Dead Space Remake - recenzja. W kosmosie nikt nie usłyszy, jak depczesz
To nie jest gra dla ludzi o słabych żołądkach. I nerwach. Czy zadowoli jednak starych, jak i nowych graczy, łaknących mocnych wrażeń?
Jeśli ktoś nigdy wcześniej z oryginałem styczności nie miał, spieszę z tłumaczeniem, o co tyle zamieszania. Dla kogo to gra? Gdyby zestawić ją z innymi tekstami kultury, bez namysłu powinni po nią sięgnąć miłośnicy filmów: "Ukryty wymiar", "Coś" (tylko oryginału!) i trylogii "Obcy".
Piekło w kosmosie
Fundamenty Dead Space pozostały niezmienne. Isaak Clark, kosmiczny inżynier (którego imię i nazwisko to wdzięczny hołd w kierunku Issaka Asimova i Arthura Clarkai) wraz ze swoją załogą odpowiada na sygnał S.O.S. Ten wyszedł wprost z bazy kosmicznej Ishimura. Po dotarciu na miejsce szybko okazuje się, że z licznej załogi nie pozostało niemal nic. Poza mnóstwem krwi, pourywanych kończyn, flaków i innych paskudztw. Warto w tym momencie dodać - Dead Space nie bierze jeńców. Jest brutalnie, a wyraz gore można odmieniać w grze przez wszystkie przypadki. Właściciele słabych żołądków - czujcie się ostrzeżeni.
Od pewnego momentu inżynier Issac musi działa w pojedynkę i samotnie przedzierać się przez mroczne korytarze industrialnych wnętrz Ishimury. Mrok, niepokojące dźwięki, świdrująca muzyka, błyskające pojedyncze światła i poruszające się cienie, to tylko przystawka do całego teatru paskudztw, jakim straszyć chcą nas twórcy. Naprzeciw nam wypuszczą całe zastępy przeróżnych maszkar. Te (podobnie jak w oryginale) cechują się wyjątkową wytrzymałością, jest jednak na nich wyjątkowo skuteczny i okrutny patent — rozczłonkowanie. Pomaga nam w tym poczciwa piła plazmowa (znacznie bardziej przydatna niż chociażby karabin), która sprawnie odcina wystające kończyny. Arsenał z czasem się rozrasta i w przeciwieństwie do pierwowzoru, nie kupujemy go, a znajdujemy. Nie zmienia to jednak faktu, że do końca używałem głównie piły plazmowej (oczywiście ciągle ją rozbudowując), łącząc to z możliwością ciskania przedmiotów i przebijania nimi przeciwników
Nie jesteś Johnem Rambo
Dobra rada: prucie w korpus na niewiele się zda. Pozbawiamy jegomości nóg, a potem zgrabnie przydeptujemy. Dla pewności. Miłośnicy makabry poczują się jak u siebie. Całości towarzyszy dziwnie satysfakcjonujące "plaśnięcie" oraz spektakularna fontanna krwi i mięcha wszelakiego. Początki (zwłaszcza pierwsze 3 godziny) potrafią jeżyć włosy na karku. Napięcie bywa wręcz nieznośne, a ciemności rozświetla często jedynie cienki snop z latarki, przymocowanej do wspomnianej piły. Efekt? Pomimo, że oryginał pamiętam dość dobrze i tak wielokrotnie podskoczyłem na widok kubła z mopem w środku, pozostawionego w jednej z toalet. Cienie robią tu naprawdę kosmiczne wrażenie. W ogóle za nowe animacje i modele kreatur należą się twórcom brawa.
Podobnie jak za dźwięki. Biada temu, kto zechce zagrać w Dead Space Remake w środku nocy, w dodatku w słuchawkach. I najlepiej na najwyższym poziomie trudności. Wtedy Dead Space pokazuje swoje iście diabelne oblicze. Niestety, podobnie jak w oryginale z czasem do atmosfery zaszczucia się przyzwyczajamy i efekt napięcia nieco opada. Kluczowe w poprzednim zdaniu jest słowo "nieco".
Sklepik z nowościami
Nowości jest w Dead Spacie nieco więcej. Gra jest odrobinę mniej liniowa i jeszcze bardziej przypomina metroidvanię, w której musimy wracać do wcześniej odwiedzonych miejsc, by dostać się do nowych pomieszczeń i części Ishimury. Pojawiają się też zadania poboczne, które poszerzają naszą wiedzę o świecie i losach byłych załogantów. Do niektórych miejsc czy skrzyń dostaniemy się dopiero po ulepszeniu naszego RIGu, czyli kombinezonu Isaaka. Jeżeli ktoś zechce zajrzeć do wszystkich miejsc i zebrać wszystkie znajdźki, będzie musiał liczyć się delikatnym backtrackingiem.
Cały Dead Space w nowym wydaniu został pozbawiony ekranów ładowania, więc (podobnie jak God of War) sprawia wrażenie "nakręconego" na tzw. mastershocie (jednym ujęciu). Twórcy obiecują na premierę dodatkowe nowości w postaci trybu nowa gra+, premierowych nekromorfów oraz kombinezonu. Wisienką na torcie ma być dodatkowe, sekretne zakończenie.
Poza oczywistym (i bardzo dobrym) usprawnieniem audiowizualiów, same mechaniki dają wrażenie obcowania z grą wyprodukowaną współcześnie. Czuć to zwłaszcza podczas fragmentów rozgrywanych w stanie nieważkości. Nasz bohater posiada również możliwość latania w niektórych lokacjach i tu wrażenie nieco psuje mechanika lądowania, która wypada dość pokracznie. Pojawiło się też kilka błędów. Raz przeciwnicy stali się niewidzialni i na ekranie widziałem jedynie ich krocza (nie żartuję), kiedy indziej obiekty unosiły się w powietrzu. Każdorazowo pomógł reset gry, ale liczę, że na premierę takich niespodzianek nie uświadczycie.
Wielkim plusem są zmiany w starciach z bossami. Nie chcąc psuć wam zabawy, napiszę tylko, że w przeszłości twórcy musieli mierzyć się z pewnymi ograniczeniami, dziś nie ma już takiej potrzeby. Dlatego starcia zyskały na intensywności. Stanowią też większe wyzwanie.
Remake, czyli: a komu to potrzebne?
Jeśli wierzyć przekazom, pierwszy Dead Space sprzedał nieco ponad 1 milion egzemplarzy na całym świecie. Delikatnie rzecz ujmując — nie jest to liczba powalająca. Mimo to, gra doczekała się entuzjastycznego grona wyznawców i w niektórych kręgach, uchodzi za rzecz kultową. Rzeczone gremium jest jednak dość niszowe, podobnie jak sam gatunek survival horrorów. Postawmy sprawę jasno, jeśli gra nie posiada w tytule wyrazów "resident" oraz "evil", trudno jej się przebić, o sukcesie kasowym nie wspominając. Dlatego pomysł odkurzenia serii, wydaje się zrozumiały. I zapewne ewentualny sukces remake’u, szeroko otworzy drzwi do pełnoprawnej kontynuacji lub odświeżenia kolejnych odsłon Dead Space.
Tu dochodzimy do kwestii newralgicznej: ceny. Za Dead Space Remake na PlayStation 5 trzeba zapłacić około 270 zł. Oryginalną wersję można sprawdzić w ramach Game Passu na konsolach Xbox. Czyli za znacznie mniejsze pieniądze. Czy za technologiczny przeskok, ale zasadniczo tę samą historię warto płacić aż tyle? Tu każdy musi odbyć wewnętrzny dialog i sam odpowiedzieć na pytanie. Ale osobiście, czując sporą posuchę w gatunku, widzę w tym sens.
Graliśmy na konsoli PlayStation 5, a zrzuty ekranu pochodzą od redakcji. Klucz dostarczył nam wydawca gry, Electronic Arts.