Jakie miałbym wspomnienia z oglądanych przeze mnie seriali i filmów bez tych maszyn? Murdock z Drużyny „A” zamiast pilotem byłby pewnie kucharzem, Rambo strzelałby ze swoich wybuchowych strzałby do ptaków, a Airwolf byłby o ultranowoczesnym… rowerze? Nie da się ukryć, że śmigłowce rządziły kiedyś przemysłem filmowy, a myśmy tylko na tym korzystali. A jak na to reagowali ludzie od wirtualnej rozrywki?
Swego czasu gry o helikopterach można było podzielić na dwie kategorie – symulatory oraz „chopliftery”. Niestety, pomimo wielu zalet zarówno te pierwsze, jak i te drugie borykały się z paroma problemami, które bardzo skutecznie zniechęcały graczy do śmigłowców. Symulatory były skomplikowane i wymagały od nas posiadania dobrego joysticka, a Choplifter wraz ze swoimi klonami, mimo dobrego pierwszego wrażenia, szybko się nudziły. Na szczęście z pomocą przyszedł pan Mike Posehn z Electronic Arts i w prawdziwie mistrzowski sposób połączył najlepsze cechy obu tych kategorii. I tak w 1992 roku na Segę Mega Drive dostaliśmy Desert Strike: Return to the Gulf.
Jak na zwykłego shoot‘em upa, była to produkcja pełna nowych pomysłów i rozwiązań. Może i z początku serwowała nam oklepaną historię o szalonym dyktatorze, który chce zniszczyć świat za pomocą pocisków nuklearnych, jednak cała reszta była dla graczy miłym powiewem świeżości.
Tym razem do zwalczania zła w nasze ręce dostawaliśmy uzbrojony po zęby śmigłowiec AH-64 Apache. W jego arsenał wchodziły aż trzy rodzaje broni począwszy od standardowego karabinu, przez rakiety typu Hydra, aż na potężnych pociskach Hellfire skończywszy. Każda misja z jaką przyszło nam się zmierzyć składała się z kilku zadań, a kolejność ich wykonywania zależała tylko od nas. Czasami było to zniszczenie wrogich instalacji, innym razem ratowanie zakładników, a nawet i eskortowanie autobusu z uciekinierami. Do tego dochodziły cele poboczne, które prócz punktów nie dawały nam nic więcej, ale jak to mówią, od przybytku głowa nie boli. Najważniejsze, że w Desert Strike było co robić, a nuda nigdy nas przy nim nie dopadała.
By jednak nie było nam za łatwo, twórcy zaimplementowali w to wszystko kilka elementów z symulatorów, których próżno szukać w jakimkolwiek shoot‘em upie. Przed wyruszeniem w jakąkolwiek misję, musieliśmy najpierw ją trochę zaplanować. Dlaczego? Otóż nasz Apache pomimo niezłego uzbrojenia i groźnego wyglądu cierpiał na to, co każdy sprzęt wojenny na polu bitwy. Mogła skończyć mu się zarówno amunicja, jak i… paliwo! Dość nieprzyjemnie jest znaleźć się w sytuacji, w której nie mamy jak zniszczyć namierzającego nas działka przeciwlotniczego, czy po prostu spaść z nieba z uratowanymi zakładnikami na pokładzie jak kloc. By uniknąć takich scenariuszy do pomocy mieliśmy bardzo przydatną mapę, która prócz celów, pokazywała nam rozmieszczenie wrogich jednostek, osób potrzebujących naszej pomocy i co ważniejsze, skrzynek z amunicją i beczek z benzyną. Dzięki temu Desert Strike nie był głupawą strzelaniną, w której bezmyślnie niszczyliśmy co popadnie, ale dobrą grą zręcznościową wymagającą od nas strategicznego myślenia.
Niestety nie obeszło się bez wad, a wszystkiemu był winien nietypowy dla tego gatunku gier rzut izometryczny, w którym działa się cała akcja. O dziwo nie chodziło o sterowanie, które było całkiem niezłe i dość szybkie do opanowania. Najgorszą bolączką tego tytułu to celowanie, które żyło własnym życiem. Każdy nasz strzał z karabinu trafiał na słowo honoru, a odpalone rakiety leciały gdzie chciały. Kiedy jednak udało nam się w końcu coś namierzyć, musieliśmy stać w miejscu by przypadkiem nie zacząć strzelać gdzieś obok. Oczywiście dzięki bezruchowi stawaliśmy się doskonałym celem dla pocisków przeciwnika, co kończyło się po prostu rozbiciem naszej maszyny. Trzy śmierci i koniec gry. Na szczęście Desert Strike posiadał system kodów, który nie dość, że umożliwiał nam rozpoczęcie gry od dowolnej misji to mogliśmy używać go do dodawania sobie żyć czy nieskończonej ilości paliwa.
Desert Strike swego czasu zrobił niesamowitą furorę i był jednym z najlepiej sprzedających się tytułów w historii Electronic Arts. I nie ma co się dziwić. Był bardzo wciągający, dawał mnóstwo satysfakcji z wykonywanych zadań i tak naprawdę był jedyny w swoim rodzaju. Niejeden „amigowiec” powie, że Desert Strike to jedna z najlepszych gier, w jakie można zagrać. W końcu to właśnie na Amigę wyszła najlepsza wersja tej gry. Pomimo frustrujących problemów z celowaniem i tak z czystym sumieniem polecam ten tytuł. Zwłaszcza dla tych co lubią niemałe wyzwania i helikoptery.