Bethesda chce, żeby Starfield nas uzależniał. I triumfuje [OPINIA]
Nie tylko używki potrafią nas uzależniać. Ile razy zdarzyło wam się myśleć o grze? A myśleć nadmiernie często, tęsknić za nią? Ja mam teraz tak ze Starfield. Gdy po skończonej wielogodzinnej sesji kładę się spać, to dalej myślę o grze.
Według Światowej Organizacji Zdrowia uzależnienie od gier wideo jest prawdziwym zaburzeniem. Jednakże, co kluczowe: "aby można było zdiagnozować zaburzenie związane z grami, wzorzec zachowania musi być na tyle poważny, że powoduje znaczne upośledzenie funkcjonowania danej osoby w życiu osobistym, rodzinnym, społecznym, edukacyjnym, zawodowym lub w innych ważnych obszarach i zwykle utrzymywał się przez co najmniej 12 miesięcy".
Od oficjalnej premiery Starfield minął zaledwie dzień, kiedy piszę ten tekst. Przedpremierowa wersja trafiła do rąk graczy już pierwszego września. I od pierwszego dnia wczesnego dostępu Starfield ciągle krąży mi po głowie. Czy WHO uzna to już za uzależnienie? Zapewne nie, chociaż Starfield straszliwie uzależnia.
Kilka rzeczy, które Starfield robi świetnie, by nabijać nam godziny
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że ten tekst absolutnie nie jest żadnym atakiem na deweloperów. Starfield jest świetną grą i chociaż do wielu rzeczy można się przyczepić, to jednak ta produkcja niesamowicie wciąga. Wręcz nie daje o sobie zapomnieć. Momentami czuję, że wolałbym teraz grać, niż pracować. A to już niepokojące.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Starfield wciąga mnóstwem aktywności. Świat gry jest gigantyczny, nawet jeżeli miałbym się czepiać oklepanego już w sieci motywu pustych planet. Jest wielki pod względem ilości rzeczy, których możemy w nim dokonać. Praktycznie za każdym razem, gdy kończymy misję (poboczną), za chwile pojawia się kolejna, którą też chętnie zrobimy. Po drodze być może pojawiły się jeszcze inne, które zaraz nam zajmą czas. Bo misje poboczne są genialnie zaprojektowane. Bardziej zaciekawiły mnie od fabuły.
I tak dzieje się w kółko, aż zapewne nie ukończymy gry w 100 proc. To jednak nie będzie proste, bowiem według twórców Starfield zajmie nam około 100 godzin. Ja jestem dopiero na prawie 30 godzinach, a przez większość czasu zajmowałem się misjami pobocznymi, eksplorowaniem, zaglądaniem tu i tam, sprawdzaniem różnych mechanik gry, czy poszukiwaniem ciekawych statków do kupna (na które i tak nie było mnie stać).
Spędź kolejne godziny na budowaniu swojego statku. Edytor statków jest skomplikowany i samo zrozumienie go zajmuje trochę czasu. Potem jeszcze potrzeba trochę wyobraźni i umiejętności i jeszcze tylko z dwie godziny i stworzymy jakiś sensowny statek.
A jeszcze jakby tego było mało, Neon to świetne miasto do zabawy w trybie fotograficznym.
Rozwijanie umiejętności - zanim się zastanowisz, których umiejętności potrzebujesz... Drzewko umiejętności w Starfield jest spore i chociaż podzielone na kilka głównych pionów, to od początku nie do końca wiadomo w co inwestować. Nie wiemy, co będzie nam dalej potrzebne. Efekt? Nieraz brakuje nam pewnych umiejętności, co utrudnia misje, czy ulepszanie ekwipunku. Nieraz wrócimy w to samo miejsce, aby coś dokończyć.
Nieznane, dużo nieznanego i wcale nie mowa tu o przestrzeni kosmicznej. W Starfield od samego początku niewiele wiemy, co rozbudza wodze naszej wyobraźni i próbujemy sami sprawdzić, ile wolności w świecie gry faktycznie mamy. Zagadką pozostają nadal najlepsze uzbrojenie czy też statki kosmiczne. Gdzie ich szukać, skoro wszechświat jest tak gigantyczny?
W grze jest pełno smaczków. Mniejszych lub większych, ale są i sprawiają, że teoretycznie pusty świat przestaje być pusty. Są to chociażby nawiązania do innych gier Bethesdy tj. Fallout 4 czy The Elder Scrolls V: Skyrim. A czasem smaczkiem jest chociażby to, że napis "przetnij tutaj" w tej grze nie jest tylko napisem, ale faktycznie działa. Tak jak poniżej.
I jeszcze jedna rzecz, chociaż tym razem trochę inna. W Starfield sporo czasu zwyczajnie marnujemy. Gramy długo i dużo między innymi przez ekrany ładowania generujące dodatkowy czas przed ekranem. Gdyby je wszystkie zliczyć... można by się załamać. Kolejną niesnaską jest nieintuicyjny interfejs, w którym gubimy się i marnujemy czas. Do tego dochodzi jeszcze start statkiem. Po jakiego grzyba startujemy z planety na orbitę, skoro tam nic się nie dzieje? Jedyne co możemy na niej zrobić, to przejść do mapy galaktyki i teleportować się. I tak wydłuża się nam czas grania.
Czy Starfield robi nam więc krzywdę? Nie, wręcz przeciwnie. Jestem zachwycony faktem, że pierwszy raz od nawet nie pamiętam kiedy, mam przed sobą grę rozbudzającą moją ciekawość i taką, do której siadam z przyjemnością i bez najmniejszych wątpliwości typu: "czy ja na pewno chcę w to grać?". Tyle mi wystarczy, żeby ją pokochać.
Arkadiusz Stando, redaktor prowadzący Polygamii