The Doctor of Doctor Who fame has this "problem", placed in quotes in case it’s not a problem for you personally. It certainly isn’t for me. There’s even a term, leveraged in an episode as a reference to the episode and most likely the entire show: Wibbly-Wobbly, Timey-Wimey. Deus Ex Machina, with a wink. You make your peace with it. I don’t need to know the physics behind the roller coaster, even though it’s probably not a bad idea to know. I just like to ride.
- Jerry Holkins, Penny Arcade
The Bioshock series has always had a father-child strand running through it.
- Kieron Gillen, Rock, Paper, Shotgun
A co, gdyby zignorować całe to fantastycznonaukowe, czasoprzestrzenne pitu pitu i potraktować Infinite jako opowieść o rodzicielstwie? O Elisabeth i Bookerze. O córce i ojcu. O tym, jak ciężko jest dorastać i jak trudno jest patrzeć, jak dzieci stają się samodzielne. Etap po etapie, krok po kroku.
To tylko teoria, jedna z rzeczy, które przyszły mi na myśl, gdy zastanawiałem się, dlaczego Infinite wciąż, kilka dni po ukończeniu, siedzi mi w głowie. Nie traktujcie tego śmiertelnie serio, wasze tropy są pewnie lepsze, trafniejsze.
1. Dzieciństwo.Elizabeth poznajemy, gdy jest dzieckiem. Naiwną, radosną, żywiołową dziewczynką. Wizję świata czerpie z książek, które przeczytała (przywołuje nawet Nędzników), a wszystkie doświadczenia przeżywa pierwszy raz. To dlatego tak rozbrajająca jest scena, gdy tańczy nad morzem. Patrząc na nią na pomoście na Battleship Bay widziałem dziecko, wsłuchane w muzykę. Roześmiane, niewinne, odkrywające świat. Zachwycające się muzyką, watą cukrową i zabawnymi automatami. To Elizabeth tuż po narodzinach, bezbronna i całkowicie zależna od Bookera. Ufna, szczęśliwa, dziewczęca. Strachem reagująca na przemoc.
2. Nauka.W tym momencie, przed spotkaniem z ludźmi Slate'a, Elizabeth nie potrafi jeszcze nawet otwierać szczelin. Owszem, zdaje sobie sprawę, ze swoich wyjątkowych umiejętności, ale by z nich korzystać musi dorosnąć. Dowiedzieć się czegoś o prawdziwym (a nie książkowym) świecie. Posłuchać o masakrze pod Wounded Knee i krwawej rozprawie z chińskimi bokserami. Dopiero gdy dostrzega pierwsze rysy na wizerunku ojca, rozpoczyna się jej dojrzewanie. Uczy się wykorzystywać swoje talenty, pomaga Bookerowi rozprawić się ze Slate'em.
Elizabeth wciąż jest jednak naiwna. Darując Slate'owi życie Booker mówi przecież, że to nic nie da, że spotka go jeszcze gorszy los. Dziewczyna nie słucha, wierząc, że ludzie są dobrzy, a litość zawsze jest lepsza niż przemoc.
3. Koniec niewinności.Ufność Elizabeth kończy się w momencie, gdy Booker postanawia zabrać ją do Nowego Jorku, a nie Paryża. To przełomowa chwila. Elizabeth, tak jak każde dziecko, dowiaduje się w końcu, że jej rodzic nie jest idealny. Potrafi kłamać, manipulować, nie spełnia obietnic. Nie można mu ufać. Odpowiedzią jest bunt. Bardzo dosłowny - Booker dostaje po głowie kluczem francuskim - ale i ideowy - to właśnie w tym mniej więcej momencie Elizabeth wyraża sympatię do Vox Populi. Wszak, jak lata temu uczył Józef Piłsudski: Kto za młodu nie był socjalistą, na starość będzie skurwysynem.
4. Utrata dziewictwa.Młodzieńczy idealizm nie trwa długo (tak jak młodość każdego z nas, niestety). Elizabeth traci wszystkie złudzenia, gdy orientuje się, jaka naprawdę jest Daisy Fitzroy. Zmuszona by zabić, symbolicznie traci dziewictwo. Dziewczyna podkreśla to ścinając włosy - wprawdzie nie miała wcześniej warkocza, ale to wciąż czytelne nawiązanie do pradawnej tradycji (co ciekawe, związanej głównie ze słowiańszczyzną). Warkocze obcinano kobietom, które traciły wiano lub wychodziły za mąż. Przypomnijcie sobie chociażby Milvę z cyklu wiedźmińskiego.
5. Dorosłość i samodzielność.Dorosła Elizabeth nie ma już w sobie naiwności dziecka ani zapalczywości nastolatki. Jest na tyle dojrzała, by radzić sobie sama, a nawet pojednać się z matką (przybraną). Jest w końcu na tyle samodzielna, że Booker przestaje być jej niezbędny. Gdy dochodzi co do czego, ojciec pozostaje bezsilny i tylko Elizabeth z przyszłości może uratować Elizabeth z przeszłości. Rola Bookera zostaje zminimalizowana, jest tylko posłańcem.
To etap, w którym Elizabeth podejmuje własne decyzje i domaga się ich poszanowania. Jest dorosła, jej rodzic zaś… coraz starszy. Potrafi być mądrzejsza i silniejsza od niego. Nie ma już wyrzutów, gdy musi zabijać. Na więżących ją naukowcach mści się bez mrugnięcia okiem. Wielokrotnie odmawia Bookerowi, gdy ten błaga, by nie szła do Comstocka. W pewnym momencie posługuje się nawet groźbami, a Booker niezdarnie przyznaje, że Elizabeth jest jedyną istotą na świecie, której się boi. Groźniejszą nawet od Boga.
To moment, w którym ojciec orientuje się, że dziecko wyleciało z gniazda. Podejmuje jeszcze desperackie szarże, by zachować władzę nad Elizabeth (wbrew woli dziewczyny bierze na siebie ciężar zabicia Comstocka), ale są to próby przykrycia faktu, iż całkowicie stracił władzę. W ostatniej walce Elizabeth nie jest dla niego już nawet partnerką - ona przewyższa go wielokrotnie. Podczas strzelaniny na mostku sterowca Booker jest niemal bezsilny, rola gracza ogranicza się do desperackich ucieczek, bezładnej kanonady i… oczekiwania na pomoc dziewczyny. Prawdziwe spustoszenie sieje bowiem kontrolowany przez nią Songbird.
6. Opieka nad starcem.W ostatnim akcie Booker zachowuje się, jakby był zmęczonym starcem. Prawie się nie odzywa, przeczy faktom, ma problemy z pamięcią, jak gdyby cierpiał na Alzheimera, kreuje wspomnienia. Dojrzała Elizabeth jest dla niego oparciem. Ona nadąża za postępem, on nie. Musi mu więc tłumaczyć świat, prawić wykłady, odpowiadać na niekończące się pytania. Jest przewodnikiem w nowej rzeczywistości, której Booker po prostu nie rozumie.
7. Śmierć rodzica.A gdy Booker podejmuje decyzję o śmierci, Elizabeth jest przy nim. Pozwala mu pogodzić się z sobą samym, przyjąć swą słabość, wybaczyć sobie grzechy. Patrzący spod powierzchni wody ojciec widzi uśmiechającą się smutno córkę. I nie mam wątpliwości, że tych dwoje się naprawdę kocha.
Kieron Gillen i Rob Florence mają rację. Bioshock zawsze był serią o rodzicielstwie. O ile jednak pierwsza część cyklu odwoływała się przede wszystkim do religijnego obrazu despotycznego, wszechwładnego ojca (Andrew Ryan jest tu gniewnym bogiem, dającym sobie całkowitą władzę nad głównym bohaterem), którego syn morduje w słusznym gniewie, o tyle Infinite sięga po perspektywę o wiele intymniejszą. Historię o dorastaniu, nadziei i pojednaniu. O wiele bliższą memu sercu.
Raz jeszcze powtórzę: nie jestem wykształconym psychologiem, nie znam się na fazach rozwoju emocjonalnego człowieka. Powyższe spostrzeżenia nie są spójną, solidną teorią. To jedynie pomysł na odczytanie niesamowitej gry, którą pokochałem trochę wbrew sobie. Może on być tak samo błędny jak wszystkie inne. Jeżeli jednak muszę wybierać (choć Infinite uczy nas, że wybór jest tylko złudzeniem), to odrzucam pseudonaukowe, metafizyczne Wibbly-Wobbly, Timey-Wimey. Wolę opowieść o ojcu i córce. I ich wspólnym życiu.
Elizabeth to moja ulubiona bohaterka.
- Dominik Gąska, gry.wp.pl