"Czarna pantera" - recenzja filmu. Bez końca

"Czarna pantera" - recenzja filmu. Bez końca15.02.2018 10:01
Bartosz Stodolny

"Czarna pantera" to 18 (słownie: osiemnasty!) film w filmowym uniwersum Marvela. I to zdanie powinno wystarczyć za całą recenzję. Bo "Czarna pantera" niczego w MCU nie zmienia.

Akcja „Czarnej pantery” rozgrywa się w fikcyjnym, afrykańskim królestwie Wakandy i poza krótkimi epizodami w Stanach Zjednoczonych i przeciągniętą sceną akcji w Korei Południowej, w zasadzie się z niej nie rusza. Wakanda jest nie tylko miejscem akcji, ale i najważniejszym rekwizytem fabularnym. To ukryta przed światem afrykańska utopia, niezwykłe bogactwo i rozwój technologiczny zawdzięczająca meteorytowi pełnemu vibranium - najcenniejszego minerału w świecie MCU.

Przez tysiąclecia szczęśliwi, bogaci i dobrze odżywieni obywatele Wakandy obserwowali świat przez dziurkę od klucza. Nie reagowali, gdy mieszkańców Afryki niewolono i wywożono do Ameryki i Europy, przymykali oko na zbrodnie kolonializmu, przełknęli jakoś rozkwit i upadek Apartheidu, ludobójstwo w Rwandzie i wojnę domową w Kongo. Dopiero w 2018 roku, 26 lat po pobiciu Rodneya Kinga i zamieszkach w Los Angeles, do Wakandy przybywa złoczyńca. By obalić króla i rozniecić spór pomiędzy izolacjonistami a rewolucjonistami.

Jeżeli w tym momencie, drogi czytelniku, chcesz mi rzucić w twarz oskarżenie, że niepotrzebnie wciągam w tę recenzję politykę, poskrom swą internetową furię. „Czarna pantera” to najbardziej polityczny film Marvela, bardzo otwarcie odwołujący się nie tylko do niewolnictwa czy kolonializmu, ale i do współczesnych problemów społeczno-politycznych Stanów Zjednoczonych - z dyskryminacją czarnych i prezydenturą Trumpa na czele (pada tu nawet kiczowate zdanie, by „budować mosty, a nie mury”).

Spór pomiędzy Czarną panterą a rzucającym mu wyzwanie Erikiem jest dalekim, popkulturowym echem sporu pomiędzy pragmatykami pokroju Martina Luthera Kinga a rewolucjonistami w stylu Hueya P. Newtona, jednego z założycieli Partii Czarnych Panter. I z pewnością ma potencjał, by w końcu w MCU zawalczono o poważną stawkę. Problem w tym, że wyreżyserowany przez Ryana Cooglera (twórcę bardzo dobrego „Creeda”) obraz nie ma odwagi na poważnie zająć się podejmowanymi wątkami.

Erik być może i ma sporo racji, ale Michael B. Jordan gra go na jednej nucie, jak stereotypowego marvelowskiego złoczyńcę. A scenariusz przez większość filmu wypycha go z ekranu. Z kolei grana przez Chadwicka Bosemana Czarna pantera to postać pomnikowa, umiarkowany mędrzec i honorowy wojownik, idealny syn, wspaniały brat, wierny przyjaciel… heh, jego losem naprawdę ciężko się przejąć. Paradoksalnie najwięcej osobowości ma jeden z dwóch białoskórych bohaterów - Ulysses Klaue, w którego wciela się Andy Serkis. Jemu wprawdzie o nic nie chodzi, ale przynajmniej bywa zabawny.

Nie lepiej niż postaci, potraktowana została sama Wakanda. Z początku wydaje się, że będzie to intrygujące miejsce akcji - oryginalne, w końcu różne od nudnych, militarystycznych scenografii filmów Marvela. Ale oszałamiająco wyglądające ulice Zany nie mają w tym filmie żadnego znaczenia. Kamera prześlizguje się po nich płynnie, by chwilę później przenieść się do klasycznych pałacowych korytarzy i podziemnych laboratoriów. Bezsensowne są także odwieczne rytuały mieszkańców Wakandy, tak głęboko tkwiące w zachodnim wyobrażeniu o „prawdziwej Afryce”, że popadające w autoparodię (chyba niezamierzoną).

Niby to najbardziej rozwinięte technologicznie państwo na świecie: bogate, pokojowe i od tysiącleci rządzone przez mądrych władców, ale jego ustrój polityczny opiera się na tak kruchych podstawach, że obalić go można w 10 minut. W pewnym momencie trudno zresztą nie odnieść wrażenia, że Wakanda to tylko wymówka do powierzchownej rozmowy o współczesnych problemach Ameryki - na trzecim planie migają bowiem takie tematy, jak machlojki CIA, nadużywanie jednostek specjalnych i nieudane interwencje w Afganistanie i Iraku. Takie odczytanie sugerowałaby też decyzja, by wszyscy bohaterowie mówili do siebie po angielsku z bardzo silnym, afrykańskim akcentem, pomimo iż pierwsze sceny filmu mówią wprost, że istnieje jakiś wakandyjski język urzędowy.Skonstruowany według klasycznych hollywoodzkich schematów scenariusz, w trzecim akcie staje się po prostu nudny. Finałowe starcie jest zbyt długie i rozproszone, a jego choreografia pozbawiona finezji. W pewnym momencie śledzimy aż trzy wątki i w żadnym z nich nie dzieje się nic ciekawego. Zdecydowanie lepiej wypada pierwsza połowa obrazu, gdy poznajemy bohaterów i samą Wakandę. Ale i to przede wszystkim dzięki pomysłowej scenografii, kostiumom i doskonałej ścieżce dźwiękowej autorstwa Ludwiga Göranssona i Kendricka Lamara. Zwłaszcza ta ostatnia zasługuje na wyróżnienie - bardzo rzadko zdarza się, by muzyka ilustracyjna tak dobrze zgrywała się z utworami muzycznymi.

Pod błyszczącym pozłotkiem nie kryje się jednak film z duszą: w pościgu ulicami koreańskiego Busan króluje nieprzekonujące CGI, a brakuje dramaturgii; żaden z aktorów nie wystaje ponad przeciętność; zaś poczucia humoru jest jak na lekarstwo (Shuri, siostra głównego bohatera, bywa zabawna, lecz ani jeden z jej dowcipów nie załapałby się do prześmiesznego „Thor. Ragnarok”). I nawet sceny w trakcie i po napisach wyglądają, jakby nakręcono je na siłę. Nie spodziewajcie się olśnienia, czy choćby ciekawego zawieszenia akcji - jeżeli nie lubicie na nie czekać, spokojnie zobaczcie je na YouTube. Nic nie stracicie.

Czy to wszystko oznacza, że „Czarna pantera” to film zły i nieudany? Nie, oczywiście, że nie. To 18 (słownie: osiemnasty!) film z serii. Wyprodukowany według sprawdzonego schematu. Przez doskonałych rzemieślników. Za górę pieniędzy. Ogląda się go przyjemnie. Sceny akcji, choć wtórne, robią odpowiednie wrażenie. Punkty kulminacyjne następują dokładnie wtedy, kiedy powinny, a kolejne fabularne zwroty, mimo iż nie mają sensu, sprawiają, że opowieść toczy się wartko. Pojazdy wybuchają. Superbohaterowie tłuką się po mordach. Morał wybrzmiewa. Być może takiej właśnie, podręcznikowej i oczywistej superprodukcji brakowało Hollywood i Afroamerykanom. Biali mają ich na pęczki, dyskryminowanym w popkulturze czarnym na pewno należy się więcej niż jedna. Ale koniec końców, obojętne jak czarny jest to film, to tylko kolejna odsłona MCU. Niestety.

Szanowna Użytkowniczko! Szanowny Użytkowniku!
×
Aby dalej móc dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne i udostępniać coraz lepsze usługi, potrzebujemy zgody na dopasowanie treści marketingowych do Twojego zachowania. Twoje dane są u nas bezpieczne, a zgodę możesz wycofać w każdej chwili na podstronie polityka prywatności.

Kliknij "PRZECHODZĘ DO SERWISU" lub na symbol "X" w górnym rogu tej planszy, jeżeli zgadzasz się na przetwarzanie przez Wirtualną Polskę i naszych Zaufanych Partnerów Twoich danych osobowych, zbieranych w ramach korzystania przez Ciebie z usług, portali i serwisów internetowych Wirtualnej Polski (w tym danych zapisywanych w plikach cookies) w celach marketingowych realizowanych na zlecenie naszych Zaufanych Partnerów. Jeśli nie zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych skorzystaj z ustawień w polityce prywatności. Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać zmieniając ustawienia w polityce prywatności (w której znajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych).

Od 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 (określane jako "RODO"). W związku z tym chcielibyśmy poinformować o przetwarzaniu Twoich danych oraz zasadach, na jakich odbywa się to po dniu 25 maja 2018 roku.

Kto będzie administratorem Twoich danych?

Administratorami Twoich danych będzie Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, oraz pozostałe spółki z grupy Wirtualna Polska, jak również nasi Zaufani Partnerzy, z którymi stale współpracujemy. Szczegółowe informacje dotyczące administratorów znajdują się w polityce prywatności.

O jakich danych mówimy?

Chodzi o dane osobowe, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, portali i serwisów internetowych udostępnianych przez Wirtualną Polskę, w tym zapisywanych w plikach cookies, które są instalowane na naszych stronach przez Wirtualną Polskę oraz naszych Zaufanych Partnerów.

Dlaczego chcemy przetwarzać Twoje dane?

Przetwarzamy je dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne, dopasować ich tematykę do Twoich zainteresowań, tworzyć portale i serwisy internetowe, z których będziesz korzystać z przyjemnością, zapewniać większe bezpieczeństwo usług, udoskonalać nasze usługi i maksymalnie dopasować je do Twoich zainteresowań, pokazywać reklamy dopasowane do Twoich potrzeb. Szczegółowe informacje dotyczące celów przetwarzania Twoich danych znajdują się w polityce prywatności.

Komu możemy przekazać dane?

Twoje dane możemy przekazywać podmiotom przetwarzającym je na nasze zlecenie oraz podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa – oczywiście tylko, gdy wystąpią z żądaniem w oparciu o stosowną podstawę prawną.

Jakie masz prawa w stosunku do Twoich danych?

Masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania danych. Możesz wycofać zgodę na przetwarzanie, zgłosić sprzeciw oraz skorzystać z innych praw wymienionych szczegółowo w polityce prywatności.

Jakie są podstawy prawne przetwarzania Twoich danych?

Podstawą prawną przetwarzania Twoich danych w celu świadczenia usług jest niezbędność do wykonania umów o ich świadczenie (tymi umowami są zazwyczaj regulaminy). Podstawą prawną przetwarzania danych w celu pomiarów statystycznych i marketingu własnego administratorów jest tzw. uzasadniony interes administratora. Przetwarzanie Twoich danych w celach marketingowych realizowanych przez Wirtualną Polskę na zlecenie Zaufanych Partnerów i bezpośrednio przez Zaufanych Partnerów będzie odbywać się na podstawie Twojej dobrowolnej zgody.