Pierwsze wrażenia: Lost Planet 2

Pierwsze wrażenia: Lost Planet 230.03.2010 11:55
marcindmjqtx

Pierwsza część Lost Planet to była ta "lodowa gra polegająca na traceniu ciepła", która miała pecha ukazać się na Xboksa 360 niecałe dwa miesiące po premierze Gears of War, kiedy to skromna biblioteka tytułów na nową konsole Microsoftu truchlała pod cieniem Marcusa Fenixa. Część druga korzysta z tego samego uniwersum, ale w gruncie rzeczy mogłaby nosić zupełnie inny tytuł.

Różnorodność Najważniejsza zmiana: gra nie rozgrywa się wyłącznie na lodzie. W gruncie rzeczy, przez pięć godzin gry w temperaturze poniżej zera spędziłem jedynie początkowe dziesięć minut. Potem akcja przeniosła się do tropikalnej dżungli, po której bohaterowie biegali w tych samych ciuchach co po lodowcu, następnie do rdzewiejącego kompleksu przemysłowego, aby zaprowadzić mnie wreszcie na pokład pędzącego przez środek pustyni pociągu. Brzmi jak galopada z Modern Warfare 2? Niekoniecznie.

Główna kampania Lost Planet 2 podzielona jest na epizody, z których każdy stanowi pewną zamkniętą całość, ze swoimi własnymi bohaterami i miejscem akcji. Tak też najemnicy biegający po dżungli mają swoje własne problemy, po których rozwiązaniu gracze wcielają się w komandosów porywających pociąg z pewnego miasta itd. Rozwiązanie proste i skuteczne.

Twórcy stojąc przed wyborem pomiędzy słabą fabułą, a brakiem fabuły szczęśliwie wybrali drugie rozwiązanie. Owszem, w grze zamieszczono nieźle zrobione sceny przerywnikowe, ale ich bohaterami są po prostu kolejne oddziały anonimowych żołnierzy, którzy niewiele z sobą rozmawiają, od czasu do czasu przyjmując tylko rozkazy od centrali.

Tak drastyczny zabieg jest wynikiem tego, że gra została pomyślana jako zabawa dla kilku, docelowo czterech graczy. Wymyślanie co najmniej dwunastu postaci wprowadziłoby spory chaos i mogłoby nie wyjść fabule na zdrowie. Można byłoby też napisać scenariusz, który tłumaczyłby, czemu czwórka bohaterów jest miotana od jednej strefy klimatycznej do drugiej. Jako, że pierwsze Lost Planet nie zapisało się w annałach jako najbardziej wciągająca historia, to być może Jun Takeuchi, Kenji Oguro i spółka zdają sobie sprawę z własnych słabości i postanowili się nie wygłupiać i skoncentrować na samej rozgrywce. Chwała im za to, bo dość jest w grach scenariuszy z filmów akcji klasy B.

W kwartecie Lost Planet 2 stawia na zabawę ze znajomymi. Można oczywiście grać samemu, w towarzystwie botów, ale nie jest to najbardziej pasjonująca rzecz na świecie. Poziomy zostały skonstruowane z myślą o współpracy i komputerowo sterowani przeciwnicy, jak to często bywa, nie zawsze są szczególnie pomocni, więc gracz musi wszystko robić sam.

Na większości lokacji porozrzucane są specjalne węzły komunikacyjne, które należy przejąć, aby w razie śmierci móc się przy nich odrodzić. Nie zauważyłem, aby można było reanimować poległych towarzyszy - po trzech sekundach po prostu pojawiają się znowu przy jednym z węzłów. Każda śmierć zużywa wspólną dla drużyny pulę punktów Battle Gauge - gdy ta się wyczerpie, misję trzeba zaczynać od początku.

Co ze znaną z jedynki energią cieplną? Nadal jest obecna, ale już się nie zużywa - zamiast tego służy do leczenia obrażeń. Trochę szkoda, bo ta mechanika wyróżniała Lost Planet na tle innych, ale z drugiej strony trudno byłoby wytłumaczyć, czemu podczas walk na skąpanej słońcem pustyni graczom kończyło się ciepło.

Arsenał jest zupełnie standardowy - karabiny maszynowe, snajperskie, strzelby, pistolety. Do tego dochodzą oczywiście wielgachne bronie, które można zdjąć z VS, obecnych w grze pancerzy wspomaganych, mechów właściwie. Stawkę zamykają różnorodne granaty oraz specjalna tarcza, którą można rozkładać w dowolnym miejscu aby zapewnić towarzyszom odrobinę osłony.

Misje są krótkie, ale jest ich dużo - wszystko po to, aby można było rozegrać ze znajomymi niezobowiązującą partyjkę, bez ryzyka, że komuś się znudzi po pół godzinie i misja nie zostanie ukończona. Przez pięć godzin gry przebiłem się niemalże przez trzy z sześciu dostępnych epizodów, każdy z nich składał się z szeregu rozdziałów, przez które przechodziło się bez większych problemów.

Wielkie robale To co mnie najbardziej urzekło w oprawie graficznej Lost Planet 2 to wygląd Akridów, insektoidalnych potworów, których najbardziej dorodne osobniki stanowią największą atrakcję gry. Widok wielkiego walenio-krabo-psa-czerwia wyłaniającego się z piasków pustyni robi wrażenie i stanowi zupełnie satysfakcjonującą namiastkę wycieczki na planetę Arrakis. Swoje pięć minut ma ziejący ogniem ważko-smok czy człapiący po skalistej dolinie sześcionożny dinozaur. Stwory są wielkie, niektóre gigantyczne i prezentują się wyśmienicie.

Niestety, walki z nimi, przynajmniej w pojedynkę, nie były tak ekscytujące jak się spodziewałem. Każdy ze stworów ma na swoim ciele świecące punkty, w które trzeba strzelać, aby zadać mu rany, powiedzmy na jednym z sześciu kolan. Po dłuższym ostrzale stwór traci nogę, zaczyna kuśtykać, ale po chwili noga odrasta! Twórcy zamiast stworzyć podzielone na liczne fazy walki postawili na metodyczne pozbawianie gigantycznych Akridów monstrualnych ilości punktów życia. Owszem, fazy się zdarzają, ale jest ich zdecydowanie zbyt mało i gdy po raz dziesiąty zobaczyłem jak odrasta odstrzelona noga zacząłem się zastanawiać, po co właściwie w nią strzelam? Być może walki dłużyły się także dlatego, że towarzyszące mi boty nie były wyjątkowo skuteczne. Tak czy siak wspólna walka z gigantycznymi potworami w Lost Planet 2 jest jednym z najbliższych World of Warcaft przeżyć dostępnych obecnie na konsole.

Inną rzeczą cieszącą oko w produkcji Capcomu są projekty kostiumów postaci - pełne różnych zaworów, dziwacznych masek. Są odpowiednio zużyte, prymitywne i prowizoryczne, ale skuteczne. Jak wspominałem, poziomy są urozmaicone, ale trudno powiedzieć, aby zostały oddane specjalnie szczegółowo. Interesująco się grało na taśmociągach w fabryce, z kolei podczas biegania po pędzącym pociągu często ni stąd ni zowąd lądowałem pod kołami.

Lost Planet 2 ma oferować również bardziej standardowe tryby dla wielu graczy, ale biorąc pod uwagę silną konkurencję na rynku trudno wyobrazić sobie, aby to właśnie tym zdobył serca widowni. Jeśli jednak lubicie strzelać do wielgachnych potworów i macie znajomych o podobnych zainteresowaniach, to być może będzie to gra dla Was. Ja na pewno sprawdzę, o ile znajdę chętnych znajomych, jakie jeszcze monstrualnych rozmiarów Akridy przygotował Capcom.

Konrad Hildebrand

Wybrane dla Ciebie
Szanowna Użytkowniczko! Szanowny Użytkowniku!
×
Aby dalej móc dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne i udostępniać coraz lepsze usługi, potrzebujemy zgody na dopasowanie treści marketingowych do Twojego zachowania. Twoje dane są u nas bezpieczne, a zgodę możesz wycofać w każdej chwili na podstronie polityka prywatności.

Kliknij "PRZECHODZĘ DO SERWISU" lub na symbol "X" w górnym rogu tej planszy, jeżeli zgadzasz się na przetwarzanie przez Wirtualną Polskę i naszych Zaufanych Partnerów Twoich danych osobowych, zbieranych w ramach korzystania przez Ciebie z usług, portali i serwisów internetowych Wirtualnej Polski (w tym danych zapisywanych w plikach cookies) w celach marketingowych realizowanych na zlecenie naszych Zaufanych Partnerów. Jeśli nie zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych skorzystaj z ustawień w polityce prywatności. Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać zmieniając ustawienia w polityce prywatności (w której znajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych).

Od 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 (określane jako "RODO"). W związku z tym chcielibyśmy poinformować o przetwarzaniu Twoich danych oraz zasadach, na jakich odbywa się to po dniu 25 maja 2018 roku.

Kto będzie administratorem Twoich danych?

Administratorami Twoich danych będzie Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, oraz pozostałe spółki z grupy Wirtualna Polska, jak również nasi Zaufani Partnerzy, z którymi stale współpracujemy. Szczegółowe informacje dotyczące administratorów znajdują się w polityce prywatności.

O jakich danych mówimy?

Chodzi o dane osobowe, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, portali i serwisów internetowych udostępnianych przez Wirtualną Polskę, w tym zapisywanych w plikach cookies, które są instalowane na naszych stronach przez Wirtualną Polskę oraz naszych Zaufanych Partnerów.

Dlaczego chcemy przetwarzać Twoje dane?

Przetwarzamy je dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne, dopasować ich tematykę do Twoich zainteresowań, tworzyć portale i serwisy internetowe, z których będziesz korzystać z przyjemnością, zapewniać większe bezpieczeństwo usług, udoskonalać nasze usługi i maksymalnie dopasować je do Twoich zainteresowań, pokazywać reklamy dopasowane do Twoich potrzeb. Szczegółowe informacje dotyczące celów przetwarzania Twoich danych znajdują się w polityce prywatności.

Komu możemy przekazać dane?

Twoje dane możemy przekazywać podmiotom przetwarzającym je na nasze zlecenie oraz podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa – oczywiście tylko, gdy wystąpią z żądaniem w oparciu o stosowną podstawę prawną.

Jakie masz prawa w stosunku do Twoich danych?

Masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania danych. Możesz wycofać zgodę na przetwarzanie, zgłosić sprzeciw oraz skorzystać z innych praw wymienionych szczegółowo w polityce prywatności.

Jakie są podstawy prawne przetwarzania Twoich danych?

Podstawą prawną przetwarzania Twoich danych w celu świadczenia usług jest niezbędność do wykonania umów o ich świadczenie (tymi umowami są zazwyczaj regulaminy). Podstawą prawną przetwarzania danych w celu pomiarów statystycznych i marketingu własnego administratorów jest tzw. uzasadniony interes administratora. Przetwarzanie Twoich danych w celach marketingowych realizowanych przez Wirtualną Polskę na zlecenie Zaufanych Partnerów i bezpośrednio przez Zaufanych Partnerów będzie odbywać się na podstawie Twojej dobrowolnej zgody.