No trudno, kij w oko takiej publiczności, nie będę się tym przejmował, zamiast tego, żeby pozostać dłużej w świecie filmu, kupiłem sobie grę na jego podstawie.
Ostatnimi czasy jeśli chce się zagrać w dość dobrą grę na postawie filmu, trzeba sięgnąć po smartphone'a. Pierwszy powód – wiele gier opartych o kinowe hity (lub porażki) nie wychodzi w ogóle na większe maszyny. Tak było z Batmanem – o ile historia gier o Nietoperzu to kolejne adaptacje filmów, to współczesne tytuły ukazujące się na pecety i konsole są samodzielnymi bytami – gra na podstawie filmu Mroczny Rycerz Powstaje wyszła tylko na iOs i Androida. Taka strategia nie dziwi – do kina chodzą „każuale”, którzy prędzej kupią impulsowo grę na kieszonkowy komunikator, niż pełnoprawny i drogi tytuł na konsolę.
Druga przyczyna – jeśli już wyjdzie na konsolę lub peceta, istnieje duża szansa, że będzie zwyczajnie kiepska – tak było na przykład z Fast & Furious: Showdown, zwaną „najgorszą grą roku”. Ech, gdzie te czasy, kiedy wyszedł Speed Racer Wachowskich i towarzyszyła doskonała gra! Tymczasem iphone'owa gra oparta o film Szybcy i wściekli 6, Fast & Furious 6: The Game okazała się ładnie wykonaną ścigałką typu „odpal nitro”; bez większych ambicji, ale mogła dostarczyć paru miłych chwil w tramwaju.
Zamiast ryzykować wtopienie większej kasy, lepiej wyskoczyć z paru centów i kupić filmowe bawidełko na smartphone'a. Tak też zrobiłem w przypadku Pacific Rim. Gra jest bijatyką – steruje się znanymi z filmy wielkimi robotami, na zasadzie przypominającej nieco klasyczną grę bokserską Punch Out. Sterowanie jest proste i intuicyjne – pod ikonami kryją się uniki i blok (oraz, jeśli sobie dokupimy, rakiety), zaś smyrając palcem wyprowadza się ciosy bronią białą oraz paruje ataki potwornego przeciwnika, zwanego z japońska kaiju. Za wygraną dostajemy kasę – co fabularnie jest wytłumaczone sprzedażą fragmentów zwłok potwora na czarnym rynku, zupełnie jak w filmie – którą możemy inwestować w poprawienie parametrów naszego jaegera lub zakup innego. Czyli – typowe „płać, a wygrasz”.
Gra jest dość ładna, potwory wyglądają jak z filmu, ale po jakimś czasie zacząłem zastanawiać się, dlaczego właściwie nie zagrać potworem. Bycie bohaterem, obrońcą świata i wybrzeży Pacyfiku jest przecież takie nudne, przychodzi kaiju (albo trzech w pakiecie), dostają bęcki (albo ja) i od nowa. Czyż nie przyjemniej było by wcielić się w bezrozumną bestię i posiać trochę zniszczenia?
No pewnie. Na szczęście i takie gry istnieją.
BĘDĘ POTWOREM, BĘDĘ POTWOREM
Ten pomysł nie jest nowy. Już w 1986 firma Bally Midway wypuściła arkadową grę Rampage. Można było wcielić się w jedną z trzech wielkich bestii powstałych ze zmutowanych ludzi – wzorowanego na King-Kongu George'a, godzillowatą Lizzy oraz Ralpha, wielkiego wilkołaka. Zadanie – rozwalanie – element, do którego nawiązywała filmowa gra Wreck-it Ralph.
Potwór nie ma łatwego życia – w radosnej demolce kolejnych wieżowców, taksówek i tramwajów przeszkadza wojsko. Na szczęście od czasu do czasu można posilić się jakimś człowiekiem. Gra doczekała się kilku kontynuacji, ostatnia – Rampage: Total Destruction ukazała się na PS2, GameCube i Wii w roku 2006 w odświeżonej, trójwymiarowej grafice (plansze zyskały głębie) i z rozbudowanym wątkiem fabularnym przedstawianym jako prerenderowane filmiki. Zwiększono także ilość dostępnych potworów (zwłaszcza w wersji na Wii).
A jeśli ktoś miałby ochotę dla odmiany podeptać Tokio i okolice, czekała na niego wydana w 1991 bijatyka King of Monsters na automaty Neo-Geo. Mechaniką przypominała gry wrestlingowe, ale zamiast sportowej areny wypuszczała graczy na ulice japońskich miast. Podobnie jak w Rampage można było grać potworami wzorowanymi na King-Kongu i Godzilli, do tego dochodziło kilka postaci nawiązujących do innych japońskich filmów o potworach oraz kosmicznego superherosa Ultramana. Destrukcja nie jest tu celem, odbywa się przypadkiem – chłopcy się biją i rozrabiają przy okazji.
Ale te gry przykrywają piaski czasu. Dziś, żeby zostać potworem, należy nabyć grę Eat them! z PSN. Na pierwszy rzut oka łączy ona w sobie wątki destrukcji i tytułowego pożerania znane z Rampage z trójwymiarowym miastem podobnym do tego z King of Monsters, ale jest do tego dużo ładniejsza i oczywiście zaawansowana technicznie.
To, co zwraca uwagę, to piękna grafika w technice cell-shading. Wyraźne kontury i „płaskie” kolory naśladują komiks, cała narracja prowadzona jest zresztą w komiksowym medium: kolejne pakiety misji przedstawiane są jako komiksowe zeszyty. Opowiadają historię szalonego naukowca, który tworzy wielkie potwory i wypuszcza je w miasto, by siały zniszczenie i służyły jego różnym celom, takim jak uwolnienie przyjaciela z więzienia lub napad na bank.
Tego typu misje zdarzają się rzadko, główna działalność potworów to MAKSYMALNA DESTRUKCJA! Tak nazywa się tryb gry, w której w określonym czasie trzeba po prostu rozwalić jak najwięcej budynków i narobić jak najrozleglejszych szkód. Można skakać, kopać, walić pięściami, strzelać z rakiet i laserów – wszystko zależy od tego, jakim potworem sterujemy. Jedno jest pewne – będzie robił się głodny. Trzeba wtedy się schylić i schrupać staruszkę, albo zagubionego biznesmena, albo pana policjanta, albo oddział wojska, najlepiej tych ostatnich, bo strzelają i przeszkadzają. Najbardziej pożywna jest krowa, ale nie zawsze się przypałęta.
Można wybrać jednego z kilku potworów, różniących się właściwościami i wyglądem, ale najfajniejsza część zabawy (poza rozwałką) to tworzenie własnego monstrum. Za dobre wyniki gracz dostaje nowe elementy – bardziej przerażające głowy, ręce o różnych funkcjach, broń, przecudne nogi i korpusy. Złożyć razem takiego frankensteina, pokolorować, nazwać i wio, na miasto, niech drżą maluczcy.
Żeby nie było nudno, niektóre misje wprowadzają nieco urozmaiceń – trzeba np. zrównać z ziemią wszystkie wskazane budynki, albo zrobić trzy okrążenia po mieście zaliczając punkty kontrolne (i mieszcząc się w określonym czasie), dla odmiany zważając, żeby za dużo nie poniszczyć (to grozi dyskwalifikacją i failem). Po prostu – dużo zabawy w kolorowym świecie ŚMIERCI I ZAGŁADY, do którego można zaprosić do czterech graczy na jednej konsoli. Nic tak nie odpręża po pełnym stresów tygodniu, jak taka (nie)kontrolowana demolka.
Potwory górą!Na Ryby - sprawdź, czy da zrobić się dobrą grę o wędkowaniu