[Rozpoznanie Wzorca] Jaka piękna katastrofa

[Rozpoznanie Wzorca] Jaka piękna katastrofa

Michał R. Wiśniewski

Kto wie, czy nawet nie bliższe. Bo o co chodzi w filmach katastroficznych? O umieszczenie bohaterów w świecie, w których wszystko próbuje ich zabić – począwszy od katastrofy założycielskiej (wybuch wulkanu, zatonięcie statku), po kolejne małe nieszczęścia, jakie spotykają ich po drodze do (nie)szczęśliwego zakończenia. Zupełnie jak w większości gier. Wychodzisz ze schronu atomowego i zjadają cię zmutowane szczury. Taka sytuacja.

Jednym z najlepszych i najpiękniejszych filmów katastroficznych ostatnich lat jest „Grawitacja”, opowiadająca o ludziach uwięzionych na orbicie okołoziemskiej – po tym, jak zestrzelanie starego satelity wywołuje tzw. efekt Kesslera: szczątki satelity wywołują reakcję łańcuchową i orbita zapełnia się śmiercionośnymi, rozpędzonymi kosmicznymi śmieciami. Dr Ryan Stone (Sandra Bullock) i astronauta Matt Kowalsky (George Clooney) są jedynymi ocalałymi z załogi zniszczonego wahadłowca Explorer.

Kosmos przedstawiony jest realistycznie (choć kilka razy twórcy zrezygnowali z wierności fizyce na rzecz dramaturgii) – jako przerażająco pusty i niegościnny. Efekty specjalne zapierają dech w piersiach, zwłaszcza w 3D czy IMAX-ie, ale nie one okazują się najważniejsze – nie tak, jak znakomity, bardzo intymny dramat psychologiczny ludzi w ekstremalnej sytuacji. Nie ma co się rozpisywać, to trzeba zobaczyć samemu.

Scena w stanie nieważkości były kręcone dwoma sposobami – wnętrza statków i stacji kosmicznych kręcono z aktorami podwieszonymi na drutach – jak w filmach kung-fu – co wymagało od aktorki niesłychanego fizycznego poświęcenia i pół rocznego treningu. Jeśli Sandra Bullock nie dostanie za tę rolę Oskara, to będzie granda – od wymagających niezwykłego nakładu pracy scen kręconych jednym ujęciem, gdzie musiała zapamiętać całe skomplikowane sekwencje ruchów, po delikatne i drobiazgowe emocje; dawno nie widziałem tak totalnej kreacji.

Obrazki z przestrzeni kosmicznej to w całości animacja komputerowa, zbliżenia na twarze astronautów kręcono w specjalnie oświetlonej skrzyni, tak, aby wszelkie światła i cienie pasowały do wygenerowanych scen. To ciekawe, ile pracy trzeba włożyć w stworzenie czegoś tak realnego, czegoś, co (w przeciwieństwie do wielkiego robota czy dinozaura) nawet nie wygląda na efekt specjalny.

I właśnie efekty specjalne sprawiły, że chociaż pomysł na film powstał wiele lat temu, to dopiero teraz pojawił się na ekranach. Tak samo było z „Avatarem” Jamesa Camerona, który długo czekał na to, żeby rozwój cyfrowej techniki cyfrowej pozwolił mu zrealizować marzenia. I właśnie to film Camerona z 2009 sprawił, że Alfonso Cuarón uznał, że może już kręcić „Grawitację”.

Wspominam o tym filmie dlatego, że oglądając nie mogłem powstrzymać się od skojarzeń z grami, zwłaszcza jedną – zapomnianym i nieco niedocenionym tytułem Hydrophobia Prophecy.

Strach przed wodą

Hydrophobia Prophecy zaczyna się od katastrofy i – zwłaszcza na początku – podobnego uczucia potwornej samotności wobec nieposkromionego żywiołu. Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości, na gigantycznym statku-mieście „Queen of the World”, który pada ofiarą ataku terrorystycznego. Statek zalewa woda, eksplozje niszczą struktury, zewsząd zwisają przerwane przewody elektryczne, w niektórych pomieszczeniach wybuchają pożary – trudno o bardziej nieprzyjazne środowisko – przypomniałem sobie o tej grze, oglądając sceny na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej w „Grawitacji”.

Ale o ile twórcy „Grawitacji” czekali, aż technika dogoni ich marzenia, Hydrophobia pojawiła się dlatego, że jej twórcy stworzyli silnik fizyczny HydroEngine, pozwalający na modelowanie wody i innych cieczy, a także na łączenie z silnikami fizyki ciał stałych (takimi jak Havok). I na użyciu tej technologii oparli całą fabułę. Trochę jak James Cameron w filmie „Terminator 2”, gdzie z możliwości nowych komputerowych efektów urodził się pomysł na zmiennokształtnego androida.

Bohaterką gry jest Kate Wilson, znakomita pływaczka (na szczęście!), której w wyniku traumy doskwiera aquafobia (co za pech!), czyli lęk przed wodą, w szczególności, utonięciem (tytułowa „hydrofobia” wprowadza nieco zamieszania, oznacza bowiem niechęć do picia wody; tytuł jednak nie jest błędem, ale grą słów odnoszącą się do zjawiska hydrofobowości, nawiązując do zdolności kontroli wody, jaką Kate posiądzie pod koniec gry). Kate pracuje na „Queen of the World” jako serwisantka i po ataku chcąc nie chcąc musi wziąć sprawy w swoje ręce. Jest w niej trochę z Lary Croft, zwłaszcza w tym nowym, wrażliwym wydaniu, trochę z Jade z Beyond Good & Evil – ot, typowa, nieco może bardziej przestraszona, action girl.

HydroEngine robi dobre wrażenie – zatopione pomieszczania, woda zalewająca planszę po otwarciu śluzy, krople na... obiektywie kamery (podobny efekt znalazł się w „Grawitacji”). Najpierw trzeba przeżyć, potem – uratować parę osób, wreszcie – zająć się terrorystami. Na początku dysponujemy jedynie pistoletem ogłuszającym, ale właśnie dlatego gra jest ciekawa – wrogów należy pokonać stosując nieprzyjazne otoczenie – czasem zalać ich wodą, czasem porazić prądem z odstrzelonego kabla, czasem zrzucić coś na głowę.

Niestety, katastrofą okazała się sama gra. Jej pierwsza wersja, zatytułowana po prostu Hydrophobia na Xboksa 360, zebrała (zasłużone) baty od krytyków i graczy. Autorzy zrobili coś, co jest możliwe tylko w czasach dystrybucji cyfrowej – w odpowiedzi na zastrzeżenia wypuścili potężnego patacha zwanego „Pure”, który naprawił większość problemów. Ale to nie wszystko – na PC i PS3 ukazała się jeszcze bardziej poprawiona wersja – w zasadzie, nowa gra, zatytułowana właśnie Hydrophobia, dłuższa o 70%, z dodatkowymi wyzwaniami i, w przypadku PS3, z obsługą kontrolera ruchu Move. Jak zwykle – nie można drugi raz zrobić pierwszego wrażenia (tak samo było z horrorem Amy). Dlatego gra leży teraz za niecałe 10 złotych w PSN. Twórcom Hydrophobia, firmie Dark Energy Digital, skończyły się pieniądze i została zamknięta. HydroEngine jak do tej pory nie został użyty w żadnej innej grze.

Szkoda. Może to przez moją skłonność do takich małych porażek, ale bardzo lubię tę grę. Jest w niej nieco sztampy (głównie w osobie Kate Wilson), ale i wiele ciekawych pomysłów. Chociaż od dawna rządzi 3D, mało jest gier, w których naprawdę można się zgubić w pełni trójwymiarowym labiryncie. Dobre wrażenie robi fabuła, zwłaszcza motywacja terrorystów, Malthusianów. To organizacja, której nazwa pochodzi od nazwiska Thomasa Malthusa, dziewiętnastowiecznego ekonomisty, który przestrzegał przed przerostem demograficznym i nieuchronną nędzą wynikającą z niego. Tak właśnie wygląda świat z Hydrophobii – Malthusianie proponują rozwiązanie zawarte w haśle „Ocal świat. Zabij się.”

Ale to gra, a w grach, podobnie jak w filmach katastroficznych, mimo wszechobecnej śmierci, chodzi o życie. Za wszelką cenę. Wbrew wszystkim przeciwnościom.Goodgame Empire - udowodnij, że jesteś prawdziwym strategiem

Źródło artykułu:WP Gry

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.