Retro - King of the Monsters

Retro - King of the Monsters

Mateusz Gołębiowski

To tylko niewielka część z ogromnej listy kaiju. Dla tych, którzy się jeszcze nie zorientowali, chodzi o potwory, które uwielbiają niszczyć wielkie metropolie, bijąc się przy okazji ze sobą nawzajem. A że Japonia ma najlepsze miejsca na takie wydarzenia, stąd to ulubiony kraj odwiedzin wszelkich monstrów.

I tak, to wina Pacific Rim, że przypomniały mi się wielkie potwory. Było w nim tyle odniesień do starych filmów o Godzilli czy Gamerze, że nie szło odpędzić się od obrazów z przeszłości. Nagle znowu byłem dziewięciolatkiem, który siedzi przed telewizorem oglądając starcia gumy z kartonami, po czym leciałem do konsoli, by kontynuować to na własną rękę. I gdybym wtedy miał możliwość zagrania w King of the Monsters, pewnie bym oszalał i mieszkał teraz z setką kaiju, które nigdy nie opuściłyby swoich pudełek. Na szczęście styczność z tą grą pierwszy raz miałem stosunkowo niedawno i gdyby nie Wii i Virtual Console mógłbym nie wiedzieć o niej jeszcze przez długi czas.

King of the Monsters oryginalnie wyszedł w 1991 roku i był w całości przygotowany przez SNK. Zaczynał jako tytuł automatowy, a że ta firma posiadała przepotężne Neo Geo, to natychmiast pojawiła się również na tej konsoli. Gra była oczywiście o wielkich potworach, które przemierzając Japonię przez największe jej miasta, naparzają się przy okazji na śmierć i życie. Pewnie jesteście ciekawi, jaką ktoś do tego wymyślił fabułę. Czy chodziło o wybuch bomby atomowej, której promieniowało zmutowało ziemskie stworzenia? A może trzęsienie ziemi obudziło śpiące w głębinie stwory? Chyba że chodzi inwazję z kosmosu? Prawdę powiedziawszy, każda z tych opcji może być prawdziwa, gdyż nikt nie zaprzątał sobie głowy jakimiś historyjkami do gry.

King of the Monsters to bijatyka, ale nie jest to klasyczne mordobicie w stylu Street Fightera II czy Mortal Kombat. SNK stwierdziło, że lepszym stylem walki dla ociężałych i nabitych potworów będzie amerykański wrestling. Naszym celem nie było tylko obniżenie paska zdrowia przeciwnika do minimum, ale i skwitowanie tego faktu trzysekundowym przetrzymaniem w parterze. Tylko wtedy mogliśmy cieszyć się zwycięstwem. Wachlarz ruchów był dość ograniczony. Do lania przeciwnika mieliśmy ciosy ręką i nogą, do tego mogliśmy biegać i skakać, a nawet od czasu do czasu ciskać różnego rodzaju kulami energii czy ognia. Jednak najważniejsze w grze były chwyty i rzuty, których w grze było kilka rodzajów. Od zwykłych popchnięć na „liny” i miotanie przeciwnikiem na odległość, przez duszenia aż po widowiskowe przewroty. Te ostatnie wyciskały z oponentów literki „P”, które po zebraniu odpowiedniej ilości podnosiły poziom naszego potwora, co zwiększało jego siłę i zdrowie. Szkoda tylko, że mieliśmy małą kontrolę nad tym, jaki rzut w danym momencie wykonujemy. Wszystko to było dość losowe i na niezrozumiałych zasadach. A z tego co wiem, nie tak powinny działać bijatyki. Przez to zamiast zbierać ulepszacze i cieszyć się potęgą, zastanawialiśmy się, czy uda nam się zrobić cokolwiek pożytecznego.

Innym małym zawodem była ilość potworów, którymi mogliśmy walczyć. Wersja automatowa i Neo Geo posiadała ich tylko sześć, a SNES-owa i ta z Mega Drive zaledwie cztery! Jeżeli do tego dołożymy fakt, że nie różniły się one za bardzo stylem walki to z łatwością możemy stwierdzić, że tak naprawdę mamy tylko jednego stwora, który po prostu inaczej wyglądał. A szkoda. Nie zmieniało to jednak faktu, iż ich potyczki były naprawdę widowiskowe, a to dzięki grafikom z SNK. Jak znakomita większość ich produkcji, King of the Monsters wygląda bardzo dobrze po dziś dzień. Największe wrażenie robią miniaturowe miasta, na których odbywają się walki. Bardzo szczegółowe, z charakterystycznymi dla siebie budynkami. Dookoła latające szwadrony samolotów, pływające po wodzie niszczyciele i czołgi soniczne armaty na ulicach. Oczywiście wszystko to można było niszczyć w akompaniamencie wybuchów i chmur kurzu. Czegoż chcieć więcej?

Szkoda tylko, że granie samemu przeciwko komputerowi nie sprawia za dużej frajdy. Ma na to wpływ chociażby brak jakiejkolwiek, nawet najgłupszej fabuły. Nawet Primal Rage miało swoje głupiutkie historyjki, które w dziwny sposób zmuszały nas do przejścia gry. W King of the Monesters czegoś takiego brakuje. Inną sprawą jest to, że sama gra nie za bardzo lubi ludzi, a szale zwycięstwa zawsze przechyla w stronę wirtualnego przeciwnika. Bywa to dość frustrujące, zwłaszcza kiedy dziesiąty raz próbujemy przetrzymać potwora na ziemi i wygrać. Co innego, jeśli gramy z kimś żywym. Nagle pojawia się zabawa, śmiech i satysfakcja, a po każdej walce nadchodzi następna. Znika problem braku fabuły, losowości wykonywanych rzutów, a nawet i ilość dostępnych potworów. Czy zatem warto zagrać w King of the Monsters? Oczywiście, ale tylko z kimś u boku. Zupełnie jak z filmami o kaiju.

Źródło artykułu:
Wybrane dla Ciebie
Rebel Wolves potwierdza. Dawnwalker to ich debiutancka gra
Rebel Wolves potwierdza. Dawnwalker to ich debiutancka gra
Assassin's Creed Red to potężna inwestycja Ubisoftu. Jest przeciek
Assassin's Creed Red to potężna inwestycja Ubisoftu. Jest przeciek
DualSense V2 wycieka. Czyżby mocniejsza bateria?
DualSense V2 wycieka. Czyżby mocniejsza bateria?
Horizon Forbidden West na PC coraz bliżej. Nvidia wkracza do akcji
Horizon Forbidden West na PC coraz bliżej. Nvidia wkracza do akcji
Imponująca sprzedaż Cyberpunk 2077: Phantom Liberty. Liczby mówią wszystko
Imponująca sprzedaż Cyberpunk 2077: Phantom Liberty. Liczby mówią wszystko
Xbox Game Pass z mocnymi grami w styczniu. Potężne otwarcie roku
Xbox Game Pass z mocnymi grami w styczniu. Potężne otwarcie roku
Star Wars Outlaws: wycieka termin premiery. Ubisoft dementuje
Star Wars Outlaws: wycieka termin premiery. Ubisoft dementuje
PS5 rozbija bank. Imponujące wyniki sprzedaży
PS5 rozbija bank. Imponujące wyniki sprzedaży
The Day Before za niespełna tysiąc złotych. Nie, to nie żart
The Day Before za niespełna tysiąc złotych. Nie, to nie żart
Hakerzy ujawnili plany Insomniac Games. Sześć gier na liście
Hakerzy ujawnili plany Insomniac Games. Sześć gier na liście
PS5 Pro z własnym DLSS. Nieoficjalne doniesienia o planach Sony
PS5 Pro z własnym DLSS. Nieoficjalne doniesienia o planach Sony
Nie będzie The Last of Us Multiplayer. To już pewne
Nie będzie The Last of Us Multiplayer. To już pewne
NIE WYCHODŹ JESZCZE! MAMY COŚ SPECJALNIE DLA CIEBIE 🎯