[Rozpoznanie wzorca] Potrzeba prędkości

[Rozpoznanie wzorca] Potrzeba prędkości

Michał R. Wiśniewski

Nie powiem, żebym miał jakieś wielkie oczekiwania – oczekiwać czegokolwiek po filmach na podstawie gier to, jak wielkokrotnie pokazała historia, szaleństwo. Ale przyznam się, że kupił mnie trailer.

Nie ten pierwszy, ze smyczkami i pełnym patosu narratorem, po którym na stronie magazynu „Road&Track” ukazały się nieco żartobliwe przeprosiny za to, że firmowali swoją marką pierwszą część serii Need for Speed, więc w jakiś sposób są odpowiedzialni za powstanie tego filmu. Nie, mówię o trailerze, w którym podstępni marketingowcy użyli piosenki „Butterflies and Hurricanes” zespołu Muse.

Tej samej, która w przepięknym intro otwiera Need For Speed Most Wanted z 2012 roku.

Oczywiście trailery zawsze kłamią i film wcale nie był taki fajny. Nie jest ekranizacją jednej gry, łączy wątki oryginalnego Most Wanted, The Run, nowego Hot Pursuit i (podobno, bo jeszcze nie grałem) The Rivals.

Główny problem polegał na tym, że długo się wczytywał. Tak się nie robi filmów o wyścigach: dobry film o wyścigach powinien się zacząć w pędzącym samochodzie, w trakcie pościgu, od prędkości. Tak jak w grach. Nie od powolnych scen, w których ludzie rozmawiają na mało interesujące tematy, mają jakieś dąsy i emo.

Ale w końcu jest wyścig i jest bardzo fajny, wydawał mi się dużo fajniejszy niż te z serii „Szybcy i wściekli”. Oczywiście nielegalny, w wąskich uliczkach miasta, z dużą ilością ostrych skrętów, starymi amerykańskimi samochodami jak z „Bullita” (zresztą zacytowanego w kinie samochodowym), zupełnie jak w grze. Co ciekawe, twórcy postanowili odejść jak najdalej od tej wirtualnej rzeczywistoci znanej z konsol – i ograniczyli efekty komputerowe do minimum, wszystkie sceny kręcąc w realu, z kaskaderami.

To ciekawe, i sprawiało, że zacząłem się zastanawiać, czego właściwie szukam w grach wyścigowych. Nigdy jakoś szczególnie nie zależało mi na tym, żeby samochody były prawdziwe, przecież w mojej ulubionej ścigałce, Burnout Paradise, w ogóle nie ma prawdziwych marek, tylko omijające licencje wariacje na temat prawdziwych samochodów, a i tak jest fajnie. Nawet kiedy się jedzie podróbką DeLoreana z „Powrotu do przyszłości”, który tylko przypomina swój filmowy oryginał. Ale co z tego, skoro unosi się nad jezdnią jak poduszkowiec i zostawia ogniste ślady po włączeniu dopalaczy! Jest fajnie i nie musi być prawdziwie! I tu zaczynam się zastanawiać, po co w ogóle istnieją na świecie drogie samochody, bo raczej nie służą niczemu dobremu. Bohaterowie filmu sprawiają wrażenie, że nielegalne wyścigi to sport dla wyjątkowych przygłupów (cieszą się z potrącenia wózka bezdomnego), seans zaś zamyka komunikat z oświadczeniem, że sceny kręcono na zamkniętych torach i nie powinno się brać z bohaterów przykładu. To tylko gra, to tylko gra.

No, ale wracając do naszej historii, też jest fajnie i też nie musi być prawdziwie, więc po kawałku fabuły,w którym pojawiają się kolejne dramaty („och nie, bank chce zamknąć nasz warsztat!”) i piękna (nawiązująca do scen „narodzin samochodów” z Most Wanted) „reklama” Shelby Mustanga, kolejny wyścig jest „sponsorowany” przez wujka jednego z bohaterów, przypadkiem trzymającego w garażu TRZY sztuki Koenigsegg Agera R.

Mistrz kierownicy ucieka

A potem, po pięknym wyścigu, następuje więcej dramy, przewidywalnej, po to, żeby film mógł opowiadać o ZEMŚCIE, MIŁOŚCI, ZEMŚCIE i ODKUPIENIU. Oraz ZEMŚCIE. Problem ze scenami dramatycznymi jest taki, że główną rolę, Tobeya Marshalla, w filmie gra Aaron Paul, znany z serialu Breaking Bad. Niestety jego pomysł na rolę polega na tym, żeby udawać Ryana Goslinga z filmu „Drive”, wiecie, stoi, patrzy, mało mówi. Tylko o ile Gosling jest mistrzem gry twarzą, za pomocą mikrogestów, przeszywającego spojrzenia, tak Paul wychodzi na przygłupa, który się tępo gapi, bo zapomniał roli. Wiele nie pomaga bezbarwny drugi plan czy karykaturalny Michael Keaton w roli Monarcha, organizatora nielegalnych wyścigów De Leon; sytuację ratuje jedynie zadziorna Julia (w tej roli niesamowita Imogen Poots).

Aby zrealizować ZEMSTĘ i ODKUPIENIE, nasz Tobey musi dostać się z Nowego Jorku do San Francisco i wystartować w De Leon, problem w tym, że ma na to niecałe dwa dni. Tu film zaczyna przypominać The Run. Szalony wyścig przez USA, najeżony różnymi problemami, poczynając od policji, na bandziorach kończąc. Gdyby nie ten klimat ponurej ZEMSTY i ODKUPIENIA, film miałby szansę stać nową, lepszą wersją klasycznego „Smokey and the Bandit” (znanego u nas jako „Mistrz kierownicy ucieka”). Ale i tak są momenty, które może nie przejdą do historii, ale dały sporo frajdy. Szkoda, że większość pokazano w trailerze. Cieszą za to piękne plenery.

Finałowy wyścig De Leon to już czysty Hot Pursuit i czysta przyjemność. Najdroższe bryki (warte w sumie 10 zielonych melonów), wściekła policja, oto prawdziwy Need For Speed. Nie narzekałbym, gdyby w filmie znalazł się jeszcze jeden taki wyścig. Np. na początku, zanim zdążyłem się znudzić.

Są smaczki dla fanów gry. Wspomniany Shelby Mustang, prosto z pierwszego Most Wanted. Mapy w internetowej relacji z wyścigu wyglądające jak mapy z gry. HUD w Mustangu. Kamera jak z Shift. Ale miałem wrażenie, że klimat gdzieś umknął. Chociaż może nie mam racji, nigdy nie zwracałem uwagi na te czerstwe filmiki między wyścigami w grze i ucieszyłem się, jak zrezygnowano z fabuły w Most Wanted 2012.

Radio N4S

Aż w końcu dotarło do mnie, w czym problem. Muzyka. W filmie zabrakło dobrej muzyki. W pamięci został mi jedynie kawałek Muse z trailera i ciekawy cover „All Along The Watchtower”. I „Cars With The Boom” lecący jako dzwonek z komórki. To mało.

Może znów to moja wina, może ludzie szukają w takich filmach dźwięków silnika, ale dla mnie N4S to była zawsze lista przebojów. Mówisz Underground, ja mówię „Fortress Europe” Asian Dub Fundation. „Get Low” Lil Jon & the Eastside Boyz. „Born Too Slow” The Crystal Method.

Mówisz Undercover, ja słyszę „Never Wanted to Dance” Mindless Self Indulgence. Mówisz Most Wanted, mi w głowie zaczyna grać „I Love It” Icona Pop. Ciekawe, że po grze można było tę piosenkę usłyszeć w kilku reklamach i jinglach, jakby dopiero wtedy stała się popularna.

I tego mi zabrakło w filmie. Porządnego, tłustego od hitów soundtracku. Stonować emo, dodać jeden wyścig, skrócić nudne kawałki o emo – ten film można było jeszcze uratować.

A tak – do obejrzenia i zapomnienia.

Źródło artykułu:WP Gry
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.