Święty morderca - rzecz o The Last of Us

Święty morderca - rzecz o The Last of Us

Tomasz Pstrągowski

Nie czarujmy się. Gry mają problem z przemocą. Oderwane od rzeczywistości, zdają się sprzedawać wizję świata, w którym zabijanie jest codziennością. Pewni, męscy bohaterowie przemierzają cyfrowe światy mordując zastępy wrogów, a ich umysłów nawet przez moment nie dręczą wyrzuty sumienia. I tylko z rzadka twórcy mają odwagę przypomnieć graczowi, iż bawi go przelew krwi i krzywdzenie innych.

Ostatnio Spec Ops: The Line wytykał nam bezmyślność, ślepe zaufanie do scenariusza i wrodzone okrucieństwo. A Hotline Miami drwiło z prób usprawiedliwienia jatki i odmawiało rozgrzeszenia, pozostawiając gracza sam na sam z tkwiącym w nim psycholem w masce świni. The Last of Us wkłada nas w skórę bezwzględnego mordercy i każe masakrować ludzi walczących o przeżycie. I pyta, jak daleko można się posunąć walcząc o przetrwanie swoje i swoich bliskich. Twórcy z Naughty Dog stronią jednak od nihilizmu Hotline Miami. Finałowemu olśnieniu ("bogowie, ilu ja ludzi zabiłem!") towarzyszy oczyszczenie: "czasami w przemocy kryje się sens".

Kierując Joelem nie mogłem uciszyć głosu w głowie, każącego mi porównywać The Last of Us do świetnego I Am Alive. Przywoływałem więc wędrówkę po zakopanym w pyle mieście, zastanawiając się, dlaczego Joel nie idzie podobną drogą. Bolało mnie, że The Last of Us to w dużej mierze brutalna gra akcji, w której skradanie się, zarządzanie zasobami i walka z wrogim otoczeniem zostały zepchnięte na dalszy plan, na pierwszy zaś wysunięto silnego, białego mężczyznę z shotgunem, duszącego błagających o litość przeciwników. Wspominałem przepiękną scenę z I Am Alive. Wspinałem się w niej po kolejnych piętrach wieżowca, walcząc o życie i zasoby. W pewnym momencie na mojej drodze stanęli ludzie. Zamordowałem ich bez wahania - miałem akurat amunicję, a gra nauczyła mnie już, że w świecie po zagładzie każdy chce mnie ograbić. Dopiero chwilę później, na następnym piętrze odkryłem małą, pokojowo nastawioną społeczność i dziecko, pytające się, czy widziałem jego rodziców stojących na warcie.

new WP.player({ width:610, height:343, autostart:false, url: 'http://get-2.wpapi.wp.pl/a,61764431,f,thumb/c2/97/7f/fecf4bbe7a15e3253140f65c03820e85/51bb4143b2cef_last_of_us_wideorecenzja_gotowa.mov', });Wideorecenzja The Last of Us. Wersję wideo w wyższej rozdzielczości znajdziecie pod href="http://gry.wp.pl/videoHD/wideorecenzja-the-last-of-us,5321.html%3Etym">Widziałem. Zabiłem. Spaprałem. Nie posłuchałem ich zapewnień - przecież rabusie, gdy tylko wyciągałeś broń, też mamrotali o niewinności.

Miałem pretensje, że The Last of Us nie testowało mnie w ten sam sposób. Mierziły mnie zaskryptowane strzelaniny, ciągłe starcia, których nie mogłem uniknąć. Za każdym razem, gdy na drodze Joela i Elli stawali przyjaźni ludzie władzę nad moim bohaterem przejmował niewidzialny reżyser, uruchamiając scenkę przerywnikową. Ja, kierując Joelem, mogłem tylko zabijać. Myślałem, że to kolejna bezrefleksyjna gra, opowiadająca swoją fabułę w oderwaniu od rozgrywki. Każąca mi ignorować brutalność Joela, bo przecież w filmikach czasem się uśmiecha.

O tym, że byłem w błędzie przekonał mnie finał. Dałem się oszukać co do Joela, tak jak Joel oszukiwał sam siebie. To nie jest opowieść o sympatycznym człowieku, który w przerwach pomiędzy dowcipami zabija setki ludzi. To nie kolejne Uncharted. To opowieść o bezwzględnym mordercy, który potrafi być miły dla swoich bliskich.

The Last of Us to gra o zabijaniu, bo Joel to zabójca. Brutalny, zdeterminowany, wyzuty z emocji. W świecie zdziesiątkowanym przez zarazę to jedyny sposób, jaki znalazł na przeżycie. Zna się tylko na tym, potrafi tylko przetrwać. I taki pozostaje do końca opowieści - jedyna przemiana na jaką go stać, to otwarcie na Ellie, dopuszczenie do siebie kolejnej (po Sarze i Tess) osoby. Żadnego odkupienia, żadnego zrozumienia, żadnych przeprosin.

Stając przed końcowym dylematem Joel nie ma wątpliwości. Musząc wybierać pomiędzy przetrwaniem milionów, a ratunkiem dla Ellie, wybiera to drugie. Dopiero strzelając do Świetlików - tych dobrych, tych, którzy próbują zdobyć szczepionkę i ocalić miliony - zorientowałem się, że Joel strzela od 20 lat. Do wszystkich. Zakładając, że każdy jest wrogiem. Ratując siebie i swoich ludzi. Wędrówka z dziewczynką przez zniszczony świat, nie służyła odkupieniu, ale zajęciu umysłu. Salt Lake City było tylko pomysłem, kolejnym celem, do którego można dążyć (o tym jak ważny jest cel w wędrówce pośród zgliszcz cywilizacji uczył nas Cormac McCarthy w "Drodze").

Czy go potępiam? To skomplikowane.

Peter Watts naucza w cyklu o ryfterach ("Rozgiwazda", "Wir", "Behemot"), iż powinniśmy się bać takich ludzi jak Joel. Niepotrafiących myśleć racjonalnie, emocjonalnych egoistów konsekwentnych ponad granice rozsądku. Taka jest Lenie Clarke, główna bohaterka trylogii. Ogarnięta rządzą zemsty (słuszną!) poświęca wszystko i wszystkich, skazuje miliony na zagładę, w dupie ma ocalenie kogokolwiek. W opozycji do niej stoi Patricia Rowan, zimna, wyrachowana i wierna korporacji. Nauczona, że wszystko można w życiu policzyć, sporządza bilans strat i zysków, skazuje na śmierć miliony istnień, ocala miliardy. Ogarnięta emocjami Clarke jej nie rozumie, a i czytelnik identyfikuje się raczej z jej namiętnościami, niż z oschłością Rowan. Dopiero w finale Lenie dopuszcza, by matematyka przesłoniła jej uczucia. Skazuje na śmierć jedyną przyjaciółkę, by ocalić gatunek.

Joel idzie drugą drogą. Nie przechodzi przemiany, odrzuca matematykę. Od przetrwania ludzkości ważniejsze są egoistyczne uczucia, cenniejsze jest dla niego życie Ellie - jedynej istoty, na której mu zależy. Łatwo go potępić, w excelową tabelkę wpisać za i przeciw, pokazać cyfry - po jednej stronie Ellie, po drugiej miliony - i powiedzieć, że się myli. Jednak twórcy The Last of Us zdają się pytać romantycznie: "cóż warte są miliony żyć, skoro nie można ocalić jedynego naprawdę cennego?". Joel odpowiada, że niewiele. Zgoda, to brutalny egoizm. Ale nie potrafię odmówić człowieczeństwa bohaterowi, poświęcającemu wszystko (dosłownie wszystko), by uratować dziecko.

Nie porównuję już The Last of Us z I Am Alive. Z grą Naughty Dog jest wszystko w porządku. Strzela się w niej, gdyż jest to opowieść o strzelaniu, a jej główny bohater jest mordercą. Jego wyrachowania, bezwzględności i okrucieństwa (przypomnijcie sobie sceny przesłuchań) nie da się usprawiedliwić. Ale można je zrozumieć.Forge of Empires poprowadź swoje plemię przez epoki

Źródło artykułu:WP Gry

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.