Bruce Straley z Naughty Dog mówił w niedawnym wywiadzie o drodze, jaką studio przebyło od wydania pierwszego Uncharted do pachnącego nowością The Last of Us. I chociaż zbierające zasłużone pochwały przygody Joela i Ellie są na wielu płaszczyznach o kilka poziomów wyżej od debiutu Nathana Drake'a, to nie sposób deprecjonować jego zasług. Również w odniesieniu do najnowszej gry Naughty Dog.
Wydane rok po starcie PlayStation 3 Uncharted: Drake's Fortune osiągnęło zasłużony, ale mimo wszystko zaskakujący sukces. Naughty Dog, mające wówczas na swoim koncie lubiane serie Crash Bandicoot i Jak & Daxter, postanowiło odsapnąć od sprawdzonych marek na rzecz czegoś „nowego”. Dlaczego cudzysłów? Każdy, kto zetknął się z potomkiem sir Francisa Drake'a wie, że grę z jego udziałem trudno połączyć ze słowem „innowacja”. Ale paradoksalnie jest to jedna z największych zalet serii Uncharted.
Tworząc Uncharted: Drake's Fortune dla Naughty Dog nowością było wykreowanie stylizowanego realizmu. Chciano odrzucić konwencję całkowicie fantastycznego świata i kreskówkowych postaci na rzecz bohaterów przypominających prawdziwych ludzi. Takie posunięcie miało być symbolicznym i rzeczywistym przejściem z generacji PlayStation 2 do 3, pokazem możliwości nowej konsoli i umiejętności ich wykorzystania.
Z drugiej strony, na te wszystkie nowości bardzo szybko padł cień rzucany przez bagaż popkulturowych zapożyczeń, z którymi zaczęto kojarzyć przygody Drake'a od pierwszej prezentacji. Indiana Jones bez fedory i bata, męskie wcielenie Lary Croft – tak można było najprościej określić nowego bohatera w świecie gier. Naughty Dog odpierało ataki wskazując na przepaść dzielącą Uncharted: Drake's Fortune od serii Tomb Raider (nacisk na strzelanie i system osłon, umowna eksploracja i elementy zręcznościowe). Wrażenie, że to wszystko już było, czy to w filmach, grach, czy w pulpowych magazynach, mimo wszystko pozostało. Naughty Dog słusznie nic sobie nie robiło z takich zarzutów, przepchnęło swój pomysł na wyraźne wykorzystanie pomysłów z innych produkcji i osiągnęło sukces.
Twórcy Uncharted: Drake's Fortune zagrali z jednej strony bardzo ostrożnie, bo odwoływali się do znanych i lubianych schematów i ikon popkultury, z drugiej zaś zaryzykowali, próbując osiągnąć sukces na nieznanym dla siebie terenie (niestylizowana gra akcji) i odwołując się bardzo wyraźnie do znanych i lubianych schematów i ikon popkultury. Stawianie Nate'a w jednym szeregu z Indianą Jonesem i Larą Croft mogło się dla niego skończyć bardzo źle („bo to jawna zrzynka”), ale tak się nie stało. Uncharted: Drake's Fortune, choć pod wieloma względami wtórne i odtwórcze, pokazało, że nie trzeba wymyślać koła i rewolucjonizować gatunku, by zostać zapamiętanym. Wystarczy bowiem dobrze dopasować stare puzzle porozrzucane po podłodze, dołożyć kilka nowych, musnąć farbą i zapakować w pudełko nowej generacji.
Uncharted: Drake's Fortune nie zrobiło praktycznie nic (kurtyna milczenia na wykorzystanie funkcji Sixaxisa), czego byśmy wcześniej nie widzieli w grach, i zamiast rewolucji przyniosło sprawnie poskładane elementy ze znanych układanek. Przygoda, szukanie skarbów, dziewczyna w opałach, bandziory do odstrzelenia, zjawiska paranormalne, piękne widoki – absolutnie wszystko już było, ale dzięki Naughty Dog na nowo zapragnęliśmy przeżyć jeszcze raz to samo. Poczuć się jak Indiana Jones, postrzelać lepiej niż Lara, przeżyć coś niesamowitego, mimo że płytkiego i w gruncie rzeczy banalnego. Uncharted: Drake's Fortune potwierdza starą prawdę, że nie chcemy się uwolnić od sprawdzonych schematów i prostej rozrywki. A przynajmniej nie całkowicie. W duszy przeciętnego gracza cały czas odzywa się bowiem potrzeba przeżycia niesamowitej przygody, oglądania wybuchów i pięknej dziewczyny w niedwuznacznym uścisku. Chcemy strzelać, wspinać się i szukać skarbów. Tak między innymi wynika z sukcesu, jaki osiągnęła seria Uncharted. Wyjątkowo odtwórcza, ale nad wyraz sprawnie skonstruowana i skrojona pod potrzeby gracza. Tak po prostu.
Uncharted: Drake's Fortune było początkiem nowej drogi dla popularnego studia. Drugi przystanek na trasie PlayStation 3 okazał się jedną z najlepszych kontynuacji w dziejach. Trzeci cierpiał z powodu wygórowanych oczekiwań po znakomitym Uncharted 2: Among Thieves, ale tak czy inaczej zrobił sporo dobrego. Sześć lat po debiucie Nathana Drake'a dotarliśmy do przystanku końcowego - The Last of Us. Gry, na którą Naughty Dog prawdopodobnie nie mogłoby sobie pozwolić bez przetarcia szlaku przez Uncharted. Tak finansowego, jak i technologicznego. Opowieść o Joelu i Ellie to kolejny krok postawiony przez jedno z najlepszych studiów developerskich ostatnich kilkunastu lat. Mam nadzieję, że to jednocześnie początek nowej, równie emocjonującej przygody na trasie z „czwórką” w nazwie.