oszukujmy się jednak, takie fajne rzeczy wyjdą nam tylko przez przypadek. Drugą jest natomiast hamulec, którego nie opłaca się jednak wciskać do podłogi, a wyłącznie na krótko, będąc w pełnym biegu. Gdy za długo go przytrzymamy, stracimy prędkość, ale krótkie nadepnięcie powoduje chwilowy znaczny wzrost czułości skrętów. Idealnie, by odsunąć przód pojazdu od barierki i... nadziać się na goniącą nas rakietę...Tak poza tym Antigraviator pozwala posyłać w stronę przeciwników środki zaczepne, co jest akurat najmniej chyba intuicyjną mechaniką. Pułapek nie wozimy bowiem ze sobą, możemy jednak aktywować je w wybranych punktach toru. Są tu oczywiście klasyczne pociski namierzające wrogów (tu znów gracz będzie musiał ratować się roladami), ale nieraz sprawę załatwi też sterta spadającego na trasę gruzu. Na wyczucie pułapek trzeba jednak dać sobie trochę czasu, a najlepiej jeszcze zacząć od samouczka. Bez niego będziecie mieć w ogóle problem, by dostrzec pozwalającą na jego aktywację ikonę. Wiecie, tu trzeba zapieprzać przed siebie, a nie wodzić wzrokiem po interfejsie.Single jednak zawodzi i koniec końców Antigraviator to gra stworzona przede wszystkim do multi i trzeba się z tym pogodzić. Wrażenia z zabawy zmieniają się też przecież diametralnie, gdy lecące na autopilocie od startu do mety SI zastępują ułomni jednak gracze. Nagle robi się jakby przyjemniej, gdy nie tylko my popełniamy błędy. Ponieważ piszę te słowa w dniu premiery gry, muszę zaznaczyć jeszcze, że przetrwanie trybu multi to już od początku sprawa otwarta, bo znalezienie chętnego do zabawy nie o każdej porze jest formalnością. Jest też jednak coop na podzielonym ekranie dla czterech graczy.
Docieramy powolutku do końca recenzji, a ja jeszcze wcale nie chcę jej kończyć. No bo przecież wypadałoby się na koniec jasno określić, czy grę polecam czy nie. Mam z tym natomiast spory kłopot, bo to naprawdę kapitalnie zbudowana ścigałka, dająca dużo radości, jeżeli nie poszukujecie w grze szczątkowych choćby celów do osiągnięcia. Jej problemem jest jednak to, że interesujący gameplay doczekał się jedynie średnio ciekawego tła. Jasne, takie przypadki w historii już mieliśmy, jak choćby Project Cars czy Assetto Corsa.Na tle Antigravitatora obie produkcje wyróżniały się jednak przynajmniej masą pojazdów do spróbowania. Autentycznych, powodujących u fanów motoryzacji szybsze bicie serduszka, oferujących zróżnicowany model jazdy. Ostatecznie więc przyciągały przed ekran na wiele godzin. Nędzną strukturę Antygravitatora wybaczyć można zaawansowanym symulatorom, ale to prosta ścigałka i bez ciekawej otoczki nie da sobie rady. Mamy niby możliwość modyfikacji naszych pojazdów na naprawdę sporo sposobów, a poza kolorami każdy element stateczku teoretycznie wpływa na szybkość czy sterowność. Tak po prawdzie to różnice nie są to jednak jakoś szczególnie wyczuwalne.
Antigraviator to przede wszystkim proste indie, które po pierwszym zachwycie i zaledwie paru godzinach na liczniku, ma szansę zostać już tylko takim typowym znajomym. Z którym za bardzo się nie pokłócicie i przez wzgląd na kanapowego coopa oraz wersje na konsole, zaprosicie go pewnie jeszcze co jakiś czas na imprezę. Na moich „party” będzie miał on jednak mocno pod górkę – w temacie gier na spotkania towarzyskie, Fifa zajmuje w moim serduszku już (zbyt) wiele miejsca.