Final Fantasy X HD – dla tych, z którymi coś jest nie tak

Final Fantasy X HD – dla tych, z którymi coś jest nie tak

Dominik Gąska

Do Final Fantasy X mam stosunek bardzo szczególny. To jedyny z „Finali”, któremu udało się mniej więcej powtórzyć to, co zrobiła ze mną siódemka. To pierwsza gra, w którą grałem na własnej konsoli. To w dużej mierze gra, przez którą zawaliłem studia. Ciężko mi patrzeć na nią krytycznie.

Otwarcie Final Fantasy X jest jednym z najdziwniejszych, jakie dane mi było widzieć, czy to w japońskich RPG czy, w ogóle w grach. Najpierw gra rzuca nas do jakiegoś dziwnego miasta w klimatach science-fiction, gdzie mamy występować jako gwiazda jakiegoś lokalnego sportu, za chwilę walczymy ze spadającymi z nieba modliszkopodobnymi stworami, żeby zaraz przeżyć krótki epizod z rozpalaniem ogniska w opuszczonej jaskini, później ni z tego ni z owego lądujemy na statku… poszukiwaczy skarbów? Ubranych w jakieś dziwne stroje i maski, porozumiewających się w niezrozumiałym języku. A później Spira. Plaża. Normalność. Znajome twarze. Te wirtualne postacie stały się kiedyś na tydzień czy dwa moimi przyjaciółmi. Dobrze je znów zobaczyć.

I przypominam sobie, po co w ogóle istnieje ten dziwny wstęp.

W którymś z ostatnich odcinków Nieczystych zagrywek rozmawialiśmy o tym, jak to coś, co rozumiemy w grach i w ogóle w popkulturze pod pojęciem „fantazji”, całkowicie się zdewaluowało. No bo co to za fantazja, która od początku do końca złożona jest z ogranych motywów i tropów, sformalizowana do granic możliwości. Tu ork, tam krasnolud, a za rogiem Wielkie Zło ze swoim Złowrogim Planem. Zawsze tak samo, zawsze według tego samego schematu. Do znudzenia. Też mi fantazja.

Wielu ze starszych fanów Final Fantasy ma serii za złe zmianę kierunku, na którą zdecydowali się twórcy w siódmej części. Wcześniejsze odsłony dużo bardziej operowały tymi klasycznymi motywami, zarówno pod względem konstrukcji świata jak i fabuły. Wprawdzie wcześniejsza „szóstka” zaczęła już eksperymentować ze steampunkiem, ale to dopiero Final Fantasy VII zacementowało nowe podejście. Jakąś trudną do określenia mieszankę tego, co tradycyjnie rozumiemy jako fantasy i science-fiction z domieszką historii obyczajowej czy nawet melodramatu. Rzucającą gracza w wir retrospekcji, pobocznych wątków, nie bojącą się eksperymentować z formą, nawet jeżeli każdy poważny krytyk uznałby je za dowód niedojrzałości scenarzystów. Ten kiczowaty kulturowy miszmasz musiał wzbudzić bunt u wszystkich, którzy ciągle liczą na to, że ich hobby zacznie być traktowane poważnie przez poważnych, dorosłych ludzi. A dla mnie właśnie w tym miejscu zaczęła się fantazja.

Fantazja nie jest dorosła. Nie ma w niej nic poważnego. Oczywiście, że scenarzyści, piszący historie o uwikłanych w rywalizację od najmłodszych lat klonach tajemniczego bytu, który przybył z kosmosu, są w jakimś tam sensie niedojrzali. Nie ma nic dojrzałego w uciekaniu do fantastycznych światów, wykreowanych w wyobraźni, powie wam to każdy domorosły psycholog. A przecież to ze zdaniem tych domorosłych liczycie się najbardziej.

I tak, Final Fantasy X to festiwal kiczu. Częściowo zapewne zamierzonego, częściowo z pewnością nie. Była to pierwsza część w serii, w której pojawiły się nagrane przez aktorów dialogi – i brak doświadczenia twórców w tej materii czuć bardzo dobrze. Nie ma chyba fana serii, który nie zgrzytałby zębami na słynną scenę ze śmiechem. Zdecydowanie zbyt często odpowiedzi postaci w dialogach sprowadzają się do chrząknięć i potaknięć, wybieranych z jednego zestawu. Nie wiem, czy takie bazowanie na nich miało maskować czasy ładowania kolejnych fragmentów dialogu na Playstation 2, czy było po prostu wynikiem oszczędności, ale brzmi to bardzo często dziwnie i nienaturalnie.

Kiedyś dawno temu byłem skłonny powiedzieć, że Final Fantasy X to najlepsze love story w historii gier. W życiu nie powtórzyłbym tego zdania teraz. Trudno mi powiedzieć czy dlatego, że naprawdę zmieniłem zdanie, czy dlatego, że jestem trochę starszy i trochę się wstydzę słabości do tej historyjki. Ale pod tym względem to opowieść, w której nie ma za grosz autentyzmu czy realizmu. Chłopak, który przybył przez czas sprzed tysiąca lat poznaje dziewczynę, która ma poświęcić swoje życie dla czasowego powstrzymania niepokonanego zła, które nawiedza jej świat od kiedy jego mieszkańcy sięgają pamięcią. Oczywiście, że się w sobie zakochują, a emocjonalna głębia tej relacji w zasadzie cała zawiera się w tym jednym stwierdzeniu.

Bo to fantazja.

I oczywiście, że problemy z ojcem należy rozwiązać walcząc z wielką bańką nieodgadnionego czegoś, która lata po świecie i niszczy wszystko, co stanie na jej drodze.

Wracając teraz do Final Fantasy X przy okazji wydania HD na Playstation 3 bałem się, że nie będę w stanie przebrnąć przez tę kiczowatą formę. Stało się coś całkowicie przeciwnego. Nie tylko mimo tych problemów z grą, tego kiczu, tego kiepskiego aktorstwa, ale w pewnym sensie dzięki nim. Final Fantasy X nie próbuje udawać rzeczywistości w żadnym stopniu. Miejsca, które odwiedzamy, często są niedorzeczne. Postacie wyglądają w miarę ludzko, ale ciągle dość schematycznie. Nawet nie mówią do końca jak prawdziwi ludzie. I okazuje się po raz kolejny, że czasami mniej to więcej, czasami takie niedoskonałości w cudowny sposób pozwalają zacząć działać wyobraźni.

Przypomniałem sobie, czym jest fantazja. Czym jest ucieczka do nieistniejącego świata, dziecinna i niepoważna, bo dojrzały człowiek stawia czoła problemom w rzeczywistości. Nie ucieka przed nimi w zmyślone realia, tak robią ludzie, z którymi coś jest nie tak.

A teraz kolejny dzień i czytam w Internecie przepychanki na forach, kłótnie o to, czy Titanfall, cośtam o czyichś artystycznych ambicjach… I zastanawiam się, dlaczego tak bardzo wstydzimy się tego, że jest z nami coś nie tak. Przecież nie ma w tym nic złego. A przez to dążenie do uznania powstaje tak dużo nudnych, sztampowych wysokobudżetowych wydmuszek, na które tak narzekacie. Chcieliście być jak wszyscy, to macie.

Źródło artykułu:WP Gry
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.