Gra nie wygląda najlepiej. Nie ma porywającej fabuły ani olbrzymiego budżetu marketingowego. Tworzyli ją ludzie, którzy w życiu przeboju nie sklecili. A jednak na Catechumen warto zwrócić uwagę. Dlaczego? Bo to gra chrześcijańska! Przygotowana we współpracy z duchownymi, oficjalnie przez nich zaaprobowana, recenzowana na takich stronach jak Christian Gaming czy Christian Gamers Alliance. Opisana również w poważnej prasie pokroju USA Today!
Wiem, wiem, patrzycie na mnie krzywo i ze zdziwieniem pukacie się w głowę. Również i dla mnie Catechumen jest niesamowitą egzotyką. Wiedziałem co prawda, że istnieją gry katolickie, że w Polsce wydano Ja Jestem, a w USA parę innych tytułów, ale nie sądziłem, że to całkiem spory, dobrze prosperujący przemysł. Pozbawiony wielkich budżetów, lecz ciągle zmieniający się i mający fanów.
Akcja programu toczy się w starożytnym Rzymie za czasów Nerona. Gościa świetnie opisał Sienkiewicz w Quo Vadis - facet pił, balował, figlował z chłopakami, usiłował śpiewać i pisać poematy, a na koniec spalił miasto i zwiał w popłochu. Zanim tego dokonał, przez wiele lat gnębił chrześcijan i nie dawał im żyć. Wedle słów autorów gry Neron stworzył nawet specjalną jednostkę straży miejskiej, która wyłapywała wierzących i doprowadzała ich przed sąd. Liczni szpiedzy donosili władzy, kto rybę maluje na ziemi albo znakiem krzyża się wita, rach ciach i po krzyku. Przynajmniej lwy nie były głodne.
Chrześcijanie oczywiście modlili się o zmiłowanie, wybaczali wrogom i odpuszczali im grzechy, ale... również działali, i to ostro i skutecznie. Najpierw zaczęli organizować spotkania wiernych, na których nauczali Słowa Bożego. Później w swe szeregi pozwalali wstępować jedynie osobom sprawdzonym, które na pewno nie mogły być zdrajcami. Osoby takie przechodziły długie szkolenie, w czasie którego poznawali historię swej wiary i uczyli się najważniejszych przykazań. Jednostki przygotowujące się do przyjęcia chrztu nazywano zaś katechumenami.
Jeden z takich katechumenów rusza właśnie do boju z wcielonym złem panującym w Rzymie. Gość jest przekonany - bardzo słusznie zresztą - że za Neronem stoi sam Szatan, że to piekielny paskudnik zgotował wierzącym taki los. Gracz obserwuje świat z oczu bohatera, macha mieczem, dźga lancą, ma też specjalną laskę, za pomocą której może wysadzać przejścia i ogłuszać przeciwników. Wśród nich pojawiają się nie tylko ludzie, lecz również - a może przede wszystkim - słudzy samego Szatana. Są to różnego typu demony, większe i mniejsze rogacze, latające bestie o twarzach niemowląt, potwornych starców bądź capów. Giną łatwo, z łoskotem i piskiem waląc się na ziemię.
Gdzie tu elementy chrześcijańskie? Chociażby w nazewnictwie. Każdy z mieczy, jakie zdobywa bohater ma swoją nazwę. Jest miecz ducha, miecz wskrzeszenia, lanca odwagi, zbroja boga. W czasie wędrówki gość nie traci energii życiowej, lecz wiarę. Odzyskuje ją odnajdując fragmenty Pisma. Słowo Boże stawia go na nogi i daje solidnego kopa. Ułatwia mu również odnalezienie przyjaciół porwanych przez demony. Nie wystarczy bowiem przejść 18 etapów przedstawionych w grze. Trzeba jeszcze zrobić wszystko, by bliscy wrócili do swoich domów!
Ponadto sama gra pozbawiona jest przemocy. Nie ma tu hektolitrów krwi ani okrutnego pastwienia się nad zwłokami. Demony załatwia się mocą, zaś opętanych żołnierzy rzymskich uzdrawia - padają na kolana i błagają Boga o przebaczenie. Nie brakuje też kluczy, które trzeba znaleźć, i skrzyń do przestawienia we właściwe miejsce. To właśnie dzięki nim w Catechumen da się pograć.
Premiery na terenie Polski niestety raczej nie będzie... Ciekaw jestem, jak głęboki byłby rodzimy rynek gier chrześcijańskich. Ponoć jesteśmy krajem bardzo religijnym... Może nie byłoby tak źle, jak mi się wydaje?