W ruch idą najróżniejszego rodzaju grille, ogniska, a nawet i domowe kominki. Tylko po to, by podpiec sobie kiełbasę, przyrumienić karkóweczkę czy podgrzać smakowitą kaszankę. Zdajecie sobie sprawę jak bardzo wzrasta w tym czasie zagrożenie pożarowe? Jednak po długim weekendzie rzadko kiedy słyszy się o zgliszczach działek czy domków letniskowych. Dlaczego? Możliwe, że nad naszym bezpieczeństwem czuwają Pete i Danny.
Pewnie zachodzicie w głowę, kim są ci panowie o jakże pospolitych imionach. Jest to para strażaków, którzy są w stanie stawić czoła każdemu pożarowi. Nie straszne im wybuchy, walące się budynki i pędzące ściany ognia. Na ich widok każdy płomień trzęsie portkami, chociaż zdarzają się wyjątki jak w przypadku akcji gry The Firemen na SNES-a.
Właśnie wtedy poznajemy nasz mocarny duet. W 2010 roku, kiedy to świat trochę ewoluował technologicznie (tak dosłownie informuje nas o tym gra) dochodzi do wypadku w fabryce chemicznej. Pożar szybko pochłania cały budynek, a chemikalia w nim się znajdujące tworzą ciężkie do zwalczenia jego źródła. Tylko Pete i Danny mają tyle doświadczenia, by uratować fabrykę, zatem niezwłocznie ruszają do akcji. I tyle. Światu nie zagraża żadna zagłada, płonący budynek mógłby się zawalić i nikt by z tego powodu nie płakał. O co zatem chodzi? O zwykłe poczucie obowiązku!
Prawdę powiedziawszy, The Firemen nie zaskoczy nas niczym, jeżeli chodzi o rozgrywkę. Wszystkie jego elementy gdzieś już się pojawiały, przez co grając w niego, można odczuwać drobne wrażenie dejavu. Najprościej porównać go do Zombies Ate My Neighbors. Widok z góry, masa przeciwników szarżująca na nas ze wszystkich stron i od czasu do czasu walka z bossem. The Firemen jednak nadrabia tematyką. Przez to, że kierujemy parą strażaków, to naszymi oponentami nie są potwory wyrwane z filmów, a różnego rodzaju ogień. W szranki staniemy z płonącymi połaciami podłogi, rozprzestrzeniającymi się powoli pożarami, a nawet i szarżującymi falami gorąca. Do tego przyjdzie nam walczyć z robotami fabrycznymi, które od nadmiaru ciepła wyrwały się spod kontroli, jak i z samym budynkiem, który potrafi kruszyć się pod naszymi stopami. W grze dzieje się wiele i trzeba mieć baczne oko na wszystko.
Pete i Danny na szczęście dobrze są przygotowani na wszelkie przeciwności. Kierując tym pierwszym mamy do dyspozycji sikawkę, która działa w dwojaki sposób. Pierwszym z nich jest zwykły strumień wody o dużej mocy i niesamowitym zasięgu, jednak nie radzi sobie z pożarami podłóg, odcinających nam drogę. W takich momentach korzystamy z rozpylacza, który radzi sobie z nimi znakomicie, a co ważniejsze bardzo mocno bije wszelkich bossów. Wada? Godny pożałowania zasięg. Dodatkowo do dyspozycji mamy jeszcze granaty wodne, które likwidują ogień na bardzo dużym obszarze. Co za to robi Danny? O dziwo jest on kontrolowany przez SI i trzeba przyznać, że jest niezwykłym pomocnikiem. Otwiera on drzwi, wyciąga z rozpadlin, sieka ogień swoją siekierką, a co ważniejsze wynosi rannych z pożarów uzupełniając tym samym nasz poziom zdrowia.
Wszystko to prezentuje nam się w niesamowicie dopracowanej grafice. Budynek fabryki jest pełen miłych dla oka szczegółów, postacie posiadają sporo zabawnych animacji, a do tego dochodzi cała masa różnego rodzaju ognia. Sam efekt zadymionego pomieszczenia robi spore wrażenie, nie wspominają już o szklanych obiektach, które tłuką się od lania na nie wodą pod ciśnieniem. Bez problemu można stwierdzić, że jest to jedna z ładniejszych gier na SNES-a.
Niestety każdy z elementów, który udało mi się już wymienić, cierpi na jakąś wadę. Cała gra podzielona jest na zaledwie sześć etapów, przez co jest żenująco krótka. Do tego wszystkie one dzieją się w fabryce, a jej poszczególne części mało co się od siebie różnią, przez co po przejściu gry mamy wrażenie jakbyśmy pokonali jeden, przydługi poziom. Inną z poważniejszych wad jest sam nasz przeciwnik – ogień. Mimo tego, że jest jego cała masa rodzajów i wygląda naprawdę ciekawie, to i tak nadal jest tym samym pomarańczowo-czerwonym tworem, który męczy oczy od dłuższego patrzenia się na niego. Do tego dochodzi brak trybu kooperacji, który byłby idealny w tego rodzaju tytule. We wspomnianym Zombies Ate My Neighbors działał on znakomicie, dlaczego więc tu go zabrakło? Przez to wszystko The Firemen z ekscytującej i pełnej akcji gry, paradoksalnie staje się nudny i monotonny.
Pomimo to warto zagrać w ten tytuł chociaż raz. Bardzo ciekawie podchodzi do tematu strażaków, pożarów i związanych z tym obowiązków. No i przez pierwsze dwa etapy naprawdę można się przy nim całkiem dobrze bawić. Trochę szkoda w tym wszystkim Pete’a i Dannyego, którzy wystąpili jeszcze raz w części drugiej The Firemen, która niestety była pod wieloma względami gorsza od „jedynki”. To bardzo fajny i sprawny duet, który z miłą chęcią zobaczyłbym jeszcze w jakiejś produkcji. Salut dla tej pary najlepszych strażaków w świecie gier. Może jeszcze kiedyś się spotkamy.