Powrót wroga - pierwsze wrażenia z XCOM: Enemy Within
Powrót wroga - pierwsze wrażenia z XCOM: Enemy Within
Zgadzam się z Dominikiem, który recenzował te grę, że jedną z jej kluczowych zalet jest to, że wiele osi fabularnych piszemy sami. Losowe wydarzenia w grze, a także moje wybory, jak rzadko kiedy dyktowane autentycznym przywiązaniem do zero-jedynkowych postaci, sprawiały, że pozornie takie same etapy rozgrywki za każdym razem miały inny odcień.
Wielokrotnie przekonałem się, że w branży gier wideo powiedzenie „lepsze jest wrogiem dobrego” jest aktualne zbyt często. Quo vadis Nietoperzu? Dlatego po ogłoszeniu Enemy Within ostrożnie dawkowałem sobie ekscytację. Owszem, wszystko brzmiało dobrze – zapowiadane zmiany nie tylko logicznie wpisywały się w konwencję gry, ale także zawierały te elementy, przez które graczom rozszerzają się źrenice. Genetyka! Superżołnierze! Mechy (no, prawie)!
Pierwszy kontakt z wersją Preview był dziwnie znajomy, bo kampanię zaczynamy w dokładnie tym samym momencie, i dokładnie tym samym stylu, co w wersji podstawowej gry. Te same linie dialogowe, te same wyzwania, z jednym małym wyjątkiem. Na planszy pojawiają się zbiorniki z materiałem zwanym MELD. Są one na tyle interesujące dla naukowców naszej organizacji, że dostajemy rozkaz ich zebrania.
MELD posłuży nam później do zabawy z dwiema najbardziej widocznymi nowościami. Nasi technicy mogą go użyć do zbudowania mechanicznego szkieletu, w który przyodziewamy żołnierzy, zwiększając ich umiejętności i dając do rąk nowe zabawki (miotacz płomieni staje się moim faworytem). W laboratorium natomiast możemy zająć się genetyką i sprawić naszemu wojsku implanty, które pozwolą im wejść na nieznany dotąd poziom.
W pierwszej rozgrywce posłuchałem się naukowców. Zainwestowałem MELD w ich badania, tworząc nowe laboratorium – każda ze ścieżek ulepszeń wymaga teraz postawienia własnego, nowego pomieszczenia. Jako że snajperów uważałem zawsze za jednostkę kluczową, to szybko jednemu z nich zaaplikowałem możliwość wskakiwania na wysokie budynki, a także udoskonalone gałki oczne czyniące z niego istnego jastrzębia pola walki.
Na dachu budynku zawsze więc miałem super strzelca wyborowego, którego w popisie własnej buńczuczności nazwałem swoim imieniem i nazwiskiem, na dole wzmocnionych piechurów siejących zniszczenie. I poczułem się zbyt pewnie. XCOM udowodnił mi, że poziom trudności wciąż stanowi wyzwanie. Za szybka wycieczka do przodu i mój bohater padł pod naporem laserów latających obcych, a reszta wojaków nie była tak silna, jak mi się wydawało.
Potem wszystko posypało się dość szybko. Brak opieki satelitarnej, na którą zabrakło kasy, zwiększona panika, przewaga obcych i mieszająca się we wszystko organizacja EXALT (która oprócz bycia nowym przeciwnikiem, stanowi ciekawy wątek fabularny). Raz, dwa, trzy i po sprawie. To wciąż ten sam, wymagający XCOM.
Twórcy napakowali do dodatku mnóstwo nowych treści, z których najbardziej spodobała mi się paleta nowych map, które sprawiają, że kolejne miejscówki znów chce się odwiedzać. Do tego mamy standardowo nowe bronie, nowych obcych, nowe umiejętności i dużo nowego w trybie wieloosobowym. Jednak to, co stanowi o sile dodatku to fakt, że przy tylu zmianach i usprawnieniach udało się zachować klimat i charakter podstawki. Szykują się kolejne długie godziny odpierania najazdów obcych.Goodgame Empire - udowodnij, że jesteś prawdziwym strategiem