Potwory, zwane z japońska kaiju, wyłażą ze portalu na dnie Oceanu Spokojnego, by siać zniszczenie w przybrzeżnych miastach. Ziemianie nie są dłużni – konstruują Jaegery (niem. łowca), wielkie roboty, każdy pilotowany przez dwójkę sprzężonych umysłami ludzi. Ale nie będę dziś pisać o tym filmie (powtórzę tylko za zachwyconym Hideo Kojimą, że to pozycja obowiązkowa), natomiast chciałbym zwrócić uwagę na jedną z bohaterek, Mako Mori, w której postać wciela się przeurocza japońska aktorka Rinko Kikuchi.
Zachodni widz mógł spotkać ją wcześniej w filmie Niesamowici bracia Bloom lub dramacie Babel, w ojczyźnie zaś zagrała m.in. w anime Sky Crawlers oraz cyberpunkowym filmie Assault Girls, obu w reżyserii Mamoru Oshii. To nazwisko zna każdy fan science-fiction, jako twórcę kultowego przeboju Ghost in the Shell. Mniej ludzi wie, jaką rolę w życiu Oshii'ego odegrały gry komputerowe.
Ich ślady można spotkać w twórczości reżysera – we wspomnianym GITS (1995) odnajdziemy piękną scenę walki cybernetycznej agentki Motoko Kusanagi ze ściganym przestępcą, która jest wzorowana żywcem na Virtua Fighter II, łącznie z charakterystycznymi ujęciami kamer przy KO. Była to gra, w którą Oshii i jego współpracownicy grali namiętnie w czasie pracy nad filmem, odwiedzając pobliski salon gier.
Ale te wycieczki na automaty to nic w porównaniu z tym, co Oshii robił w poprzedniej dekadzie. Rozpoczął karierę pod koniec lat 70, pracując przy różnych seriach telewizyjnych; na początku lat 80. wyreżyserował serial i dwa filmy kinowe Urusei Yatsura. W 1985, wraz znanym z designów do Final Fantasy Yoshitaką Amano stworzył na rynek wideo surrealistyczne, eksperymentalne anime Angel's Egg, po którym miał zrobić wspólny projekt ze Studiem Ghibli. Na skutek różnic artystycznych do współpracy nie doszło i Oshii przez prawie trzy lata nic nie robił.
Nic, poza jedną rzeczą – graniem w Wizardry. Była to seria zachodnich RPG, która zdobyła niesamowitą popularność w Japonii (i zainspirowała takie serie jak Final Fantasy i Dragon Quest) – tak, że specjalnie na ten rynek tworzone były spin-offy i adaptacje książkowe.W 1987 kariera reżysera ocknęła się z letargu, ale nie znaczy to, że zapomniał o Wizardry. Wrócił do niej w roku 2001, gdy ukazał się aktorski film Avalon.
Nakręcił go w 1999 roku – przybył wtedy do Polski, kraju smutnych kamienic i smutnych aktorów oraz pięknych czołgów i wojskowych śmigłowców. Główną rolę zagrała Małgorzata Foremniak, która wcieliła się w postać Ash – graczki w militarną, wirtualną, uzależniającą grę Avalon. W magazynie o grach Click! ukazała się wówczas wyjątkowo głupia i hejterska recenzja, której autor (wiem kto, ale zmilczę) stękał, że Avalon nie wygląda jak Quake, że nie ma rocket jumpów itp. Nic dziwnego, że ich nie było – filmowa gra nie była żadnym kwejkiem, tylko skrzyżowaniem wojskowego FPS i starej dobrej Wizardry, do której nawiązywała m.in. nazwa byłego teamu Ash (Wizards), a także klasy postaci. Znalazłem tam też parę nawiązań do Metal Sluga, ale to może tylko moja obsesja.
To film o warstwach rzeczywistości i nierzeczywistości (tak jak inspirowany GITS-em Matrix), temat, który Oshii często poruszał w swoich dziełach, ale tu został przedstawiony ze szczególnej perspektywy – nałogowego gracza. Kogoś, kogo tak naprawdę nie interesuje rzeczywistość.
Witajcie na pustyni nierealaRzeczywistość, która w Avalonie jest dosłownie pozbawiona kolorów, ponura i nijaka; tak, że wraz z Ash zaczynamy wątpić, czy faktycznie jest rzeczywistością, a nie tylko kolejną warstwą wirtualki. Zwłaszcza, że obsesja Ash doprowadza ją w końcu do odkrycia kolejnego levelu gry – Special A, naraz pełnego kolorów, wyglądającego dokładnie jak nasz świat (widz uświadamia sobie wtedy, że jest tylko NPC w czyjejś grze). Ale to nie wystarcza Ash, która nie potrafi skończyć gry, chce iść dalej, odkrywać kolejne sekrety. Nie jest dla niej ważne, co jest rzeczywistością, być może wszystko jest tylko komputerową symulacją.
Dobrze rozumiałem tę obsesję, tę chęć złamania systemu, pragnienie, które odczuwam za każdym razem, gdy trafiam w grze na jakiś płot, za którym rozciąga się niedostępny obszar.
Ale wróćmy do Rinko Kikuchi. Tak jak wspomniałem, zagrała w Assault Girls z 2009. To dziwny film – niby sequel „Avalonu”, ale tak naprawdę jest raczej jak DLC do gry, albo jak Blood Dragon do Far Cry’a 3. Akcja zresztą ma miejsce w takim dodatku, zwanym Avalon(f). Tu zamiast komputerowej wojny odbywa się polowanie na potwory, pustynne „wieloryby piaskowe”, przypominające czerwie z Diuny. Na początku filmu poznajemy gracza o nicku Jaeger, który właśnie zasadza się na wielkiego potwora (Jaeger walczący z wielkim potworem, skąd ja to znam) z gigantyczną snajperką o wielkiej mocy rażenia. Czeka i czeka (a wraz z nim – widz), aż wreszcie pojawia się upragniona zdobycz, którą zdejmuje celnym strzałem. Ale to nie jest jego szczęśliwy dzień. Spod ziemi wyrasta kolejny potwór i go zwyczajnie pożera.
Za chwilę na scenę wkroczą tytułowe zabójcze dziewczyny – trójka gamerek, polujących solo na piaskowe wieloryby. Gray, poruszająca się samolotem, weteranka Colonel w czerwonej zbroi oraz Lucifer (w tej roli Rinko), zamieniająca się w kruka i władająca magią. Wszystkie mają jeden cel – pokonać bossa, wielkiego potwora o nazwie Madara. Co okaże się to niemożliwe w pojedynkę.
Czuwający nad wszystkim mistrz gry sugeruje, że cała czwórka powinna połączyć siły. Co nie będzie proste, bo dziewczyny się nienawidzą. Jedna z nich w realu ma dwójkę dzieci i gra, żeby zarobić na nie i męża obiboka. Druga jest no-lifem, starą panną mieszkającą z rodzicami. Mało wiadomo o Lucyferze, która się w ogóle nie odzywa, za to ma na wszystko elegancko wywalone i czasem zaczyna sobie tańczyć w czasie bitwy. Może gra po prostu dla przyjemności? Jeager ze swoją wielką lufą uosabia zaś chyba wszystkie negatywne cechy stereotypowego faceta. Dumny, że aż durny, próbuje być sprytniejszy od reszty, ale mu to nie wychodzi.
Cała wątła fabuła to właśnie historia złożenia drużyny i walki z rzeczonym bossem; po drodze Oshii'emu udaje się przemycić kilka rzeczy, takich jak polewka z długich, nieinteraktywnych sekwencji na początku nowych gier; systemu pay for win (mistrz gry cały czas namawia Jeagera do inwestycji w gadżet podróżny; ten woli poruszać się pieszo) i inne smaczki dla graczy – oraz kolejne, cudowne nawiązanie do Virtua Fighter II.
Film jest też dość nieprzychylnym portretem pokolenia zamkniętego w swoich pokojach, egoistów gotowych zdradzić partnerów dla zwycięstwa i nagrody. Pustynna sceneria i pokryte glifami obeliski dziwnie przypominają Journey, grę, której udało się zlikwidować ego graczy i nauczyć ich altruizmu. Może jest ona – zamierzoną lub nie – polemiką ze smutnymi wnioskami Assault Girls?
W 2012 Oshii powrócił do klimatów znanych z Avalona i nakręcił w Polsce film promujący grę Steel Battalion: Heavy Armor na Kinecta.
Jeśli ktoś po seansie Pacific Rim miałby ochotę pojeździć robotem, powinien jednak poszukać innej gry, ta bowiem słynie ze skopanego sterowania.