Wezwijcie UFO, bo mamy za mało problemów – czyli o tym, jak Polak zbawiał USA

Wezwijcie UFO, bo mamy za mało problemów – czyli o tym, jak Polak zbawiał USA

Destroy All Humans!
Destroy All Humans!
Źródło zdjęć: © Steam
30.08.2022 17:17, aktualizacja: 20.09.2022 11:18

Gram w odnowioną wersję Destroy All Humans! 2 i tak sobie myślę, że aktualnie takie historie o kosmitach nie mają racji bytu. Przecież w kwestii samodestrukcji ludzkość świetnie radzi sobie sama. A jednak można stwierdzić, że wizyta obcych na naszej planecie nie byłaby takim złym pomysłem. Wystarczy tylko przyjąć nieco inny punkt widzenia niż ten, który wpaja nam popkultura.

Opowieści o tym, że ktoś ujrzał na niebie niezidentyfikowany obiekt, znane są od zarania dziejów. Odpowiedzialnością za jedno z takich widzeń obarcza się Krzysztofa Kolumba – na niedługo przed dotarciem do wybrzeży Ameryki, miał dostrzec na nocnym niebie jakiś błyszczący punkt, który zmieniał swoje położenie na horyzoncie. Jednak chwilę później załoga miała już inne problemy, bo zauważyła ląd. Przy tak spektakularnym odkryciu nawet obiekt z zaświatów wypadał blado. Tym samym obcy musieli jeszcze trochę poczekać na swoje pięć minut.

Talerze, ale nie w obiad

Przez kolejne stulecia sporadycznie zdarzało się, że ktoś widział coś na niebie – lub miał przybrudzone okulary i wydawało mu się, że widział. Natomiast zjawisko zaczęło przybierać na sile, gdy skończyła się II wojna światowa. Ludzie nadal panicznie bali się wszelkich nalotów. Wojsko w USA traktowało te obawy poważnie, bo każdy "latający obiekt" mógł stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Oczywiście przedstawiciele obronności nie myśleli wtedy o kosmitach; wypatrywali po prostu rakiet lub bomb. W międzyczasie latem 1947 niedaleko amerykańskiego miasta Roswell coś w miarę dużego spadło na ziemię.

Wojsko oczarowane obecnością przybysza z obcej planety. Destroy All Humans!
Wojsko oczarowane obecnością przybysza z obcej planety. Destroy All Humans!© THQ

Małżeństwo Wilmotów przyznało, że zobaczyło wówczas na niebie obiekt przypominający dwa talerze – i nie chcę w tym przypadku silić się na kiepskie żarty, skoro nie była to nawet pora obiadowa, a późny wieczór. Sprawę wyjaśniono, tłumacząc, iż oto oklapł bezzałogowy balon do pomiarów warunków atmosferycznych. A jednak ludzie już wtedy wiedzieli swoje i nie chcieli UFOć rządowi, który ich zdaniem ukrywał prawdę. Rzekoma konspiracja władz nic nie dała – w latach 50. i 60. wybuchła zbiorowa histeria związana z przybyszami z obcych planet. Co ciekawe, ważną rolę w rozkręcaniu kosmicznej "imprezy" odegrał pewien Polak – i niestety jest to jeden z tych przypadków, które historia woli przemilczeć.

Syn polskiej ziemi

George Adamski to syn polskiej matki i polskiego ojca urodzony w Bydgoszczy w 1891 (miasto znajdowało się wówczas pod zaborem pruskim). W wieku około dwóch wiosenek Jerzy wyemigrował wraz z rodzicami do Nowego Jorku i tam – mając już trochę więcej lat, oczywiście – zajął się filozofowaniem i produkowaniem wina. Był okres prohibicji, więc teoretycznie to drugie było zakazane.

Nie zapominajmy jednak, że George był Polakiem. I tak się jakoś złożyło, że w pewnym momencie wpadł on na pomysł, by założyć własny kościół. A to pozwoliło mu produkować wino "dla celów religijnych". Tym sposobem filozof z Polski miał później – jak podkreśla historyk i UFO-sceptyk Curtis Peebles – szczycić się tym, że udało mu się rozpić całą południową Kalifornię.

Lokalna impreza przy udziale kosmity. Destroy All Humans!
Lokalna impreza przy udziale kosmity. Destroy All Humans!© THQ

W 1933 prohibicję zniesiono i wino przestało być towarem ekskluzywnym, w związku z czym rezolutny Polak postanowił się przebranżowić. Chwytał się różnych biznesów, aż w końcu na początku lat 50. – czyli dokładnie wtedy, gdy temat UFO zyskiwał popularność w USA – zaczął snuć opowieści o tym, jak w 1946 spojrzał w niebo i po raz pierwszy ujrzał tam statek kosmiczny. A zaledwie rok później w ciągu jednej sierpniowej nocy wraz z przyjaciółmi miał doliczyć się na niebie aż 184 spodków – choć było ich więcej, tyle że na początku nie liczyli. Bardziej złośliwi mogliby powiedzieć, że tamtej pamiętnej nocy najwyraźniej dopijano wino, którego po zniesieniu prohibicji nie udało się sprzedać.

George Adamski na pewno puściłby taką uwagę mimo uszu. Nie przejmował się niczym i wytrwale dokumentował swoje widzenia na fotografiach, a także przelewał swoje wspomnienia – i tym razem tylko wspomnienia – na papier. W książkach zapewniał, że nie tylko widział, ale i rozmawiał z kosmitami. Polak nie był pierwszym "contactee", to znaczy wybrańcem mającym kontakt z istotami pozaziemskimi – ale na pewno był jedną z najpopularniejszych tego typu osób w tamtym czasie. Zyskał status celebryty; zarówno odbitki fotografii, jak i jego książki sprzedawały się wówczas znakomicie.

Główny bohater gry także używa argumentów, które porywają tłumy
Główny bohater gry także używa argumentów, które porywają tłumy© Steam

Pan Duża Stopa

Jeśli chodzi o wyjaśnianie powodów wizyt gości z kosmosu na Ziemi, to istnieją dwa główne nurty teoretyczne: "lubią nas i martwią się o nas" i "nie lubią nas i chcą nam zrobić krzywdę". Lata 50. – wbrew temu, co pokazuje osadzona w tamtym czasie akcja pierwszej części Destroy All Humans! – to, jak podkreśla Chris Bader, okres, w którym dominowało to pierwsze przekonanie. Obcy byli wówczas postrzegani jako istoty nastawione pokojowo, które przybyły na Ziemię w trosce o dobro jej mieszkańców i całego uniwersum – i co ciekawe, wyglądem przypominali ludzi. Jako zdehumanizowanych "alienów" z czarnymi ślepiami, ciałkiem o metalicznym kolorze i jednoznacznie złymi zamiarami (jak na przykład porwanie, wyssanie DNA i inne chwyty znane z dzieł popkultury – w tym także obydwu części Destroy All Humans!) zaczęto ich postrzegać dopiero później. Adamski miał swoje pięć minut sławy w latach 50. i zdecydowanie propagował pozytywny wizerunek kosmitów.

Crypto to przerysowany przykład "tego złego" wizerunku kosmitów
Crypto to przerysowany przykład "tego złego" wizerunku kosmitów© Steam

Przez moje ręce przewinęła się książka Flying Saucers Have Landed z 1953, którą Polak napisał na spółkę ze spokrewnionym z Winstonem Churchillem pilotem RAF-u Desmondem Leslie. W opracowaniu tym można wyczytać, że pierwszy personalny kontakt Adamskiego z przybyszem z obcej planety nastąpił na pustyni w Kalifornii w czwartek 20 listopada 1952 w godzinach południowych.

Gość z Wenus okazał się młodym mężczyzną o miłej twarzy i długich, jasnych włosach. A że nie ma kosmitów idealnych, ten z jakichś powodów nosił spodnie narciarskie. Rączki miał smukłe i miłe w dotyku, o delikatnej fakturze, przypominające "dłonie kobiety o zdolnościach artystycznych". Generalnie "wielka mądrość i miłość" biły od niego na kilometr. Wzrost: 5 stóp i 6 cali (około 168 cm), numer buta: 9 lub 9,5 (w przełożeniu na polską rozmiarówkę: 43 lub 44). Nie patrzcie na mnie – nie ja to wymyśliłam.

Być może polski "contactee" trochę przesadził ze szczegółowością opisu, ale nie to jest teraz ważne. Ważniejsze jest, co młody wizytator z dużymi stopami miał do przekazania ludzkości, która właśnie podnosiła się ze zniszczeń II wojny światowej i zarazem z trwogą śledziła rozwój wydarzeń u progu Zimnej Wojny. Chciał mianowicie przestrzec Ziemian przed katastrofą nuklearną, która mogłaby mieć negatywny wpływ na losy całego wszechświata. Obcy z niepokojem przyglądali się naszej planecie, a ich szczególny przestrach budziły "eksplozje bomb tworzących radioaktywne chmury".

Szukamy kolejnego Adamskiego?

Dziś niedorzecznym wydaje się być fakt, że tak wiele osób wierzyło w opowieści o hipisach paradujących po pustyni w spodniach narciarskich. A jednak trudno nie zgodzić się z Curtisem Peeblesem, który uważa, że tego typu opowieści stanowiły solidne remedium na ówczesne lęki Amerykanów. Nad Ziemią wisiało wówczas widmo wojny nuklearnej, a mieszkańcy obcych planet nie tylko głosili pacyfistyczne poglądy, ale jeszcze żyli w wyidealizowanych światach oddalonych miliardy kilometrów od ziemskiego rozgardiaszu. W razie czego Ziemianie mieliby więc gdzie się schronić.

Od okresu wzmożonej popularności UFO minęło już sporo czasu. A jednak historia lubi zataczać koła. Tak naprawdę obecna sytuacja na świecie niewiele różni się od tej z lat 50. – wiemy już, że chętni do wciśnięcia guzika zawsze się znajdą. I rzeczywiście mogłoby się wydawać, że we współczesnej wersji opowieści o ludzkości brakuje już tylko jakiegoś kolejnego Adamskiego, który chętnie poopowiada o swoich kontaktach z obcymi, dając ludziom nadzieję na życie z dala od zbrojnych konfliktów.

Amerykanie cenią spokój i rutynę dnia codziennego
Amerykanie cenią spokój i rutynę dnia codziennego© THQ

Faktem jest, że od czasów przedsiębiorczego filozofa parę osób zobaczyło kosmos. Wówczas nie uszło ich uwadze, że wizje "contactees" były kłamstwem – na pobliskich planetach nie ma żadnych hipisów ani utopijnych krain. Ale w sumie to niczemu nie dowodzi. Przecież wszechświat jest duży i na pewno ma więcej galaktyk. Od czasu do czasu kreatywni "biznesmeni" chwytają za blaty od stołów i wyciskają kręgi na zbożu, wierząc, że ktoś to kupi. Oby sytuacja nigdy nie była aż tak beznadziejna, by ludzkość musiała ponownie uwierzyć któremuś z nich.

Źródła:

1.      Bader, Chris. "The UFO Contact Movement from the 1950's to the Present." Studies in Popular Culture, 17.2 (1995): 73-90.

2.      Leslie, Desmond, George Adamski. Flying Saucers Have Landed. CreateSpace Independent Publishing Platform, 2017.

3.      Peebles, Curtis. Watch the Skies! A Chronicle of the Flying Saucer Myth. Washington-London: Smithsonian Institution Press, 1994.

4.      Thehistorycat-world.com

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie