TOP 5 zwierzęcych bohaterów, których nikt nie chce przytulać i targać za uszka
Za chwilę premiera Stray. Z tej okazji w branżowych portalach jak jaskółki przed deszczem pojawiają się różne zestawienia przypominające najmilsze zwierzęce postaci z gier. My też mamy swój ranking – taki sam, tyle że inny.
18.07.2022 15:49
Gdybyśmy trochę nad tym podumali, zdalibyśmy sobie sprawę, że tytułów wideo ze zwierzątkami w roli głównej pojawiło się na rynku całkiem sporo. Ale o kotach wciąż zrobiono za mało gier, nakręcono za mało filmów, napisano za mało wierszy. A szkoda, bo to istoty, na które człowiek zdecydowanie nie zasłużył: kto nigdy nie zbierał z poduszki włochatych nóg konika polnego otrzymanego w prezencie, ten wie niewiele o prawdziwej miłości.
W Stray chciałby zagrać każdy, bo głównym bohaterem jest uroczy mruczuś, którego można pogłaskać po główce i podrapać za uszkiem. Ale znalazłoby się też paru zwierzęcych bohaterów, których dla odmiany nikt nie ma ochoty przytulać. Niniejszy ranking zbiera kilku takowych w jedno miejsce – to zarazem główne postacie poszczególnych produkcji. Kolejność jest zupełnie przypadkowa – w sumie każdy protagonista wyróżniony poniżej wydaje się być równie niemiły w dotyku, co pozostali.
1. Maneater – wyjątkowo śliski typ
Zacznijmy od rekina ludojada – i obiecuję, że będzie to jedyna ryba w tym zestawieniu. Maneater wiele osób może kojarzyć, bo produkcja zagościła już chyba we wszystkich głównych usługach subskrypcyjnych (jest w Xbox Game Pass i w PS Plusie) i na dodatek rozdawano ją w Epic Games Store. Wcielamy się w sympatyczną rybkę, której rodzinę wytłukli ludzie. Próbujemy się za to zemścić, pożerając każdego przedstawiciela gatunku, jaki tylko pojawi się na naszej drodze. I dotyczy to nie tylko płetwonurków czy marynarzy na łódkach, ale i tych ludzi, którzy na przykład leżą na kocykach na plaży.
Przyznam szczerze, że nie grałam jakoś dużo w tę produkcję, bo dość szybko odrzuciło mnie niesforne sterowanie – machający płetwą ludojad cały czas wymykał mi się spod kontroli. Choć nie ma się co dziwić – to w końcu śliski typ. Natomiast trzeba przyznać, że naprawdę mało jest gier, w których moglibyśmy być rekinem. Pod tym względem Maneater jest jedyny w swoim rodzaju. A poza tym rozgrywka w tym tytule daje, o dziwo, satysfakcję – choć natężenie brutalności może zniesmaczyć tych bardziej wrażliwych. Aż chciałoby się powiedzieć: nie róbcie tego u siebie w domu – ale jakoś nie bardzo pasuje to do czegokolwiek w tym przypadku.
2. Metamorphosis – na Kafce z karaluchem
Być może nie każdy słyszał, że powstała growa interpretacja opowiadania Franza Kafki Przemiana – i że odpowiada za nią polskie studio Ovid Works. Pewnego dnia główny bohater zauważa, że świat stał się bardzo duży, a on dziwnie mały. Do tego wyrosły mu paskudne czarne odnóża. Wyruszamy w surrealistyczną podróż, by dowiedzieć się, co takiego się z nami stało i czy możemy to jakoś cofnąć. Tylko najpierw musimy otworzyć drzwi od pokoju, co w naszym obecnym stanie skupienia stanowi nie lada wyzwanie.
To zabrzmi trochę dziwnie, ale czuję duży sentyment do tej gry. I nie chodzi bynajmniej o to, że jest to arcydzieło pod względem technicznym – bo nie jest. Po prostu żadna inna produkcja nie sprawiła, bym czuła się choć po części tak dziwnie i nieswojo, jak podczas grania w Metamorphosis. Niektórzy powiedzą, że to zasługa Franza Kafki – w końcu to on napisał świetne opowiadanie, a polskie studio zrobiło tylko adaptację. A właśnie że nie. W końcu co innego czytać historię o kimś innym, a co innego samemu skakać po ołówkach. Dopiero w tym drugim przypadku możemy w pełni delektować się nowo odkrytą karaluszą tożsamością. Chyba na tym opiera się piękno gier wideo: żadne inne medium nie da nam możliwości tupania czarnymi odnóżami po drewnianej strukturze biurka.
3. Webbed – love story w pajęczynkach
Kolejną pozycją w zestawieniu jest Webbed – indyk, który zadebiutował pod koniec zeszłego roku. To gra tak mała, że jej premiera uszła uwadze większości. A szkoda, bo tytuł zdecydowanie zasługuje na uznanie. Główną bohaterkę – mało przytulaśną pajęczycę – poznajemy w momencie, gdy bawi się na trawce z innym pajączkiem. Wtem pojawia się gigantyczne niebieskie ptaszysko – takie duże, że zasłania nam pół ekranu – i porywa tego drugiego stawonoga, który okazuje się naszym chłopakiem. Powiem Wam szczerze, że gdybym ja miała takiego chłopaka, to bym się nawet ucieszyła, gdyby porwało go ptaszysko – ale prywatę odłóżmy na bok. Zadaniem dzielnej pajęczycy jest odbicie narzeczonego z rąk (nóg?) błękitnego drapieżnika.
Rozgrywka opiera się na rozwiązywaniu różnych zagadek i uruchamianiu mechanizmów przy pomocy pajęczyny. Dopóki nie zagrałam w Webbed, nie wiedziałam, że pajęcza sieć może mieć tak wiele rozmaitych zastosowań. Tu trzeba przyciągnąć jakąś śrubkę i ją gdzieś przymocować, tam utkać mały panel, który pomoże nam poruszyć dźwignię – słowem, kombinujemy nieźle i bawimy się przy tym jeszcze lepiej. A jeśli chcemy coś przesunąć, to możemy też użyć laseru, którym strzelamy oczami. Może to swego rodzaju paradoks, ale faktem jest, że jak na grę okrytą tak dużą warstwą pajęczyny Webbed cechuje się wyjątkową świeżością mechanik. A to, że główna postać wygląda wyjątkowo nieestetycznie? Taki już los pająka.
4. Untitled Goose Game – indyk o gęsi
Aby nikt nie zarzucił mi, że w rankingu zwierzęcym dyskryminuję upierdliwe ptactwo, postanowiłam zamieścić tu także gęś. W przeciwieństwie do pozostałych postaci widniejących w tym zestawieniu opierzona protagonistka wygląda całkiem sympatycznie – w sumie chyba nikt nie zacząłby krzyczeć, gdyby w środku nocy obudził się i zobaczył ją przy swoim łóżku. No dobra – może jednak nie byłoby aż tak kolorowo. Generalnie jednak jest to ptaszek estetyczny, który nie ma żadnych paskudnych czułek czy odnóg. Problem w leży w czym innym: w podłym charakterze. Wcielając się w główną postać w Untitled Goose Game, wykonujemy rozmaite zadania z listy, które opierają się o takie mechaniki jak rozwiązywanie zagadek czy skradanie. Ale i tak wszystko sprowadza się do tego, by mocno wnerwiać ludzi i nimi manipulować.
Gra ma specjalny przycisk odpowiadający za gęganie, dzięki któremu w charakterystyczny dla gęsi sposób możemy do woli wyrażać swoje zadowolenie lub niezadowolenie (w sumie jeden grzyb – za obie te rzeczy odpowiada takie samo głośne "gę"). Możemy też gęgać, by odciągać uwagę ludzi od tego, co właśnie knujemy. Co ciekawe, podobny przycisk – tylko oczywiście przeznaczony do wydawania miauknięć – pojawi się również w Stray. Niestety wygląda na to, że podstawowe zastosowanie miauczenia w realnym życiu – to znaczy jako zaklęcie otwierające lodówkę – odpada: aby czar działał, potrzebny jest sługa, a główny bohater ze względu na swoją bezdomność takowego nie posiada.
5. Mister Mosquito – klasyk o tym, jak to jest być zupełnie nieprzydatnym
Na koniec jeszcze jeden owad – wyjątkowo męczący i tak jakby nikomu niepotrzebny. Jeśli ktoś uważa, że jego własne życie jest bez sensu, to powinien pochylić się nad zagadnieniem teleologii egzystencji komara (to, swoją drogą, świetny temat na filozoficzny traktat). Co dotyczy przyczyn biologicznych, dla których takie stworzenie istnieje, to amerykańscy naukowcy wyjawili, że nie wiedzą nic na ten temat. Chyba podobnie jak w przypadku pani gęsi chodzi tu wyłącznie o to, by wnerwiać ludzi. W takiego komara wcielamy się chociażby w Mister Mosquito – klasyku z PlayStation 2.
W tytule trafiamy do mieszkania rodziny Yamada, gdzie naszym głównym zadaniem jest pozyskanie pożywienia. Nikt nie poda nam krwi w filiżance, tak jak ma to miejsce chociażby w domu Lady Dimitrescu w Resident Evil: Village. Jedyne, co nam pozostaje, to zadać pytanie retoryczne: od czego są ludzie? Wysysamy krew z poszczególnych części ciała członków rodziny i staramy się, by nasze ofiary niczego nie zauważyły. Jeśli człowiek odczuje ukąszenie i nam przywali, giniemy na miejscu. A jeśli na przykład zauważy nas w locie, to rozpoczyna się pełna napięcia walka, która przypomina klasyczne starcie z bossem. Naprawdę nic zaskakującego, że Mister Mosquito nawet po kilku latach od premiery, która w Europie miała miejsce w 2002, zbierał nagrody w kategoriach "najdziwniejsze gry wszech czasów".
Żegnaj, robaczku
Jak nietrudno zauważyć, w moim krótkim rankingu "milutkich inaczej" postaci z produkcji wideo przeważają owady. Choćbym starała się nie wiadomo jak, to i tak nie jestem w stanie dostrzec nic uroczego w szczękoczułkach i opancerzonym głowotułowiu. Po prostu samo patrzenie na takich bohaterów – nie mówiąc już o wcielaniu się w nich – sprawia, że na moich włochatych mackach jeży się włos. Nie, to nie dla mnie. Z pewnością takich niemiłych w dotyku głównych protagonistów można by wymienić jeszcze trochę. Jeśli macie jakieś typy, koniecznie dajcie znać w komentarzach.