Gdzież są niegdysiejsze salony gier; te barakowozy cyrkowe pomalowane odrapaną farbą, te pawilony z blachy falistej? Stare dzieje, lata osiemdziesiąte, wczesne dziewięćdziesiąte – Moon Patrol, Pole Position, Street Fighter II i Cadilacs&Dinosaurs. Pinballe, och pinballe, ile je cenić trzeba ten tylko się dowie, kto stracił w nich całe kieszonkowe. Oszukańcze maszyny do łowienia fantów, ze smętnymi paczkami papierosów i plastikowymi samochodzikami. I te złote lata arkadów na przełomie millenniów, z trójwymiarowymi grami, symulatorami, maszynami do DDR, które pozwalały nacieszyć się wielkim growym światem tym, którzy nie mieli w domu nowoczesnej konsoli. Wieczory pełne kolorowych świateł, neonowych barw, spełnione obietnice cyberpunka, małe Tokio, miasto nocy, gwar elektronicznych dźwięków, naciskanych przycisków i przekleństw pokonanych graczy.
Wszystkie te chwile przepadły w czasie jak łzy na deszczu; już nie ma dzikich plaż, na których zbierałaaaaam buuuursztyyyynyyyyy; ale salony – te, których jeszcze nie zamknięto - tkwią jako relikty starych dobrych czasów. Dawną świetność przykrył kurz; mój ulubiony salon zmniejszył powierzchnię o połowę. Najnowsze automaty mają kilka lat. I nie wiem jak to się dzieje, ale w każdych arkadach, które odwiedzam, stoi Outrun 2.
Zanikanie i znikanie salonów to nie polska specyfika; to samo dzieje się w Stanach Zjednoczonych. Salonów takich, jakie można było zobaczyć w filmach (jak „Gry wojenne” czy „TRON”) już nie ma; ciężko zarobić na maszynach karmionych ćwierćdolarówkami. Arkady zmieniły charakter, zostały połączone z restauracjami i pizzeriami, albo po prostu zamknięte. „Wszyscy zdają się zgadzać w jednej kwestii – salony gier umarły” – napisała w reportażu „For Amusement Only: the life nad death of the American arcade” Laura June. Umarły i raczej już nie wrócą. Ludzie wolą grać w domach. Nie będzie już takich historii, jaką przeczytałem na 4chanie – koleś wydał całą świąteczną premię, tysiąc dwieście dolarów, na flippery. Może i dobrze, że już nie będzie?
Pozostaną zapomniane budy wciśnięte między lodziarnie i smażalnie w nadmorskich deptakach. I nostalgia, którą zagospodaruje popkultura. Edycje starych bijatyk na nowe konsole próbują odtworzyć salonowy klimat – np. Darkstalkers na PS3 pozwala wyświetlać obraz gry na wirtualnym arkadowym kiosku. Tylko żetonów nie trzeba wrzucać.
Nostalgiczną wycieczką w zapomniany świat salonów jest animowany komputerowo film z wytwórni Disneya, „Wreck-it Ralph”, znany w Polsce jako „Ralph Demolka”, ale skoro nie tłumaczymy tytułów gier, będę się trzymał oryginału. Wyszedł właśnie na DVD i BR, co pozwala nacieszyć się wersją z angielskimi dialogami; w kinach można było posłuchać jedynie okropnie przełożonego dubbingu, w którym np. nazwę gry wyścigowej Sugar Rush przełożono na Mistrz cukiernicy.. to tak jakby ktoś sprzedawał Need for Speed: Most Wanted jako Pędu Pragnienie: Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz! Ojej, ale to film dla dzieci, powie ktoś, na co powiem – wcale nie; to film dla graczy.
MAŁE LUDZIKI Z KOMPUTERA
Fabuła „Ralpha” to skrzyżowanie innego disneyowskiego filmu – „TRON” z „Toy Story” Pixara: okazuje się, że bohaterowie gier są świadomymi istotami, które, gdy gracze opuszczają salon gier, żyją swoim własnym życiem, chodzą do baru w „Root Beer Tapper” i odwiedzają znajomych w innych grach (przypomina to nieco webkomiks „Kidd Radd”, który serdecznie polecam).
Tytułowego Wreck-it Ralpha poznajemy na zebraniu grupy wsparcia w zagródce dla duchów w **Pac Manie. Siedzi tam razem z zombiakiem z House of Death, generałem Bizonem, Browserem, doktorem Robotnikiem i innymi złymi postaciami i narzeka na swój smętny los. Jest negatywną postacią w grze Fix-it Felix Jr. **, trzydziestoletniej platformówce w stylu Donkey Konga. I ma dość swojej roli: demolowania budynku, który rękoma Felixa naprawia gracz. Marzy mu się rola bohatera, ale wychodzenie ze swojego programu może oznaczać tylko kłopoty.
Wspomniane postacie to nie jedyne znane nazwiska, które pojawiają się w filmie, który jest naszpikowany odniesieniami i gościnnymi występami; wszystko zrobione ze ogromnym szacunkiem dla materiału źródłowego i niezwykłym przywiązaniem do szczegółów – to największy hołd dla kultury growej, jaki kiedykolwiek oddano. Te sprawia, że „Ralph” to coś więcej niż kolejny film familijny o bohaterze, którym musi przebyć drogę, żeby czegoś się nauczyć. To film dla graczy, dla miłośników kultury growej, którzy będą oglądać z palcem na pauzie, wyszukując wszystkich smaczków ukrytych na drugim i trzecim planie (ich pełną listę można znaleźć w odpowiedniej wikii).
Główna oś fabuły ma jednak miejsce grach, które nie istnieją – rzeczonym ix-it Felix Jr. , Sugar Rush-- „japońskich” wyścigach z lat 90. ze słodkimi postaciami oraz w Hero's Duty, nowoczesnym rail-shooterze w klimatach science-fiction. Trzy dekady gier wideo, pokazane we wzruszającym montażu na początku filmu; jedne gry się pojawiają, inne znikają, niektóre stoją tam od lat, inne popadają w zapomnienie.
Ale z całej tej cyberbajkowej fabuły najbardziej nierzeczywisty wydaje mi się ten wyidealizowany salon gier, wciąż pełen dzieciaków, z właścicielem, dobrotliwym starszym panem, który wszystkiego dogląda i pomaga graczom; gdzie mu do naszych ponurych, zamkniętych w kantorkach typków, rozmieniających banknoty na bilon. Takich salonów już nie ma, a może i nigdy nie było? Rozczulił mnie amerykański zwyczaj rezerwowania gry przez położenie monety na maszynie; z młodości pamiętam inne zwyczaje, takie jak chowanie pieniędzy w skarpetkach, żeby nie zostać obrabowanym przez łobuzów. Nostalgia nostalgią, ale to nie były wcale takie dobre miejsca.
Na konsole Nintendo ukazała się platformówka Wreck-it Ralph oparta na filmie, ale można zagrać też w zdewirtualizowane tytułu znane z z filmu. W mocno uproszczone wersje wyścigów Sugar Rush i strzelankę Hero's Duty można zagrać w przeglądarce, natomiast na tablety i smartfony (iOs, Android) ukazała się aplikacja pozwalająca zagrać w Fix-it Felix Jr. , Sugar Rush Sweet Climber (gra typu „ciągle w górę” w słodkich klimatach), Hero's Duty przerobione na strzelankę z widokiem z góry, wspomniane w filmie wyścigi Turbotime oraz Hero's Duty Flight Command, spin-off, w którym steruje się statkiem kosmicznym.
Z nich wszystkich najlepsze wrażenie robi **Fix-it Felix Jr. **, najbardziej zbliżony do filmowego pierwowzoru i doskonałe jako „gra z lat 80.”, prawie perfekcyjna (nie będę czepiał się drobiazgów), ze świetnie wymyślonym mechanizmem gry. Cały zestaw to miły zabijacz czasu, w cenie zbliżonej do jednego żetona. Mały salon gier schowany w kieszeni, wspomnienie zaginionego świata zaklęte w kupce pikseli.