No i proszę bardzo. Tropikalne wyspy pełne eksperymentów genetycznych stają się ostatnio coraz bardziej popularne wśród twórców gier akcji. Nie tak dawno pisałem tekścik o fenomenalnie zapowiadającym się Far Cry, a teraz mam okazję zająć się podobnym bardzo pod względem podstawowych założeń fabularnych Vivisector: Beast Inside.
Ten szybki FPS jest produkcją ukraińskiego studia Action Forms znanego nam już z serii polowań na dinozaury - Carnivores. W porównaniu do Far Cry Wiwisektor mocniej nawiązuje do klasycznej już pozycji wczesnej literatury fantastycznej – „Wyspy Doktora Moreau” H.G. Wellsa. W roku 1878 tajemniczy dr Morhead zbudował na dziewiczej wysepce Soreo swoje bluźniercze laboratorium. Po kilku latach pracy zaczął odnosić niesamowite sukcesy w dziedzinie krzyżowania gatunków. Konkretnie zaś chodziło o hybrydy ludzko-zwierzęce. Udało mu się stworzyć istoty o zwierzęcych kształtach i cechach fizycznych, ale o ludzkim umyśle. No, może nie do końca ludzkim. Zwierzoludzie byli co prawda nadspodziewanie inteligentni i zdolni do abstrakcyjnego myślenia, ale niestety nie udało się wykorzenić ich pierwotnych, atawistycznych instynktów. Wrodzona gwałtowność i krwiożerczość homo animalis doprowadziła doktora do nagłego zgonu z ręki swych kreacji. Laboratorium zostało zburzone, a na wyspę spadła zasłona milczenia.
W czasach obecnych, wskutek katastrofy HMS Spider, na Soreo trafia jeden z marynarzy Jej Królewskiej Mości. Budzi się na sielankowej plaży, dookoła szumią palmy, wieje ciepła bryza. Słodko. Niestety, już po kilku krokach w stronę losu jego oczom ukazują się zapowiedzi koszmaru, który go (i nas za jego pośrednictwem) czeka. Przy ludzkich zwłokach, którymi pożywia się nienazwana bestia (która na szczęście ucieka) nasz bohater znajduje nóż, pistolet i mały naręczny komputer. W ten sposób zaczynają się jego peregrynacje po wyspie doktora Morheada, w czasie których odkryje on przerażającą prawdę o rządowych machinacjach, masowej produkcji potworów i buncie tych ostatnich przeciwko swym bogom-stwórcom.Tak gwoli prawdy to postaci, które będziemy mogli kontrolować w grze będzie sztuk trzy, ale niewiele wiadomo o tym, jak do fabuły wpasowują się pozostałe dwie, więc nie będę o nich pisał.
Gameplay Vivisectora na pierwszy rzut oka jest bardzo zbliżony do frenetycznej, nieustannej rzeźni znanej nam z chorwackiego Serious Sama. Nie będziemy się tutaj skradać, ani czaić. Ponad dwadzieścia misji wypełnionych będzie dynamicznymi spotkaniami z mniej lub bardziej licznym przeciwnikiem. Ukraińcy obiecują, że na małą różnorodność wrogów narzekać nie będziemy. Od elektrycznych panter i zionących ogniem lwów, przez masywne goryle z granatnikami, aż do prawie niewidzialnych koto-podobnych stworów i szalenie sprytnych, obwieszonych bronią automatyczną wilkoczłeków. Jak na mój gust, to to zianie ogniem i prażenie łukami wyładowań elektrycznych mogli sobie chłopaki z Action Forms darować.Jako że prawie każde bydlę napotkane na naszej wąskiej ścieżce będzie chciało nas w taki czy inny sposób zabić (i skonsumować), musimy się zatem bronić. A będzie czym. Nóż, pistolet, śrutówka, karabin szturmowy, cekaem czy materiały wybuchowe maści wszelakiej składać się będą na nasz podręczny zestaw do eksterminacji Tego Co Nigdy Nie Powinno Się Narodzić (i już wkrótce zginie śmiercią gwałtowną z naszej ręki). Nasz bohater (czy też bohaterowie) będzie miał (czy też będą mieli) również możliwość rozwijania swych umiejętności i cech własnych. Te pierwsze dotyczą głównie posługiwania się bronią (Celność, Ładowność), a te drugie to typowe „attributes” znane z gier cRPG – Szybkość, Życie itp.
Za oprawę graficzną gierki odpowiada stworzony przez autorów silnik AtmosFear (fajnie się nazywa, nie?). Nie jest on może konkurencją dla nowego engine Dooma, czy też napędzającego Far Cry CryTek’a, ale podobnież radzi sobie całkiem znośnie, co zresztą widać po screenach i na filmach.
Podsumowując, Vivisector: Beast Inside może nie jest najważniejszym tytułem w nowej fali FPS ze wschodu (Stalker i Kreed biją go na głowę), ale może się okazać całkiem przyjemną gierką. Trochę mi żal Ukraińców, że nie „wstrzelili się” w odpowiedniejszy czas na premierę – ich gra, opierając się na podobnych podstawach co niemiecki Far Cry będzie musiała z nim konkurować, a jakichś większych szans (nie oszukujmy się) niestety nie ma. Wróżę Wiwisektorowi krótką i niezbyt błyskotliwą karierę, a następnie szybkie i bezbolesne zapomnienie... Szkoda...