Killzone
Killzone
Halo killer. Tak się nieoficjalnie nazywa Killzone. Właściciele Playstation od ładnych kilku lat cierpią na kompleks Halo - na ich konsolę nigdy nie wyszedł FPS, który mógłby się równać z tym Xbox’owym hitem. Lepsze shootery zawsze były na PC, ale to jeszcze można było przełknąć. Ale zniewagi ze strony bratniej, czy też siostrzanej, jak kto woli, konsoli tak łatwo znieść się nie dało. Od kilkunastu miesięcy jednak kompleks uznaje się za niebyły, a to z powodu holenderskiej grupy Guerilla Games. Przygotowują oni futurystyczną, taktyczną strzelankę, która ma całkiem spore szanse w starciu z Halo 2 o wygodny fotel króla konsolowych FPS.
Gierka, znana niegdyś jako Kin (ale wtedy jeszcze jej twórcy nazywali się Lost Boys) otoczona jest niebagatelnym szumem medialnym, a środowiska fanów są tak podjarane, jak to było przed premierą Call of Duty na PC. I nie jest to jakieś oderwane porównanie, bowiem Killzone w niektórych swych założeniach jest bardzo podobne do arcydzieła z infinity Ward. Głównie zaś chodzi o intensywność rozgrywki, o jej rozmach, jej zdolność do absorbowania, wciągania gracza w świat gry, o wywołanie w nim wrażenia, że jest na wojnie. Twórcy położyli wielki nacisk właśnie na ten aspekt, i miejmy nadzieję, że wyjdzie im to tak dobrze, jak autorom CoD.
„Wojenność” Killzone nie odwołuje się bezpośrednio do żadnego znanego nam konfliktu zbrojnego – Holendrzy przyznają, że sugerowali się historycznymi wojnami, a nawet się na nich wzorowali, ale woleli osadzić fabułę w niedalekiej przyszłości, na jakiejś skolonizowanej planecie. Od razu widać, że pragną zmierzyć się z Halo na jego własnym podwórku... Scenariusz, który rozpisano na kilkanaście misji, obracać się ma wokół grupki czterech komandosów ISA, czyli sił zbrojnych Ziemi, którzy zrzuceni na dalekie zaplecze wroga wykonują swe zadanie i przebijają się z powrotem. Wrogiem nie są jakieś kosmiczne pędzle, tylko sfanatyzowani żołnierze Helgastu, organizacji zbuntowanych kolonii, która wypowiedziała wojnę Starej Ziemi. I choć w grze chodziło będzie głównie o bieganie i strzelanie, to autorzy obiecują, że fabuła ma grać rolę pierwszoplanową. Możemy też spodziewać się wielu widowiskowych, częściowo zaprogramowanych sekwencji, które miejmy nadzieję, będą robić podobne wrażenie jak te z Call of Duty.
Naszych żołnierzy będzie czterech, ale bezpośrednio kierować mamy tylko jednym z nich. Pozostali zostaną pod pieczą Sztucznej Inteligencji, robiąc za wsparcie ogniowe. Co ciekawe, każdy z komandosów odróżnia się od pozostałych specjalizacją – jeden jest ekspertem od broni ciężkiej, inny zaś czuje się lepiej z lekką snajperką na misjach rozpoznawczych. Takie zindywidualizowanie ma pomnożyć żywotność tytułu, który będzie można przejść cztery razy na różne sposoby (nic nie wiadomo o możliwości zmiany w trakcie misji postaci prowadzonej...). Aby nasi elitarni killerzy mogli eksterminować w skuteczny sposób hordy żołdactwa Helgastu, wspierane sprzętem ciężkim (a nawet bardzo ciężkim) do ich dyspozycji oddanych zostanie 21 pukawek wszelkiego autoramentu. Znakomita większość z nich to klasyczna broń na pociski małe i duże, laserów, fazerów, miotaczy plazmy i innych glutów jest tutaj bardzo niewiele – autorzy chcieli, by gra była w miarę realistyczna, przez co zaprojektowali taki właśnie, bardzo „przyswajalny” arsenał. Co ciekawe, chłopaki z Guerilla Games całkowicie olali sprawę pojazdów dla graczy – przemieszczać będziemy się tylko i wyłącznie pieszo. Jest to zabieg oczywiście zamierzony – dzięki temu gra nie traci swojego wyjątkowego, militarystycznego charakteru. Nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię w FPS’ach kierować jakimś złomem na kółkach czy ze skrzydłami...
Oczywiście, nie tylko fabuła i pomysł na grę stanowi o klasie Killzone. Głównymi argumentami przemawiającymi za tą gierką są rozwiązania techniczne. Guerilla Games przez kilka lat dłubali przy PS2, i w końcu stworzyli silnik, który zdolny jest do takich cudów, jakich jeszcze na tej konsoli nie widziano. Wystarczy spojrzeć na screeny czy filmy, by stwierdzić, że gra będzie przełomem (w sensie graficznym) podobnym do wychodzących w na PC DOOM III czy Stalker. Rozległe otoczenia, doskonałe animacje postaci, „sprytne” tekstury, które robią się bardziej szczegółowe, gdy patrzymy na nie z bliska, a rozmywają się, gdy oglądane są z większej odległości – to robi wrażenie. Autorzy wyciskają z poczciwej PS2 ostatnie krople potu, jeżeli chodzi o możliwości graficzne. A do tego jeszcze udało im się naprawdę przekonująco to wszystko zobrazować. Nie mamy tu jakichś kosmicznych bajerów czy innego niewiarygodnego szajsu, wszystko wygląda jakoś tak znajomo, swojsko, choć naznaczone jest odrobinkę mroczną nutą. Nic dziwnego w tym zresztą, autorzy bowiem projekty postaci, pojazdów i scenerii stworzyli w oparciu o znane „tematy” wojenne – na przykład maski żołnierzy Helgast wzorowane są na maskach gazowych z I wojny światowej, tak samo jak niektóre pojazdy przypominają ogólnym designem radzieckie przeciwlotnicze ZSU-57-2.
Nie będę tu w podsumowaniu pisał, że gierka porządzi i tym podobnych bzdetów, bo każdy posiadacz PS2 i tak już to wie. U nas w redakcji Oskar i Kackiller podniecają się Killzone od dawna... Musieliśmy nawet zrobić zrzutkę na śliniaki dla obu. Ja się nie ślinię, bo tylko tu sprzątam i nie mam PS2 – choć z drugiej strony jestem pewien, że gierka prędzej czy później doczeka się swojego (miejmy nadzieję udanego) portu na piecyki...