Transformers: Devastation - recenzja

Transformers: Devastation - recenzja12.10.2015 09:55
marcindmjqtx

PlatinumGames rzuciło się na kilka projektów jednocześnie. Po ostatnim E3 zacząłem martwić się o jakość tych wszystkich tytułów. Jak dowodzi Transformers: Devastation, nie do końca bez powodu.

Jednego nie rozumiem, gdy obserwuję wieści z Zachodu w sprawie nowych Transformerów - to nie jest pierwsza „naprawdę” udana gra na podstawie złotej żyły Hasbro. To nie jest nawet najlepsza gra na tej licencji, dodam od razu rujnując zaskoczenie, ale przede wszystkim szkoda, że ludzie szybko zapomnieli o Armadzie (PS2) lub dylogii War of Cybertron. Łatwo bowiem zauważyć, iż stery nad trupą Optimusa przejęli ojcowie Bayonetty, a ich twór odcina się od taśmowych produkcji zarówno samego Michaela Baya, jak i bezdusznych gier towarzyszących jego kolejnym filmom. Trudniej zaś odrobić zadanie domowe.

Magnetowid i kolekcja kaset VHS Nie będę udawał wielkiego fana pierwszej generacji robotów w przebraniu, za młody jestem i przez różowe okulary wspominam raczej Beast Wars (cholercia, gdzie remake tej serii?). Ale widzę, rozumiem bestialstwo Baya, który każdym następnym gniotem przebija dotychczasowe rekordy amerykańskiej grafomanii. Z radością obserwuję zatem ignorancję, jaką Japończycy obdarzyli filmową tetralogię. Devastation można by potraktować jak kinowy dodatek do prekursorskiej animacji. Zaczyna się wielką pompą, przesuwa przez ekran całe zatrzęsienie postaci, a kończy tak spektakularnie, jak tylko potrafi. Fanserwisowa maszynka aż trzeszczy w szwach.

Sentyment wiecznych chłopców obudzić powinna oprawa. Niesłusznie porzucony ostatnimi laty cel-shading zawsze doceniam. Niemniej większa pochwała należy się za zebranie sporej ilości oryginalnych aktorów. W trakcie kilkugodzinnej jazdy bez trzymanki „swoimi” strunami głosowymi przemówią Optimus Prime (choć Peter Cullen to i u Baya nawet ćwierka), Bumblebee, Sideswipe, Grimlock, a nawet Megatron czy Soundwave (w obydwu rolach zaniedbany przez markę Frank Welker). Panowie młodzi nie są, ale swym dawnym wcieleniom dodali werwy w odpowiednim, kiczem wypełnionym stylu. Gdy przerywnik filmowy przeskakuje z Autobotów na Decepticony, na ekranie zobaczymy charakterystyczną zmianę loga, podkreśloną gitarowym riffem. Wszystko na swoim miejscu.

Transformers: Devastation

Intryga jest prosta. Złe jak zawsze Decepticony pod przywództwem Megatrona (tym razem bez żadnej zdrady Starscreama) odkrywają wielką maszynę, dzięki której mogą wybić ludzkość i przecyberformować naszą planetę. Dobre jak zawsze Autoboty (do już wymienionych powyżej doliczamy Wheeljacka) pod przywództwem najszlachetniejszego Prime'a muszą zatem uratować i ludzkość, i naszą planetę. Bez wstępów, bez epilogów, od początku do końca czysta akcja. Oznacza to łomot na taką skalę, że tylko w odciętym od świata krańcu Afryki ktoś dalej mógłby nie wiedzieć o antropomorficznych robotach wczasujących na Ziemi.

Optimus May Cry Gatunkowo Dewastacja staje rozkrokiem między staroszkolnymi beat 'em upami i uproszczonym do granic akceptacji slasherem. Jako ten pierwszy sprawdza się fenomenalnie. Do kolejnego bossa prowadzi krótką, prostą drogą, wrzuci jeden lub dwa segmenty strzelane (również celowniczek na szynach), a samymi szefami sypie jak z rękawa. Niektórych powalimy na robołopatki raz, niektórych dwukrotnie, czasem staną przeciw nam w drużynie, czasem połączą się w jednego na cały ekran, a przed finałową potyczką ponownie obijemy jeszcze raz wszystkich, w kilkunastominutowym pędzie majestatycznym korytarzem.

Jako ten drugi, jest bardzo uboga. Slaherowi guru z PlatinumGames świadomie uprościli system walki oraz pozbawili pięciu grywalnych herosów opcji lockowania się na obijanej wrogiej buźce. W myśl zasady „jeśli zgapiasz, zgapiaj od najlepszych” pożyczyli sobie z Bayonetty Witch Time (udany unik zwalnia na chwilę czas wokół twojej postaci), który wielokrotnie ocali blaszane tyłki Autobotów.

Transformers: Devastation

I to byłoby na tyle. Kombinacje uderzeń policzyłbym z powodzeniem na palcach jednej ręki, a kilka dodatkowych zagrywek, które dokupiłem w trakcie postępów, nie wprowadziło do zabawy żadnych poważnych modyfikacji. Udaną sekwencję ciosów zakończyć można dobiciem w formie pojazdu (czyli czołówką z tirem albo - w przypadku Grimlocka - czołem tyranozaura). Wzmożona czujność do pary z wyczuciem uników pozwala na nieskończone łańcuchy prostej masherki. Po pierwszej godzinie młócki będziesz już wiedział wszystko, czuj się ostrzeżony.

Odrobinę głębi wprowadzają bronie oraz perki. Pierwsze (miecze, pięści, wiertła, piły et cetera) zdobywasz w ilości hurtowej i łączysz między rozdziałami w poszukiwaniu tej jednej, podkręconej, która zmiażdży wszystkie. Drugie produkujesz za zdobywaną w trakcie zabawy walutę. Namiastka personalizacji Autobotów skrywa się w układaniu najbardziej wydajnej kombinacji obu powyższych. Resztę punktów możesz przepuścić w sklepiku lub podbijając podstawowe statystyki bohaterskiej ekipy. Nie oszczędzaj. Zwłaszcza na defensywie.

Wrzuć monetę, by spróbować ponownie Bowiem Transformers: Devastation to wymagająca bestia. Krótki czas kampanii rekompensują dziesiątki (nie żartuję) pozbawionych litości potyczek z bossami, potrafiącymi chwilę nieuwagi wykorzystać do cna, zerując pełny pasek energii. Pierwsza przeprawa na podstawowym poziomie trudności (jednym z trzech; „Autobots Must Die” niestety nie będzie) to solidna lekcja pokory. Można, moją starą metodą z Devil May Cry (przy którym lata temu po raz pierwszy uroniłem łzę frustracji), najpierw przez grę przebiec na bardziej zawstydzającym odpowiedniku easy, by lepiej przygotować jedną z postaci. Satysfakcja niewielka. A można, po tej solidnej lekcji oraz zrozumieniu, iż nawet z tak ubogim systemem walki Dewastacja nie zamierza odpuszczać, zacisnąć zęby, rozsądnie rozwijać statystyki i spocić pada podczas „normalnego” posyłania wszystkich Decepticonów na złomowisko. Potem ewentualnie wrócić po więcej.

Transformers: Devastation

A co, gdy przed chwilą rozwaliliśmy jednego bossa, a kolejnego musimy dopiero znaleźć? Tutaj produkcja w pełni objawia swoją budżetowość. Dwie mniejsze lokacje (miasto ze zwiastunów stanowi 75% całej gry, poważnie) to tak naprawdę kilkanaście aren bitewnych połączonych wąskimi korytarzykami. Wszelkie „ukryte” znajdźki są bardziej widoczne niż w Final Fantasy XIII - biegamy w tę i we w tę, czasem musimy podskoczyć, innym razem przejechać w formie pojazdu. Pustości rodem z szóstej generacji, garstka zniszczalnych obiektów, ogólny bezsens jakiejkolwiek eksploracji (teraz warto jeszcze raz przypomnieć Armadę z PlayStation 2, jej ogromne mapy przede wszystkim). Nastawienie „na beat 'em up” jest konieczne. Ten tytuł ma być pasmem walk, fabularnie umotywowanym boss mode i niczym (najwyraźniej) więcej.

Autobots, roll out! Sześć godzin maks, pęka kampania, przelatują napisy. Następnie albo powtórka (łowcy trofików/aczików będą musieli przebiec przez scenariusz przynajmniej pięciokrotnie!), albo tryb wyzwań - jedna arena i określona sterta wrogiej blachy. Nie da się nie zauważyć, że to mała produkcja. Maksymalna kondensacja zawartości zaowocowała ciągłą dostawą adrenaliny (tutaj już pierwsza godzina swym natężeniem przypomina ostatnią), która - zgodnie ze swą naturą - szybko ulatuje. Choć, co warto bardzo mocno podkreślić, nie uświadczymy w Devastation nawet połowy skali szaleństwa drugiej Bayonetty. Inny budżet, inny standard. Mnie Transformery zajęły dwa posiedzenia. Wrócę na powtórkę, nie wątpię.

Komu zatem polecić najnowsze dziecko PlatinumGames? Fanom marki z pewnością. Kilka lat minęło od ostatniego udanego tytułu, a ten dziś dodatkowo oprawia wszystko na modłę najstarszej animacji. Fanom Platynowych może również. Jedni i drudzy powinni jednak pamiętać, że to produkcja z niższej półki, ogólnie trochę anachroniczna (wersję na PS4, którą testowałem, różni zapewne od wersji pastgenowej tylko stałe sześćdziesiąt klatek na sekundę).

Transformers: Devastation

Jeśli zaakceptują ubogi system walki i formę wydmuszki, będą w stanie dobrze bawić się w piaskownicy Megatrona. To tytuł, który fajnie byłoby wypożyczyć, gdyby w naszym kraju takie instytucje działały. Bo kupić to powinno się Bayonettę 2 - rzekł jeden z trzydziestu posiadaczy Wii U w Polsce.

Adam Piechota

Platformy:PC, PS3, PS4, 360, X1 Producent:Platinum Games Wydawca:Activision Dystrybutor:cdp.pl Data premiery:09.10.2015 PEGI:12 Wymagania: Core 2 Duo, 2 GB RAM, karta graficzna 512 MB

Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.

Wybrane dla Ciebie
Szanowna Użytkowniczko! Szanowny Użytkowniku!
×
Aby dalej móc dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne i udostępniać coraz lepsze usługi, potrzebujemy zgody na dopasowanie treści marketingowych do Twojego zachowania. Twoje dane są u nas bezpieczne, a zgodę możesz wycofać w każdej chwili na podstronie polityka prywatności.

Kliknij "PRZECHODZĘ DO SERWISU" lub na symbol "X" w górnym rogu tej planszy, jeżeli zgadzasz się na przetwarzanie przez Wirtualną Polskę i naszych Zaufanych Partnerów Twoich danych osobowych, zbieranych w ramach korzystania przez Ciebie z usług, portali i serwisów internetowych Wirtualnej Polski (w tym danych zapisywanych w plikach cookies) w celach marketingowych realizowanych na zlecenie naszych Zaufanych Partnerów. Jeśli nie zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych skorzystaj z ustawień w polityce prywatności. Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać zmieniając ustawienia w polityce prywatności (w której znajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych).

Od 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 (określane jako "RODO"). W związku z tym chcielibyśmy poinformować o przetwarzaniu Twoich danych oraz zasadach, na jakich odbywa się to po dniu 25 maja 2018 roku.

Kto będzie administratorem Twoich danych?

Administratorami Twoich danych będzie Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, oraz pozostałe spółki z grupy Wirtualna Polska, jak również nasi Zaufani Partnerzy, z którymi stale współpracujemy. Szczegółowe informacje dotyczące administratorów znajdują się w polityce prywatności.

O jakich danych mówimy?

Chodzi o dane osobowe, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, portali i serwisów internetowych udostępnianych przez Wirtualną Polskę, w tym zapisywanych w plikach cookies, które są instalowane na naszych stronach przez Wirtualną Polskę oraz naszych Zaufanych Partnerów.

Dlaczego chcemy przetwarzać Twoje dane?

Przetwarzamy je dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne, dopasować ich tematykę do Twoich zainteresowań, tworzyć portale i serwisy internetowe, z których będziesz korzystać z przyjemnością, zapewniać większe bezpieczeństwo usług, udoskonalać nasze usługi i maksymalnie dopasować je do Twoich zainteresowań, pokazywać reklamy dopasowane do Twoich potrzeb. Szczegółowe informacje dotyczące celów przetwarzania Twoich danych znajdują się w polityce prywatności.

Komu możemy przekazać dane?

Twoje dane możemy przekazywać podmiotom przetwarzającym je na nasze zlecenie oraz podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa – oczywiście tylko, gdy wystąpią z żądaniem w oparciu o stosowną podstawę prawną.

Jakie masz prawa w stosunku do Twoich danych?

Masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania danych. Możesz wycofać zgodę na przetwarzanie, zgłosić sprzeciw oraz skorzystać z innych praw wymienionych szczegółowo w polityce prywatności.

Jakie są podstawy prawne przetwarzania Twoich danych?

Podstawą prawną przetwarzania Twoich danych w celu świadczenia usług jest niezbędność do wykonania umów o ich świadczenie (tymi umowami są zazwyczaj regulaminy). Podstawą prawną przetwarzania danych w celu pomiarów statystycznych i marketingu własnego administratorów jest tzw. uzasadniony interes administratora. Przetwarzanie Twoich danych w celach marketingowych realizowanych przez Wirtualną Polskę na zlecenie Zaufanych Partnerów i bezpośrednio przez Zaufanych Partnerów będzie odbywać się na podstawie Twojej dobrowolnej zgody.