The Elder Scrolls Online – pierwsze wrażenia
The Elder Scrolls Online – pierwsze wrażenia
Kiedy Bethesda po raz pierwszy zaprezentowała swoje The Elder Scrolls Online, pokazując screenshoty z rozgrywki i mówiąc o tym, co znaleźć ma się w grze, trudno było być szczególnie rozentuzjazmowanym. Wyglądało to wszystko jak kolejny klon World of Warcraft. Tej gry, która uczyniła z MMO rozrywkę dla mas, ale której dominacji przez 8 lat nikt nie był w stanie nawet naruszyć. Może dlatego, że pomysły konkurencji sprowadzały się w najlepszym wypadku do kopiowania rozwiązań Blizzarda, a w najgorszym w wymyślaniu rozwiązań tak egzotycznych i na siłę innych, że ledwo dało się w to grać (patrzę na ciebie, Darkfall Online. Po co nam kolejna taka gra, zastanawialiśmy się? Szczególnie, że nie wyglądała nawet jakoś szczególnie charakterystycznie.
Bethesda wzięła się więc ostro do roboty, by zamiast „kolejnego klona WoW-a” ich gra wyglądała raczej jak „nowy Skyrim, w którego można grać ze znajomymi”. Patrząc na spektakularny sukces Skyrima, naprawdę trudno się takiemu podejściu dziwić. I, co lepsze, po dwóch godzinach rozgrywki w The Elder Scrolls Online jestem przekonany, że plan się powiódł.
Oczywiście, że całość zaczyna się na statku. Oczywiście, że po rozmowie z witającym mnie urzędnikiem, pójdę po schodach na górę, znajdę tam długą książkę, bułkę, jabłko i stary miecz. Duch Elder Scrollsów unosi się nad tą grą już od pierwszych minut i widać to właśnie w takich drobnych szczegółach. Budynki wyglądają dostatecznie egzotycznie, w całości czuć setki godzin i tysiące linijek tekstu, które twórcy poświęcili na kreślenie tła i historii tego przebogatego świata. Nawet jeżeli jest to wciąż kolejne „tradycyjne fantasy”, to przez wszystkie te lata cykl obrósł już w tak bogatą mitologię, że trudno mu zarzucać sztampowość. Instynktownie czujemy, kiedy Elder Scrollsy są Elder Scrollsami i sprawdza się to również w przypadku wersji online.
Bardzo dobrą decyzją twórców było wymuszone przez fanów umieszczenie w grze trybu pierwszoosobowego. Początkowo w The Elder Scrolls Online miało dać się grać wyłącznie tak jak w inne MMO, z kamerą umieszczoną za plecami bohatera. Wciąż jest to domyślne ustawienie, ale jeżeli tylko macie taką ochotę, to nic nie stoi na przeszkodzie, by przełączyć się na widok z oczu. Co zresztą zrobiłem od razu i nie zmieniłem do końca mojej sesji z grą. Jakoś… wydawało się to właściwe.
Poza stroną wizualną większość rozwiązań z gry sprawia wrażenie kompromisu pomiędzy typowymi mechanizmami MMO, a tradycją serii The Elder Scrolls. Walka oparta jest na zdolnościach, przypisanych do paska na dole ekranu, ale jednocześnie istotne jest nasze umiejscowienie względem przeciwnika – można więc chociażby uniknąć ciosu, uchylając się przed nim. Można wyprowadzać silniejsze i mocniejsze uderzenia, chociaż nieco brakuje tej znanej ze Skyrima fizyczności ciosów. Na silnik fizyki z prawdziwego zdarzenia trudno jeszcze w MMO liczyć, ale dobrze przynajmniej, że twórcy starają się uczynić walkę trochę bardziej bezpośrednią. Mechanizm „kliknij i czekaj, aż twój bohater pokona wroga” byłby w trybie pierwszoosobowym całkowicie niestrawny.
Podobnie system rozwoju postaci łączy to, co sprawdzone i dobrze znane miłośnikom gier online z pomysłami Elder Scrollsów. Zabijając potwory czy wykonując zadania otrzymujemy więc punkty doświadczenia, trafiające do ogólnej puli, a po przekroczeniu ustalonego limitu postać awansuje na kolejny poziom. Poza tą główną pulą mamy jeszcze zdolności (lekka zbroja, ciężka zbroja, walka mieczem, etc.), do których trafia część ze zdobywanych punktów w zależności od tego, z których korzystamy. Każda z nich również ma swoje poziomy. Czyli tutaj jest już jak chociażby w Skyrimie - zabij potwora mieczem, a poza punktami doświadczenia do ogólnej puli dostaniesz również część do zdolności „walka mieczem”. Po przejściu na kolejny poziom doświadczenia dostępne do wyboru ścieżki rozwoju są uzależnione od poziomów, osiągniętych w poszczególnych umiejętnościach. Mamy więc jednocześnie normalny rozwój z awansowaniem co ustalony limit punktów, a przy tym postać naturalnie zmieniającą się w zależności od tego, w jaki sposób gramy. Na pierwsze spojrzenie to dość skomplikowany i niejasny system, ale wydaje się być dobrze przemyślany i efektywny.
Ale to, co chyba najbardziej podobało mi się podczas moich dwóch godzin z The Elder Scrolls Online to przeniesiona z innych gier Bethesdy naturalność, z jaką znajdujemy sobie kolejne zadania i wyzwania do ukończenia. Idąc w kierunku kopalni, w której miałem odnaleźć zaginionego górnika, spotkałem kobietę, rozpaczającą nad tym, że jej towarzysze zmienieni zostali w szczuropodobne stwory. I nagle nie idę już w kierunku swojego głównego zadania, tylko biegam po okolicy szukając szczurów do odczarowania za pomocą piszczałki. Tak to przynajmniej zapamiętałem. Wystarczyły te dwie godziny, bym wsiąkł w ten świat i chciał być jego częścią, tak samo jak w Skyrimie.
Z dużym przekonaniem mogę więc już teraz napisać, że The Elder Scrolls Online sprawdza się świetnie jako gra dla pojedynczego gracza. Wydaje się mieć wszystko to, co inne odsłony serii i z pewnością będzie weń można władować dziesiątki, jeżeli nie setki godzin. Kierunek w jakim poszła Bethesda, czyli stworzenie gry przede wszystkim dla pojedynczego gracza, w którą grać można również z innymi, jeżeli tylko ma się taką ochotę, jest dla tej serii idealny. Pozostaje tylko pytanie, czy w ogóle powinna być to gra online, za którą będziemy płacić miesięczny abonament? Miejmy nadzieję, że Bethesda przekona nas, że tak.Na Ryby - sprawdź, czy da zrobić się dobrą grę o wędkowaniu