Continue to next loop

Continue to next loop01.08.2016 21:52
Adam Piechota

Forbidden Siren - jedna z dziwniejszych perełek growego horroru. Niesłusznie zapomniana, diabelsko skomplikowana, zupełnie inna niż wszystko. Jej przejście to największe wyzwanie, przed jakim stanąłem w tym gatunku.

Od autora: starszy tekst, sprzed roku, który nigdy nie znalazł domu. Nasza prywatna blogosfera nada się tutaj idealnie.

Motyw jest taki, że wraz z przyjacielem, Bartoszem „Omaszem” T., chodzącą encyklopedią horrorów swoją drogą, raz na ruski rok łączymy siły, by zaliczyć zagubioną w otchłani czasu pozycję z jego podwórka. Do tej pory koronnym klejnotem naszych wirtualnych wyzwań było Rule of Rose. Tytuł możecie kojarzyć z małej aferki w polskich mediach; gra eksponowała przemoc wobec dzieci (nie eksponowała, ale co ja wiem) i ostatecznie dostała bana na europejskim rynku. Szkoda w tym momencie czasu na podręczniki historii.

Sęk w tym, iż szanse na upolowanie za ludzką cenę Rule of Rose obecnie graniczą z szóstką w totku. Obaj ślinimy się, widząc w marzeniach takiego białego kruka na swoich półkach (ja – swojej, Omasz – swojej, a najlepiej jakby drugi nie miał, jasna sprawa). I nie wykluczamy, że kiedyś któregoś dopadnie mgiełka szaleństwa, któryś kliknie na eBayu, któryś tego ultrarzadkiego średniaka (bądź co bądź) zdobędzie. Bo przechodziliśmy kopię piracką. Zanim zmieszacie mnie z błotem, sprawdźcie, proszę, ceny. Inaczej dyskusja nie będzie miała najmniejszego sensu.

[youtube id="zABqwaeNZHE"]

Sama gra, choć ewidentnie niedokończona, sklecona naprędce i koszmarnie zbugowana, za sprawą swojej unikalności oraz zaskakująco głębokiego scenariusza graniczyła z mistycyzmem. Można było mieć pewność, że w danej chwili jesteśmy jedynymi ludźmi w Polsce (a może i kilka państw dalej) ogrywającymi Rule of Rose. Jako jedni z nielicznych próbujemy rozgryźć jej fabułę, jako wyjątkowi słuchamy jej (pięknej) ścieżki dźwiękowej. Mozolny postęp, wymuszany koniecznymi przerwami od gameplayu, zamienił tygodniową posiadówkę przed konsolą w jedno z najsilniejszych wspomnień dotyczących wirtualnych horrorów.

Ale o tym byłoby dwa lata temu – gdybym już wtedy nosił się z blogowaniem.

Minął kawałek czasu, zdążyłem skończyć studia, ale ani Rule of Rose dalej nie posiadam na półce, ani nie znudziło mi się organizowanie „mrożących krew w żyłach” (czyt. frustrujących) wieczorów z Omaszem. Nic nie zwiastowało jednak przełomu w tym roku. Skończyliśmy Siren: Blood Curse na PlayStation 3, Omasz własnoręcznie sprawdził P.T. na zwiezionej przeze mnie do rodzinnego gniazda PS4, cofnęliśmy się w czasie z obrzydzeniem na buźkach za sprawą Cold Fear z PS2, odfoliowaliśmy ZombiU. Regularny horroromaratonek w naszym wykonaniu.

Wiadomość od Omasza na Messengerze: ktoś wyjątkowo tanio sprzedaje na Allegro Forbidden Siren, pierwowzór zaliczonego właśnie Blood Curse, który pamiętałem jeszcze z karaibskiego okresu własnej szczylowatości. „Bierę” – odpisałem zwięźle i wkrótce mogliśmy do konsoli włożyć płytę mającą śnić nam się po nocach przez resztę wakacji.

Tak, doczekaliśmy się.

[youtube id="_EI0xhyXE0g"]

Forbidden Siren to pozycja pod kilkoma względami absolutnie wyjątkowa. Nie za sprawą technicznych baboli (te są, ale na poziomie akceptowalnym dla gry z ery szóstej generacji konsol) czy intrygującej warstwy fabularnej (ot, w miarę standardowa historia o fatalnym w skutkach rytuale, po prostu podana achronologicznie i z kilkunastu rozstrzelonych w przestrzeni ujęć). Nie w sposób Rule of Rose zatem. To nie frapująca baśń z łamiącym męskość soundtrackiem, o której już nikt nie pamięta. Forbidden Siren 2 i Siren: Blood Curse dokumentują, że Sony o swojej odpowiedzi na Silent Hill pamiętało, a ludzie wracali po więcej. Ilu jednak ogarnęło pierwowzór? Ilu dobrnęło w nim w do pierwszego węzła i tam odpuściło? Ilu odpuściło po pięciu godzinach kluczenia bez sensu po zaliczonych już kilkukrotnie lokacjach? Podobne pytania mnożą się w mojej głowie każdego dnia z jednym, tym najważniejszym, kładącym gargantuiczny cień na wszystkie pozostałe: ile osób ukończyło Forbidden Siren..?

Siren (lepiej brzmiąca wersja z „forbidden” na początku to zasługa europejskiego oddziału Sony oraz relikt czasów, gdy jedna gra nosiła inne tytuły w innych regionach) to gra, której nie przejdziesz. Dokładnie. Przynajmniej nie bez porządnego guide’a. To pierwsze dwie Zeldy albo oryginalny Metroid w szatach z dreszczowca i młodsze o ponad piętnaście lat. Rzecz bezlitośnie zaszyfrowana. Drwiąca z zagubionego gracza. Skropułów nie okazująca, gdy padasz na kolana i błagasz o jakąkolwiek wskazówkę.

[youtube id="WrcpPh6MHBY"]

W trakcie „normalnej” gry (o tym więcej za chwilę) Forbidden Siren posłusznie wypełnia wszystkie założenia survival horrorów epoki „przed-amnesiowej”; jest latareczka, amunicja na wyczerpaniu, bieganie w kółko i fatalne pojedynki na szpady (w tej roli pogrzebacze, siekierki, rurki i kijki), więc albo ktoś łyka, albo nie, ale dostosować się można. Tutejsze potworki (Shibito – zombie po japońskich grzybach) padną po strzale w głowę, lecz minutka czy dwie i znowu maszerują po ściśle wyznaczonych torach w poszukiwaniu gracza. Lubią broń palną, a celując ze strzelby widzą nawet poprzez mgłę. Choć krew im tryska z oczu, to gracz byłby sobie gałki wydłubał, gdy dostaje śmiertelną kulkę od zombie-olimpijczyka-króla-strzelców sprintując leśną ścieżką między drzewami. Checkpointów jak na lekarstwo, zaś margines błędu tak mały, iż często trzeba misję wykuć na blachę. Takie tam roki 2004. Trudne, ale nie niemożliwe. Samozaparcie mamy w genach, wszak dojrzewaliśmy wraz z konsolowym horrorem.

Nauczyliśmy się mechaniki podczas kilku pierwszych misji (FS podzielono na kilkadziesiąt epizodów), wtedy też doceniliśmy gęstość serwowanego nam klimatu oraz szczególny nacisk na „survival” (idzie się spocić). Wstępne, niezłe wrażenie zastąpiło przekonanie, że to bardzo dobry, choć odrobinę zakurzony tytuł. Jakże zatem opisać wyraz mojej twarzy, gdy gra, niewiele tłumacząc, wymusiła na mnie powtórzenie raz zaliczonych misji? Na przykład dlatego, że wcześniej na północno-wschodnim krańcu mapy nie znalazłem… śrubokrętu. Chwilowa konsternacja.

Szybko okazało się, że powtarzanie zadań to nasze najmniejsze zmartwienie. O wiele gorzej, gdy nie wiesz, do której lokacji w której godzinie wrócić, jaki przedmiot znaleźć lub które drzwi odblokować, by popchnąć jakoś ten cyrk do przodu. Gdy KAŻDA z zaliczonych misji ma swoją alternatywną ścieżkę z nowym poleceniem – czasem tak niejasnym, że konieczna była przerwa na papierosa. Wielka tabelka chronologii z dziesiątkami linii wiążących jeden kafelek z drugim. Można być dobrym graczem, ba!, można być graczem wybitnym, ale w Forbidden Siren umiejętności często decydują o sukcesie ostatnie.

[youtube id="BUoLtWQ1Pnc"]

Szczególnie zachwyca mnie w tym kontekście akcja „Wąż ogrodowy w szpitalu”. Jako wyjątkowo odpychająca postać, nauczyciel Tamon Takeuchi (mimo iż bohaterów jest ponad dziesięciu, zapamiętasz wszystkie imiona – chcąc lub nie) odwiedzamy obowiązkowy szpital. Misja pierwsza: zabić kreaturę bossopodobną. Pestka. Misja druga: znaleźć album. Pomieszczenie po pomieszczeniu – jest, widać, pod kratką w podłodze, Tamon nie dosięgnie. Gatunkowe standardy uczą, że w takich sytuacjach brakuje innego przedmiotu – narzędzia, którym album spod kratki wygrzebiemy.

Skracając: żadnego przedmiotu już w szpitalu nie znajdziesz. Cokolwiek potrzebne jest w tej niewygodnej sytuacji, szukaj wiatru w polu poprzednich, ponoć scalakowanych misyjek. Poprzednie wydarzenie dla tej postaci (nie takie już łatwe) schowało przed naszym wzrokiem węża ogrodowego. Tak, wąż będzie naszym narzędziem. Powtarzamy zatem dwukrotnie wykonaną misję, znajdujemy węża. Wracamy do szpitala, odnajdujemy raz jeszcze felerny albumik i naparzamy krzyżykiem dookoła jak oparzeni. Żadnego skutku. Nigdzie Tamon węża użyć nie zamierza.

Tutaj rozwiązanie trochę łatwiejsze. Trzeba odwiedzić pomieszczenie dokładnie piętro wyżej i tam użyć węża. Podpowiadają nam Internety, rzecz jasna, to nie pierwsza sesja w Siren, i tak wiemy, że większość zagwozdek nas przerasta. Po schodach, pod drzwi, do środka i… Żadnego środka, bo drzwi zamknięte.

[youtube id="0rEyCVRelds"]

Inna postać, która odwiedza szpital nieco wcześnie, musi znaleźć klucz, otworzyć drzwi. Szkopuł pierwszy – nie „musi”, tylko może, bo to zadanie poboczne, o którym gra nie wspomni. Szkopuł drugi – misji dla tej postaci jeszcze nie odblokowaliśmy. „Jesteśmy zgubieni” na czas nieokreślony, gdy wśród innych zadań nie znajdziemy mechanizmu prowadzącego odpowiednią postać do naszego ukochanego szpitala. Czy Forbidden Siren chce, żebyśmy w końcu otworzyli nasze drzwi i użyli węża ogrodowego? Nie chce.

Statystyczny gracz po kilku podobnych akcjach, a może nawet przy pierwszej pętli (oczywiście, gra drwi sobie z nas na tyle, by swoim zaszyfrowanym wygibasom nadać nawet poważną nazwę) prawdopodobnie z dalszej krucjaty w wiosce Hanuda zrezygnuje. Albo dotrwa do pierwszego wyzwania na czas i zabraknie mu sił, by powtarzać je czterdziesty siódmy raz. Statystyczny gracz nie ma tutaj czego szukać, dla niego przygotowano ugrzeczniony, casualowy wręcz rimejk (Blood Curse). Na szczęście trafiła kosa na kamień. Czy „kamienie”, nie zapominając o Omaszu. Graliśmy dniami, wyszliśmy z niezliczonej ilości pętli, powoli brnąc w stronę upragnionego, majaczącego gdzieś na skraju horyzontu finału.

Jakim cudem coś tak skomplikowanego wyszło spod skrzydeł wewnętrznego studia japońskiego giganta? Kto przymknął oko i krzyknął radośnie: „A co tam! Niech się męczą!”? Forbidden Siren to łabędzi śpiew gier „złych”, niejasnych, kłamiących, bijących nas po twarzy. Które w pewnym momencie chcesz już skończyć nie dla zabawy czy zabicia czasu. Który chcesz skończyć, bo czujesz się przezeń powalony na grunt. Które skończysz, bo taki już, psia mać, jesteś.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Wybrane dla Ciebie
Szanowna Użytkowniczko! Szanowny Użytkowniku!
×
Aby dalej móc dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne i udostępniać coraz lepsze usługi, potrzebujemy zgody na dopasowanie treści marketingowych do Twojego zachowania. Twoje dane są u nas bezpieczne, a zgodę możesz wycofać w każdej chwili na podstronie polityka prywatności.

Kliknij "PRZECHODZĘ DO SERWISU" lub na symbol "X" w górnym rogu tej planszy, jeżeli zgadzasz się na przetwarzanie przez Wirtualną Polskę i naszych Zaufanych Partnerów Twoich danych osobowych, zbieranych w ramach korzystania przez Ciebie z usług, portali i serwisów internetowych Wirtualnej Polski (w tym danych zapisywanych w plikach cookies) w celach marketingowych realizowanych na zlecenie naszych Zaufanych Partnerów. Jeśli nie zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych skorzystaj z ustawień w polityce prywatności. Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać zmieniając ustawienia w polityce prywatności (w której znajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych).

Od 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 (określane jako "RODO"). W związku z tym chcielibyśmy poinformować o przetwarzaniu Twoich danych oraz zasadach, na jakich odbywa się to po dniu 25 maja 2018 roku.

Kto będzie administratorem Twoich danych?

Administratorami Twoich danych będzie Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, oraz pozostałe spółki z grupy Wirtualna Polska, jak również nasi Zaufani Partnerzy, z którymi stale współpracujemy. Szczegółowe informacje dotyczące administratorów znajdują się w polityce prywatności.

O jakich danych mówimy?

Chodzi o dane osobowe, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, portali i serwisów internetowych udostępnianych przez Wirtualną Polskę, w tym zapisywanych w plikach cookies, które są instalowane na naszych stronach przez Wirtualną Polskę oraz naszych Zaufanych Partnerów.

Dlaczego chcemy przetwarzać Twoje dane?

Przetwarzamy je dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne, dopasować ich tematykę do Twoich zainteresowań, tworzyć portale i serwisy internetowe, z których będziesz korzystać z przyjemnością, zapewniać większe bezpieczeństwo usług, udoskonalać nasze usługi i maksymalnie dopasować je do Twoich zainteresowań, pokazywać reklamy dopasowane do Twoich potrzeb. Szczegółowe informacje dotyczące celów przetwarzania Twoich danych znajdują się w polityce prywatności.

Komu możemy przekazać dane?

Twoje dane możemy przekazywać podmiotom przetwarzającym je na nasze zlecenie oraz podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa – oczywiście tylko, gdy wystąpią z żądaniem w oparciu o stosowną podstawę prawną.

Jakie masz prawa w stosunku do Twoich danych?

Masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania danych. Możesz wycofać zgodę na przetwarzanie, zgłosić sprzeciw oraz skorzystać z innych praw wymienionych szczegółowo w polityce prywatności.

Jakie są podstawy prawne przetwarzania Twoich danych?

Podstawą prawną przetwarzania Twoich danych w celu świadczenia usług jest niezbędność do wykonania umów o ich świadczenie (tymi umowami są zazwyczaj regulaminy). Podstawą prawną przetwarzania danych w celu pomiarów statystycznych i marketingu własnego administratorów jest tzw. uzasadniony interes administratora. Przetwarzanie Twoich danych w celach marketingowych realizowanych przez Wirtualną Polskę na zlecenie Zaufanych Partnerów i bezpośrednio przez Zaufanych Partnerów będzie odbywać się na podstawie Twojej dobrowolnej zgody.