[Rozpoznanie wzorca] Game Over

[Rozpoznanie wzorca] Game Over

Michał R. Wiśniewski

Ostatnim razem pisałem o wygrywaniu. O tym, co znaczy wygrać grę. Ale przecież wygrana to święto, coś, co zdarza się o wiele rzadziej, niż porażka. Napis „Game Over” to coś, co każdy gracz widział miliony razy. No, teraz to jest częściej „Mission Failed”, „Continue”, „Restore?”, „zapłać golda, żeby grać dalej” i temu podobne, jednak smak porażki jest ten sam.

Gry są po to, żeby je przegrywać.

Jestem w wieku, w którym człowiek zaraz będzie miał z górki, więc zaczyna się zastanawiać nad różnymi rzeczami. Na przykład nad czasem zmarnowanym na różne durnoty. Jeden koleś, niejaki Ernest Cline, kiedy dopadł go kryzys wieku średniego, uświadomił sobie, że oglądanie po sto razy „Powrotu do przyszłości” nie ma tak naprawdę żadnego sensu; poradził sobie z tym w taki sposób, że napisał nerdowską fantazję pt. „Ready Player One” (w polskiej wersji – „Player One”), wymyślając w niej świat, w którym taka bezsensowna rzecz nie dość, że okazuje się pożyteczna, ale jeszcze stanowi klucz do przejęcia władzy nad światem. Nic dziwnego, że większość nerdów rozpłynęła się nad nią jak masełko na patelni.

No a ja zastanawiam się, jak to, że pochodzę z pierwszego pokolenia, które grało zanim nauczyło się czytać, wpłynęło na moje życie. Może pokolenie to za duże słowo, nie wszyscy moi rówieśnicy byli graczami, wręcz przeciwnie, większość raczej nie miała okazji sobie pograć. Dziś to pewnie wygląda zupełnie inaczej. Dzieci grają zanim nauczą się mówić.

Całe życie grałem, więc całe życie słyszałem różne głosy z obozu paniki moralnej. Gry szkodzą! Bo przemoc. Bo promują bezmyślność, małpią zręczność. Bo przez nie dzieciaki siedzą w domu zamiast wyjść na podwórko. A wpatrując w ekran tracą wzrok. Nic z tych rzeczy mnie nie dotknęło. Wzroku nie straciłem, odbyłem zacny staż na podwórku, przemocy nie stosuję i nie jestem jakoś szczególnie bezmyślny. Ale stróże moralności przeoczyli, wydaje mi się, jedną rzeczy. Gry wystawiają młodego człowieka na niekończące się pasmo porażek.

I teraz z perspektywy ponad trzech dekad giercowania zastanawiam się, jaki to miało na mnie wpływ. Czy nauczyłem się, że cokolwiek robię, i tak przegram? Takie były przecież te wczesne gry. Nie można było ich, poza nielicznymi wyjątkami, skończyć. Grało się tak długo, aż ktoś padł. Gracz, albo maszyna, w której przestały się mieścić plansze czy wyniki (Pac-Manie albo River Raid). Prędzej gracz, który po przejściu wszystkich leveli musi zaczynać od nowa, tylko w jeszcze trudniejszych warunkach. Harder, better, faster, stronger. Jedynym wyjściem jest nie grać. Ale w gry w życie, która działa dokładnie tak samo – robi się coraz trudniejsza, aż zejdziesz – nie można od tak sobie przerwać.

I sam teraz nie wiem. Czy nauczyłem się, że za cokolwiek się nie wezmę, to i tak skończy się porażką? Czy to sprawiło, że w jakimś momencie poddałem się za szybko? Czy wręcz przeciwnie, może nauczyłem się, żeby nie poddawać się mimo niepowodzeń? Sam już nie wiem.

Wiem natomiast, że mam stos gier, których nie ukończyłem po dojściu do TEGO CHOLERNEGO LEVELU. Pewnie każdy spotkał się z czymś takim. Gra się kilka godzin, aż w pewnym miejscu dochodzi do ściany. No nie idzie przejść. Za trudne. No bo muszę, powiedzmy, skoczyć, tak, złapać linę, w odpowiednim momencie się puścić i złapać następną, cały czas uważając na kolce, a jeszcze czas się kończy i że jak tylko się potknę to muszę od nowa... Więc można próbować i próbować, aż się uda. Ale czasem nie wychodzi. Gra idzie w kąt. I już nie można do niej wrócić, bo im dłużej się nie grało, tym trudniej będzie się zabrać ponownie.

Wiem też, że mam stos różnych projektów, które zacząłem i nie ukończyłem. Cała masa napoczętych plików. I teraz chciałbym wiedzieć – czy to gry komputerowe nauczyły mnie, że można coś tak porzucić i zostawić, czy to moja cecha, nabyta w jakichś innych okolicznościach, która sprawia, że nie idzie mi również w grach?

SZTUKA PORAŻKI

Oczywiście, nie ja pierwszy się nad tym zastanawiałem. Jesper Juul zmierzył się z mitem „gry jako dobrej zabawy” w swojej książce „The Art of Failure”. Grze rzadko towarzyszy pogodna mina – częściej są to grymasy, złość i okrzyki frustracji wynikające z przegranej, śmierci albo niepowodzenia misji. Wynika z tego, że gracz działa wbrew ludzkiemu instynktowi, każącemu realizować pragnienie zwycięstwa i poczucia spełnienia. Zamiast tego angażuje się w czynność, w której przegrana jest pewna. Gry czynią nas nieszczęśliwymi. Dlaczego w nie gramy?

W poszukiwaniu odpowiedzi Juul wskazuje na fundamentalną różnicę między grami, a innymi formami rozrywki i sztuki. Przecież także w kinie, literaturze czy teatrze poszukujemy nieprzyjemnych doświadczeń, których nie lubimy. Strach. Smutek. Obrzydzenie. To znane od starożytności katharsis – widownia czy czytelnicy często reagują na tragiczne wydarzenia oczyszczeniem się z tych negatywnych emocji. Ale z grami jest inaczej – gry nie oczyszczają nas z nieprzyjemnych emocji, one są ich przyczyną.

Juul zauważa, że porażka w grze nie jest porażką postaci, ale samego gracza. Gry jednak zachęcają, żeby się nie poddawać: po każdej przegranej przychodzi kolejna szansa. Gry motywują do podejmowania następnej próby, doskonalenia umiejętności, trenowania. Aż się uda. I właśnie to wydobycie się ze stanu porażki jest źródłem największej radości w grach. Juul twierdzi, że gry to właśnie tytułowa sztuka porażki – jedyna forma sztuki, która wpędza nas w przegraną, aby można jej doznać i z nią poeksperymentować.

To co nas nie zabije, czyni nas silniejszymi?

Zastanawiam się nad tym przełożeniem wirtuala na reala, wciąż nie mogąc rozszyfrować wspomnianej wcześniej zagadki moich własnych realnych i nierealnych porażek (co było pierwsze? Jajko czy kura?). Żyjemy w czasach, w których gry dla wielu nie są jedynie dodatkiem do życia, jedną z wielu rozrywek, często stają się sposobem na życie, a czasem wręcz jego ersatzem. Wtedy osoba, która ponosi porażki w realu, w grze nie znajduje wcale nauczycielki życia, ale sposób, żeby od życia uciec, zadowalając się wirtualnymi doznaniami i zwycięstwami. I nie wydaje mi się, żeby to było dobre.

Odpowiem sobie na pytanie ze wstępu – owszem, przegrywając grę można wygrać życie. Ale trzeba uważać, bo i odwrotność jest prawdziwa. Można wygrać grę, ale przegrać życie.

Źródło artykułu:WP Gry
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.