Retro - Blood
Retro - Blood
Bo czym byłby Blood bez krwi? Mówiono by na niego Nothing czy nazwę zastąpiliby mu inną mazią? Czy przeciwnikami nadal byłyby pomioty z piekła, które broczą na lewo i prawo, czy napadałyby nas pluszaki rozrzucające wszędzie watę? Czy wykańczalibyśmy je z normalnej broni, czy zastąpiono by ją jakimiś miękkimi poduchami i filiżanką kakao? Aż ciarki po plecach przechodzą myśląc o tej fikcyjnej przemianie.
Oczywiście znajdą się ludzie, którzy Blooda mogą w ogóle nie kojarzyć. I trudno się dziwić. Ostatnia jego część, Blood II: The Chosen, ukazała się 15 lat temu, a nie należała ona do tych bardzo znanych tytułów. Początki serii zaś sięgają 1996 roku, kiedy to światem zawładnął Duke Nukem 3D. Ludzie nagle przypomnieli sobie, że kochają rozchlapywać pikselowe sprite’y po ścianach za pomocą fikuśnej broni i do tego słuchać doskonałych komentarzy głównego bohatera. A stało się to dzięki Build Engine, który jak na swoje czasy miał ogromne możliwości i był dość łatwy do opanowania. Nie ma więc co się dziwić, że 3D Realms szybko zaczęło pracę nad nowymi tytułami. Jednym z nich był Shadow Warrior, a drugim oczywiście Blood. Obie te gry były robione równocześnie, jednak w pewnym momencie terminy boleśnie goniły studio. Jeżeli obie gry miały wyjść z tego bez najmniejszego uszczerbku, trzeba było coś z tym zrobić. Postanowiono więc sprzedać prawa do Blooda firmie Monolith, ale ciągle mieć na niego oko. Było to dość ryzykowne posunięcie, jednak dzisiaj spokojnie można powiedzieć, że wyszło to wszystkim na dobre.
W tym wypadku wrócono do klimatów Dooma, by znowu pobawić się tematem piekła i wszelkiego zła, które generuje. Postanowiono jednak zejść z futurystycznego Marsa na Ziemię lat trzydziestych XX wieku, a głównego bohatera postawić po stronie tych niedobrych. Ot tak, by było oryginalniej. On, wraz z czwórką kamratów, tworzy elitarną grupę władaną przez niejakiego Tchernoboga. Gra nie tłumaczy nam co owa paczka ma do roboty, ale z intra można się dowiedzieć, że mocno zawiedli swojego szefa. Co więc najlepiej zrobić z taką szajką? Oczywiście się jej pozbyć. I tak potężny demon jednego z jej członków spala, drugiego oddaje pająkowi do zabawy, innego pożera cerber, a jedyną kobietę w zespole porywa gargulec. Z niewiadomych przyczyn, Caleba (bo tak nazywa się nasz protagonista) postanawia ożywić, co ma być dla niego największą karą. Kto by się jednak spodziewał, że jego i porwaną niewiastę coś łączy coś więcej niż związki zawodowe, a chęć zemsty w Calebie jest silna. Historia ta nie jest ani oryginalna, ani dobrze opowiedziana. Po prostu gdzieś tam się przewija. Prawdę powiedziawszy z początku moich przygód z Bloodem w ogóle nie miałem o niej pojęcia i nie przeszkadzało mi to nawet odrobinę. Doskonale biegało mi się po mrocznych lokacjach zarówno dla kobiety, jak i dla chęci zemsty, dla pieniędzy, czy nawet i dla chorej przyjemności głównego bohatera. Nie miało to najmniejszego znaczenia.
Blood w rozgrywce nie wyróżnia się niczym specjalnym. Ot kolejny FPS, w którym chodzimy z bronią, zabijamy co popadnie i uważamy na poziom naszego zdrowia. Dlatego główne skrzypce w tego typu produkcjach grają pamiętne lokacje, satysfakcja i oryginalna broń, a nawet i sam bohater. I tu ludzie z Monolith po prostu puścili wodze fantazji, serwując nam swoje najbardziej piekielne pomysły. Gra może i zaczyna się dość przyziemnie i mało fantazyjnie, ale to tylko po to byśmy nie dostali jakiegoś nagłego urazu. Środowiska w jakich przychodzi nam się poruszać, zmieniają się dość drastycznie i ciężko jest zgadnąć, co czeka nas dalej. Czasem błąkamy się po zamczyskach z wielkimi salami pełnych uzbrojonych mnichów, innym razem przemierzamy wagony pędzącego pociągu walcząc w ciasnych korytarzach, a nawet trafiamy do wesołego miasteczka, w którym musimy korzystać z tamtejszych atrakcji. Wszystko to w mrocznym klimacie pełnym beznadziei i horroru. Do tego jest oczywiście odpowiedni arsenał. Widły, miotacz ognia ze sprayu, laleczka voodoo z igłami, czy pistolet na flary. Każde z nich w swój własny, zabawny sposób wykańcza wszystko co się rusza, oczywiście przy akompaniamencie krwawych wytrysków brudzących wszystko wokół.
Ale żaden z tych dwóch elementów nie działałby tak znakomicie, gdyby nie sam Caleb. Może i ciężko nazwać go bohaterem i ciężko jest się z nim identyfikować (a nawet nie powinno się), ale to jeden z najzabawniejszych głównych postaci w dziejach. Prawdziwy mistrz czarnego humoru i król komentarzy. Nic nie jest dla niego tematem tabu. Szydzi z zabijanych przeciwników, z kopania odciętych głów po mapie, nawet ma w zanadrzu kilka żartów kolejowych. Do tego potrafi cytować znane frazy z wielu znanych filmów. Nie raz można usłyszeć od niego chociażby powiedzonka legendarnego Asha z Armii ciemności. Dzięki temu Blood zyskiwał bardzo specyficzny, groteskowy klimat, co było idealną odskocznia od ciężkiej i przygnębiającej atmosfery całości.
Jedyne na co teraz cierpi ten tytuł to niegdyś rewolucyjny engine Build. I nie chodzi tu o pikselowe sprite’y, czy mała ilość poligonów w niektórych obiektach. Trzeba zdać sobie sprawę, że ten silnik był zaledwie symulacją trójwymiarowości. Jakoby wszystko wyglądało przy nim w porządku przy normalnym chodzie, tak wszystko traciło perspektywę przy spoglądaniu w górę czy w dół. Przez to samo celowanie jest dosyć udziwnione, a precyzyjność strzałów praktycznie nie istnieje.
Jednak jest to mały pryszcz przy tym ile radości z gry daje Blood. Jest to jeden z najzabawniejszych, a przy okazji jeden z najbrutalniejszych FPS-ów w jakie można zagrać. I to w idealnej równowadze. I niestety bez krwi nic by w nim nie miało sensu. Nie byłoby soczystych żartów, nawiązań do kultowych horrorów, klimat posypałby się w posadach, a cały wyjątkowy arsenał moglibyśmy wsadzić sobie… do piwnicy. Przyznaję, że brakuje mi trochę tej serii („dwójka” też była znakomita). Swego czasu grałem w Blood więcej niż w Duke Nukem 3D i Shadow Warrior razem wzięte. Czy zatem chciałbym żeby ktoś wskrzesił ją na nowo? W życiu! Ludzie nie mają już takiego dystansu jak dawniej, a trzeba wiedzieć, że jest to jedna z najważniejszych rzeczy przy graniu w takie tytuły. Dzisiaj Blood byłby marnym cieniem samego siebie, który nie dość, że by nie bawił to byłby okropną ujmą dla swoich dwóch starszych kolegów. A tego bardzo bym nie chciał.