Zrodziła się wtedy potrzeba tłumaczenia, że wcale nieprawda, że nie ogłupiają, ale wręcz przeciwnie, pomagają w rozwoju. Częściowo była to prawda – obcując z grami przygodowymi można było się nauczyć angielskiego (o lokalizacjach, a co dopiero, tfu, dubbingu, nikomu się nie śniło), a od Tetrisa pewnie poprawiał się refleks i wyobraźnia przestrzenna... Choć niedawno trafiłem na wyniki badań sugerujących, że granie w gry rozwija głównie umiejętność, no cóż, grania w gry. Czego może nas nauczyć Doom albo Street Fighter? Obsługi piły i karate? Nie sądzę.
Ale jestem w stu procentach przekonany, że jedna gra pozwoliła mi się rozwinąć i zmieniła moje życie na lepsze. W żadną inną nie grałem tyle razy.
A wszystko było dziełem przypadku – kiedy w końcu, po wielu latach zatwardziałego pecetyzmu, postanowiliśmy kupić sobie Playstation 2 (główny powodem był Metal Slug 6), najbardziej okazyjna oferta zawierała w zestawie dwa mikrofony i grę karaoke Singstar: Wakacyjna Impreza.
Znałem tę grę wcześniej z reklam i pokazów, więc pomyślałem sobie – „a co tam”. Zasada jest prosta – należy śpiewać piosenkę wraz z oryginalnym wykonawcą, posiłkując się tekstem i (bardzo) uproszczonym zapisem nutowym na ekranie. Konsola porównuje dźwięki wydawane przez gracza z oryginałem i przyznaje punkty za jego dobre odwzorowanie (przy czym, poza fragmentami rapowymi, nie rozpoznaje głosu). Od 2004 roku, kiedy London Studio wprowadziło grę na rynek, na PS2 zostało wydanych wiele płyt z różnymi gatunkami muzyki (w rożnych wersjach lokalnych) czy monografiami zespołów. Można ich używać także do wersji z PS3, która dodatkowo posiada możliwość zakupu pojedynczych utworów on-line w specjalnym sklepie Singstore. W kolejnych odsłonach pojawiła się także opcja podłączenia gitary (jak w Rock Band czy Guitar Hero) oraz używania zestawu Playstation Move do tańca.
Był tylko jeden szkopuł. Wstydziłem się śpiewać. Odkąd pamiętam; w przedszkolu czy w szkole; te okropne chwile, kiedy trzeba było stanąć przed całą klasą i przy akompaniamencie pianina nauczyciela zaśpiewać parę zwrotek piosenki ludowej albo rewolucyjnej; coś strasznego. Głos więźnie w gardle, więc zamiast śpiewu wydobywa się jakiś skrzek, więc jest jeszcze gorzej, wszyscy na mnie patrzą i pewnie się śmieją; dzieciakom nie trzeba wiele, żeby się śmiać z kolegi. Trauma!
Nie, szkoła mnie nie nauczyła śpiewać. Ale kochałem śpiewać – w samotności, z puszczonym na cały regulator stereo, albo zatopiony w tłumie na koncertach („Kocham duże przyjęcia, tylko one zapewniają dyskrecję. Im mniej ludzi, tym trudniej o prywatność.”, jak mawiała panna Jordan), gdzie nikt nie słyszał, że to ja.
Więc stałem z mikrofonem w ręku; puściliśmy sobie „Let's Dance” Davida Bowie i... nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. Stop, od nowa. Wyluzuj, to tylko gra! No właśnie, to tylko gra. Udało się, ze słabym wynikiem, jakieś 2500 punktów (żeby zasłużyć na tytuł Singstar, należy zdobyć ich ponad 9000); ale i tak strasznie się ucieszyłem: poczułem, że coś się zmieniło.
Okazało się, że nasi przyjaciele też lubią śpiewać; od tej pory Singstar zaczął królować na każdej prywatce – akurat zaczynał się kryzys i domówki wracały do łask; a ciasna przestrzeń mieszkań nie dawała zbyt wielkiego wyboru rozrywek. Więc śpiewaliśmy razem, a im więcej osób, tym fajniejsza zabawa - i tylko raz sąsiad przyszedł o pierwszej w nocy, w kapciach i szlafroku, i spojrzał z taką zbolałą miną przewracając oczami. Ale wiecie co? Wcale mi nie było wstyd, gdyż dzięki Singstarowi wyzbyłem się wstydu.
KOMPUTER MÓWI TAK
Bo jak tu się wstydzić Playstation, która się nie wyśmiewa, tylko grzecznie i obiektywnie podlicza punkty. Jest taki motyw w dziełach fantastycznych i futurystycznych, że bezduszna maszyna coś tam liczy i podejmuje na tej podstawie decyzję. Jak android z filmu „Ja, robot”, który musiał wybrać między uratowaniem dwójki tonących ludzi, coś tam sobie policzył, dostał wynik z dwoma miejscami po przecinku i mała dziewczynka utonęła (straszenie komputerami topiącymi dziećmi uprawiał także Krzysztof Kieślowski w filmie „Dekalog I”). Albo nawet mniej drastyczne przykłady – jak komputer mówiący „nie”, ze skeczu z serialu „Mała Brytania” o bezdusznej urzędniczce zasłaniającej się rzekomymi wyliczeniami programu.
Ale w Singstarze nie ma niczego złowieszczego, ocenia śpiew surowo, ale sprawiedliwie. I chociaż w tych starych polskich wersjach na PS2 zdarzały się takie kwiatki, jak tłumaczenie wyniku „wannabe” jako „miernota” (dużo bardziej nacechowane negatywnie), to w nowych wydaniach jest bardzo przyjazny nawet dla słabych zawodników. Komputer mówi „tak”; nie jest jest jak ci okrutni jurorzy z telewizji, którzy tak chętnie szydzą ku uciesze publisi. A przecież, jak mówi przysłowie „nawet świnka wejdzie na drzewo, jeśli ją chwalą” – i tak właśnie było, krok po kroku śpiewałem coraz lepiej, aż wreszcie przyszedł ten dzień, kiedy nauczyłem się kontrolować oddech, używać przepony, czytać „nuty” – i zrobiłem ponad 9000 na „Dancing Queen” Abby. I nie pamiętam, kiedy wygranie jakiejś gry dało mi taką satysfakcję. Pokonałem się sam!
Nie da się opisać tego uczucia, trzeba to przeżyć samemu – co jest łatwe o tyle, że Singstar od jakiegoś czasu jest częścią systemu PS3 i znajduje się na każdej konsoli. Wystarczy dokupić mikrofony (przewodowe lub bezprzewodowe; te drugie można dostać z kuponem na 10 piosenek; można też użyć mikrofonu z kamerki, ale co to za zabawa?), pościągać sobie ulubione utwory i wio.
I tak samo nie da się opisać tego uczucia, kiedy pokazujesz komuś Singstara po raz pierwszy, i ten ktoś ma opory, bo wstyd przed śpiewaniem jest przecież powszechny, ale w końcu się przełamuje, magia Singstara! A potem siedzę sobie na fejsbuku i oglądam zdjęcia kolejnych rekordów, 8500, 9100, 9400!
Tak więc – gry mogą być pożyteczne i uczyć przydatnych rzeczy; mogą wręcz pełnić funkcję terapeutyczną. Bo Singstar nie nauczył mnie śpiewać ładnie (parę samouczków ma zaś disnejowski „Sing It”, który działa z mikrofonami od Singstara) – raczej nie zrobię kariery na scenie – ale nauczył mnie, żeby się nie przejmować. Nie mam teraz oporów, żeby wyjść przed pełną salą na imprezie karaoke i zaśpiewać „Enjoy the Silence” Depeche Mode.
Nie skusiłem się tylko jeszcze na skorzystanie z funkcji społecznościowych Singstara, które pozwalają dzielić się fragmentami występu z innymi graczami; jakoś nie widzę się w roli internetowego gwiazdora. Ale z ciekawością oglądam filmiki podpięte do każdej piosenki; tyle ludzi, w każdym rozmiarze i kolorze, trzeźwi i pijani, umiejący śpiewać i nie, poważni i jajcarze – wszyscy, bez wyjątku, piękni w tym co robią, zjednoczeni miłością do muzyki i zabawy; miraż futurystycznej utopii lepszego człowieczeństwa, która pewnie nigdy nie nadejdzie.