Mortal Kombat 1 – pierwsze wrażenia. Wbijaj brachu, jest ustawka
Premiera Mortal Kombat 1 odbędzie się już za niecały miesiąc. Teraz zakończyły się testy wersji beta, w których wzięli udział posiadacze wydania przedpremierowego i dziennikarze. Co mogę powiedzieć? Jest całkiem nieźle.
23.08.2023 15:44
Udostępniony build nie dawał możliwości poznania warstwy fabularnej. Twórcy oddali natomiast do naszej dyspozycji wieżę i opcję potyczki z innym graczem w trybie online. Chwile spędzone z produkcją wspominam z rozrzewnieniem – co prawda wywołanym faktem, że przeciwnicy porządnie nakładli mojej postaci, ale zawsze.
Nie jestem ekspertką w dziedzinie bijatyk – w tytuły należące do gatunku grałam głównie z obowiązku, bo przecież jest to klasyka i kawał historii. Ale nie trzeba tu być ekspertem, by przyznać – bez bicia, że się tak wyrażę – że w Mortal Kombat 1 gra się po prostu przyjemnie. Gameplay płynie niezwykle gładko; system walki daje sporo frajdy. Wydaje mi się, że po premierze najnowszej części seria może zyskać wielu nowych zwolenników.
Co za dużo...
Oczywiście żółtodziób i niedzielny gracz musi najpierw poświęcić chwilę, by nauczyć się licznych sekwencji ciosów – bez tego ani rusz. Beta nie dawała dostępu do żadnego samouczka i nie wiem, czy takowy będzie dostępny w finalnym wydaniu. Oczywiście w opcjach można znaleźć ściągawkę z sekwencjami, co bardzo ratuje sytuację, jeśli na przykład ktoś tak jak ja grał w tego typu produkcje jedynie okazyjnie.
Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to liczne cut-scenki. Te wyświetlają się nam przed pojedynkiem, po nim – i niestety również w trakcie. To zapewne jedynie moje subiektywne odczucie, ale wydaje mi się, że sekwencji wideo jest tu po prostu za dużo. Rozumiem, że scenki z niesamowicie brutalnymi finisherami są wizytówką serii, ale jest tu też trochę sekwencji, bez których naprawdę można się było obejść.
Kolega na siłę
Beta testy oferowały dostęp do kilku postaci. Nie zabrakło wojowników z poprzednich odsłon cyklu, takich jak Liu Kang, Sub-Zero czy Johny Cage. Zupełną nowością są Kameo, czyli obligatoryjni towarzysze głównego bohatera. Obligatoryjni, bo nie da się ich wyłączyć. Podczas wyboru postaci musimy wskazać także i jej przyjaciela.
On zawsze jest gdzieś w tle, gotowy, by nam pomóc. Mamy ograniczoną kontrolę nad nim – właściwie jego nawigacja sprowadza się do możliwości wykonania ciosu specjalnego. Nasz Kameo wynurza się znikąd, robi to, co do niego należy i gdzieś sobie znika. Wróg ma również kogoś takiego. Czyli w sumie na ekranie pojawiają się czasem aż cztery postacie.
Naszego przyjaciela możemy wyczarowywać notorycznie, ale częstotliwość jego "użyć" podlega pewnym ograniczeniom. Po pojedynczej akcji wojownik-pomocnik potrzebuje trochę czasu, by zregenerować siły, co ilustruje pasek przy jego ikonie na górze ekranu. Gdy Kameo jest już gotów, gra daje nam o tym znać, wyświetlając "jego" przycisk.
Z drugiej strony, jeśli denerwuje nas osoba pomocnika, nic nie stoi na przeszkodzie, by po prostu go nie przywoływać. Można podczas starcia zupełnie go ignorować. Czyli w pewnym sensie jakiś wybór w tej kwestii mamy.
Jak pięść do nosa
Jeśli chodzi o areny walki, to w wersji beta pokazano ich kilka. Najbardziej przypadł mi do gustu bar, który wyglądał na wręcz idealne miejsce do bliskich spotkań z pięścią i butem. Był też krajobraz z basenem i nadmuchiwanym flamingiem inspirowany Dead Island 2.
W grze o zombiakach taka sterylna idylla zdaje się znajdować głębsze uzasadnienie. Zastanawia mnie jednak, czy teraz już w każdej brutalnej produkcji będą pojawiać się takie jasne obrazki z różowymi elementami. Może twórcy Mortal Kombat próbują trafić z przekazem do młodszych odbiorców. Chociaż... zaraz, to chyba gra dla dorosłych. Ponadto z tego co się orientuję, cykl był do tej pory kojarzony raczej z mrocznymi sceneriami.
Widać, że się bił
A skoro przy oprawie wideo jesteśmy, to całkiem efektownie prezentuje się – że tak to niezgrabnie nazwę – "system zniszczeń" bohaterów. Wyglądają oni na zmasakrowanych pod koniec każdego pojedynku – i na podłodze również widać, że ktoś się tłukł. Przyjrzałam się kroplom krwi na odzieży – co ciekawe, zadbano o to, by po każdym pojedynku znajdowała się ona w innych miejscach na ubraniach wojowników. W Mortal Kombat 11 czegoś takiego nie zauważyłam.
Co natomiast mi się zupełnie nie podoba w najnowszej odsłonie, to menu z wieżą. Chyba nigdy wcześniej nie wyglądało ono tak okropnie – zupełnie jak wyjęte z jakiejś produkcji mobilnej.
Bez technologii DualSense
Wersja na PlayStation 5 działa bardzo płynnie – przeszłam dostępne poziomy wzdłuż i wszerz i ani razu nic mi się nie przycięło ani nie zwolniło. Konsola świetnie toleruje bijatykę, czy to w trybie singleplayer, czy w rozgrywce online.
Naturalnie w tym drugim przypadku trochę trzeba było poczekać na przeciwnika, ale na szczęście bardzo krótko – jedna na cztery próby połączenia online kończyła się sukcesem. Po premierze na pewno w ogóle nie będzie już z tym problemu.
Natomiast godny potępienia jest brak wsparcia dla DualSense. Wersja beta Mortal Kombat 1 w ogóle nie korzystała z technologii pada. Ciekawe, czy w ostatecznym wydaniu funkcje kontrolera się pojawią. Byłoby super, bo gra ma w tym względzie spore pole manewru.
Mortal Kombat 1 oferuje soczysty gameplay i jest jeszcze atrakcyjniejszy wizualnie od poprzednich odsłon, choć jasna kolorystyka niektórych aren zapewne nie wszystkim przypadnie do gustu. Najważniejszą kwestią jest to, że gra się w to rozkosznie – a przyznaję to jako ktoś, kto nie lubuje się obsesyjnie w gatunku. Czekam więc na dodanie wsparcia dla DualSense i chętnie zapoznam się z finalnym wydaniem.
- płynna i satysfakcjonująca rozgrywka
- wygląd postaci po walce
- (za) dużo cut-scenek
- przydałoby się wsparcie dla pada na PS5
Grę testowałam na PS5. Kod dostarczył wydawca.
Dagmara Kottke, dziennikarka Polygamii