Dominik Gąska: Wydaje mi się, że jest wciąż prawie niemożliwe zaczęcie rozmowy o Playstation 4 bez mówienia o tym, co stało się podczas konferencji na E3, o tym jak wiele dobrej woli zdobyliście u graczy przeciwstawiając się decyzjom Microsoftu o rezygnacji z tradycyjnego sposobu sprzedawania gier. Szczególnie, że twoja firma ciągle jedzie na tej fali, bawicie się tym całkiem nieźle. Żarcikom z Xboksa nie ma końca. Jakie to uczucie znów być przewodnikiem stada? Czy może myślisz, że nigdy nie utraciliście tej pozycji?
Jim Ryan: (Śmiech) Określenie „przewodnik stada” jest twoje, nie moje.
Jasne.
Wydaje mi się, że po prostu cieszymy się, mając dobrze przemyślane plany, które w sposób jednoznaczny i niezmienny komunikujemy światu zewnętrznemu. Cieszymy się też tym, że te plany wydają się być odbierane bardzo pozytywnie. Tak naprawdę nie obchodzi nas aż tak bardzo to, co robią inni, mamy swoje pomysły i będziemy się ich trzymać.
Po targach E3 tegoroczny wyścig konsol wyglądał bardzo interesująco. Walczyć przeciwko sobie miały dwie bardzo różne platformy, dwa różne podejścia do dystrybucji gier, dostępu do sieci czy nawet ogólnego przeznaczenia urządzenia. Im bliżej jesteśmy świąt, tym bardziej Playstation 4 i Xbox One stają się do siebie podobne.
Wybacz – jest jedna duża różnica.
Jaka?
My wystartujemy w Polsce przed świętami.
No tak, to prawda. Ale, wracając do pytania, jak myślisz, dlaczego w tej branży mamy dwa rywalizujące urządzenia, które wyglądają prawie tak samo, mają prawie takie same gry, w które gra się niemal identycznie, a większość różnic jest w najlepszym przypadku kosmetyczna? Czemu nie ma większej różnorodności?
Wiesz, jeszcze się przekonamy, jak identyczne będą ostatecznie gry. Dostajemy od twórców sygnały, że jest im łatwiej tworzyć na PS4 niż na inne urządzenia. Dla przykładu, w Battlefielda 4 można tutaj, na targach, grać wyłącznie w wersji PS4. Więc przekonamy się jeszcze, jak podobne do siebie będą ostatecznie gry na obu platformach, kiedy pojawią się one na rynku.
To chyba dla was pewna nowość. Pamiętam, że w czasach Playstation 1, 2, nawet 3, twórcy gier często narzekali na trudności w wykorzystywaniu możliwości tych platform, a jednak powstała na nie cała masa świetnych gier. Więc czy ta łatwość tworzenia naprawdę ma takie znaczenie?
Mam wrażenie, że staje się coraz ważniejsza w miarę jak proces tworzenia gier staje się bardziej skomplikowany. Dawniej, chociaż oczywiście nie miało się wtedy takiego wrażenia, było to jednak dużo łatwiejsze. Wtedy te różnice w przystępności platform nie były aż tak istotne. Teraz, i wystarczy spojrzeć na to jak wielkie gry powstają, stało się to niezwykle skomplikowane. Te drobne szczegóły mogą być teraz kluczowe. Przekonamy się.