Dragon Ball FighterZ - recenzja. Podnieście ręce w górę dla Songo

Dragon Ball FighterZ - recenzja. Podnieście ręce w górę dla Songo05.02.2018 09:34
Adam Piechota

Czasy wspominania tytułów sprzed dekady nareszcie dobiegły końca. Ale jeszcze nie jest idealnie.

Schodzę do sąsiada na dole, bo u niego jest, u mnie nie. Jego mama daje nam kanapki z Nutellą. Odpalamy (tak mi się wydaje) TVN 7. Próbują pokonać Bubu. Od dwóch lub trzech tygodni. Jeszcze kilka dni i podniesiemy wspólnie ręce. On po raz cholera-wie-który, jak na weterana przystało, ja dopiero pierwszy. Właściwie to najsilniejsze dziecięce wspomnienia, jakie wiążę ze Dragon Ballem ("zet, zet, zet"). Byłem świadom fenomenu, ale najczęściej obserwowałem go z boku. Zajawkę, taką naprawdę wstydliwie mocną, złapałem dużo później od znajomych - grając na PlayStation 2 w te Smocze Kule, które przez następne lata uważałem za najdoskonalsze: Budokai 3 oraz trylogię Tenkaichi. Nie mam zamiaru poniżej rozpłynąć się nad tym, o ile nowa produkcja Bandai jest od tych sentymentalnie podkolorowanych lepsza. Trochę to nie fair. Mogę za to od razu zdradzić, iż FighterZ jest na dobrej drodze, by stać się nowym growym punktem odniesienia w przypadku charyzmatycznej marki. Nie, wcale nie perfekcyjnym. Ale przynajmniej pierwszym tak intrygującym od jakiejś dekady.

Grafika tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Spokojnie, nabijam się. Czasem ma, bo czasem jest integralnym elementem atrakcyjności danej pozycji. Czym byłoby Okami bez orientalnych maźnięć pędzlem albo Cuphead bez rasistowsko-psychodelicznej aury kreskówek pierwszej połowy ubiegłego wieku? Ten drugi tytuł podkreślmy szczególnie. Casus Cupheada - gdy założona stylizacja jest tak dopracowana, że trudno uwierzyć w "growość" dziwactw oglądanych na ekranie telewizora. Nowy Dragon Ball celuje w podobny efekt, a skoro wyprodukowany jest przez cudotwórców z Arc System Works (mordoklepkowa seria BlazBlue), to... no, równie dobrze mogło nie wyjść. Szczęśliwie wyszło. Cholera, jak wyszło!To nie przesada, gdy czytacie, że FighterZ wygląda w ruchu niczym dowolny odcinek leciwego anime. Cel-shading jest dla Smoczych Kuli chlebem powszednim. Tym razem popełniono jednak kilka kroków naprzód. Na zdjęciach nie zobaczycie co prawda specjalnie "klatkujących" ruchów postaci podczas przerywników filmowych, przechwałek na chwilę przed pojedynkiem lub w trakcie niszczących jedną dziesiątą planety ataków specjalnych, które fantastycznie kontrastują z "naszymi" sześćdziesięcioma klatkami na sekundę. Ujrzycie jednak paletę barw, jaką udało się wycisnąć (aż zaciskam zęby na myśl o sprawdzeniu gry na nowszym telewizorze), dziesiątki pięknych wodotrysków oraz spektakularne kąty obiektywu. Zawsze narzekałem, gdy Dragon Ball "wycofywał się" do przestrzeni 2D. Dziś, patrząc na owoc prac Arc System, nie wyobrażam sobie innej drogi dla serii w przyszłości. FighterZ wygląda jak Marvel vs Capcom, tylko lepiej. Jak oryginalny tasiemiec na bazie mangi Akiry Toriyamy, tylko - przyrzekam - lepiej. Zachwyt nad oprawą jest częścią tego doświadczenia.Pod względem systemu, przynajmniej na moje oko, twórcy postanowili mocno zaryzykować. Bijatyki 2D to gatunek dla największych weteranów, ludzi pragnących głębi i samodyscypliny, kujących nocami skomplikowane sekwencje ciosów, by upokarzać nimi mniej rygorystycznych przeciwników. Bijatyki spod skrzydeł Dragon Balla są zaś w przeważającej większości tworami bardziej efekciarskimi, łatwo przyswajalnymi, wymagającymi kilku minut, by uzbroić przypadkowego gościa w fundamentalną wiedzę. Jasne, takie Tenkaichi z chęcią wynagradzało bardziej cierpliwych, nigdy jednak nie zapewniało im zwycięstwa. FighterZ próbuje z kolei znaleźć złoty środek między jednym a drugim światem.Oznacza to, że sporą część wybuchających kombinacji wprowadzicie z palcem w nosie, a najpotężniejsze finiszery wymagać będą zaledwie opanowania ćwierćokręgów na padzie. To może być wystarczająca zachęta dla zielonych w temacie kumpli, którzy bezmyślną klepaniną będą Wami rzucać po kątach ekranu niczym szmacianą lalką, wystrzelą Kamehamę ramię w ramię z nieżyjącym ojcem, zaś ekran z ich zwycięstwem rozświetli niebieski wybuch widoczny z powierzchni innej planety. Łatwo uwierzyć, że tyle styka, by stać się mistrzem. Pod casualową powierzchnią kryje się jednak sporo klasycznie "bijatykowych" opcji, więc weterani mogą (tak do połowy) podwinąć rękawy. Inaczej pierwsza styczność z realnymi graczami w trybach sieciowych skończy się, jak u mnie, absolutną masakrą.

Szkoda, że Dragon Ball nie zrobi wiele, by bez pomocy internetu Was tego nauczyć. Kampania polegająca na nieustannym tłuczeniu klonów wszystkich bohaterów oraz poruszaniu się po bezsensownej, narysowanej mapce wyjątkowo nudzi. A jeżeli pamiętamy, jak rozbudowane tryby fabularne proponują w ostatnich latach konkurencyjne bijatyki - wręcz rozczarowuje. Fanom anime tę bolączkę wynagrodzi mnogość mrugnięć oka od scenarzystów. Wszak skoro rezygnujemy z klasycznego "hej, opowiedzmy wszystkie sagi z DBZ!", a w to miejsce wkładamy nową, lekką intrygę pozwalającą połączyć wszystkich "dobrych" ze wszystkimi "złymi", przesadny patos byłby naprawdę nie na miejscu. I dzięki temu humor daje radę, a każda scenka z Cellem (czy, wiadomo, Komórczakiem) na ekranie wygrywa puchar za suchar. Jest żywo. Nowa antagonistka świetnie wpisuje się w cały kanon, ale nie dziwota, skoro pilnował jej sam twórca mangi.

Ostatecznie jednak wolałem się szkolić w staroszkolnym trybie Arcade. Wiecie, trzech bohaterów (z dość oszczędnego, ale wystarczającego wachlarza) i hopsa poważne starcie po poważnym starciu. Tak, trzech. FighterZ zmusza nas do walki w drużynach, niczym siwobrody Tekken Tag Tournament czy wspominane już Marvel vs Capcom. Postaci z ławki rezerwowych mogą wskoczyć na arenę, żeby puścić dodatkową kulkę energii, albo całkowicie zamienić tę obecnie kontrolowaną i umożliwić jej zregenerowanie części paska życia. To idealny system dla równie efektownej gry - gdy wystrzelicie oponenta w powietrze, a w górze kombosa kontynuował będzie już niebieskowłosy Vegeta, mrukniecie z zadowoleniem. Chociaż na wyższych poziomach trudności tagowanie przestaje być czadowym bonusem. Staje się jedyną strategią na ewentualne zwycięstwo. Warto pamiętać, jeśli nie przepadaliście dotychczas za tą mechaniką.Ogrywacie kampanię do ostatniej scenki, umiecie już więcej niż byle przeciętny chłystek, odblokowaliście ukrytych na początku zawodników (transformacje naszych ulubieńców z obcej mi już zupełnie serii Super). Co teraz? Odpowiedź jest jasna jak naładowana Spirit Bomb: multi. W idealnym świecie - na jednym ekranie, przed jedną konsolą, z ziomkiem lub ziomeczką o wyższej tolerancji wobec materiału źródłowego. Działa fantastycznie, po prostu. Skoro sam system ma wystarczającą głębię, rzeźnia na ekranie pozbawia słów, a całość działa jak marzenie, czego innego się spodziewaliście? Macie takiego kompana? Tęskniliście za całymi turniejami rozpisanymi na kartce z tym jednym znajomym, co zawsze wybiera najdurniejsze (a przez to trudne do konfrontacji) postaci? Przerwijcie czytanie w tym miejscu.Gorzej, jeśli, jak ja przez większość szarpania "do recenzji", zmuszeni jesteście do zabawy przez sieć. Choć to absolutnie subiektywna kwestia. W moim przypadku z kilkudziesięciu starć przyzwoicie wypadło... kilka. Reszta? Festiwal lagów, doładowywania w środku walki, zerwane połączenie. Myślałem, że spowodowane jest to zbyt gorącym przyjęciem gierki, ale przewalając się przez wszelkie fora, znalazłem garstkę osób narzekających na podobne problemy. Być może miałem aż tak ogromnego pecha.Niemniej nawet gdybym urodził się pod szczęśliwszą gwiazdą, wcale nie bawiłbym się świetnie. Ustawienie gry ze znajomymi jest wyzwaniem godnym młodszego Toma Cruise'a. Główne menu, po którym biegamy chibi-wersją wszystkich postaci, zawalone jest sfrustrowanymi użytkownikami, niepotrafiącymi zrozumieć, jak tworzy się pojedynki. W bójkach rankingowych straszą wymiatacze na takim poziomie, iż nie będziecie w stanie zrobić nic przez całą walkę. Uwierzcie mi - sieciowa infrastruktura FighterZ wymaga drastycznych zmian. Które - w co nie wątpię w ogóle - kiedyś tam nadejdą. Bandai przyrzeka, że deweloperzy nie śpią od samej premiery. Dla mnie to trochę zabawne, bo w ramach "odskoczni" serwowałem sobie podobnie nieintuicyjne Monster Hunter World. Nauczyłem się w końcu obu, ale w Dragon Balla nadal nie miałem szczęścia zagrać z żadnym znajomym. To już nie ten wiek, że będziemy wisieć na telefonie, żeby wybrać dokładnie to samo lobby.Celowałem w tekst krótszy, mniej "wyliczankowy". Bo tak dodawałbym wzmianki o dwóch wersjach dubbingowych do wyboru (przepraszam, ale mam słabość do anglojęzycznego Vegety, nawet przy możliwości przełączenia na Japończyków), narzekałbym na brak wielu niezbędnych w moich oczach herosów (gdzie są wymiatacze z filmów kinowych?!), napisał, że mała liczba aren nie przeszkadza przy takiej oprawie, wyśmiałbym dziwny kształt rostera, jak gdyby przypadkowo zwiastujący DLC, ale pochwaliłbym brak opcji wykładania prawdziwych pieniędzy na "kapsułki" z bonusami. Że co? Że zrobiłem to teraz? Cóż, taki był plan. Przepraszam!Dragon Ball FighterZ to niesamowite zaskoczenie. Idealna "anime-tyka" na split-screena i wizualny szczyt, na który Naruto, Bleach i reszta One Piece'ów spoglądać będzie z zazdrością. Nie wątpię, że będzie początkiem popularnej, istotnej w gatunku serii. Jednak obecnie nie jest tak idealny, jak próbuje nam się wmówić w wielu częściach internetu. Samotny gracz przejedzie się na kampanii i będzie miał sporo kwaśnych przygód w trybie sieciowym. A tylko on czyta tę recenzję do końca, spoglądając następnie na werdykt poniżej. Trzymam jednak kciuki, że Bandai Namco naprawi kilka błędów jeszcze przed nieuniknioną kontynuacją. A kontynuacją zryje mi mózg już doszczętnie.

Adam Piechota

Szanowna Użytkowniczko! Szanowny Użytkowniku!
×
Aby dalej móc dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne i udostępniać coraz lepsze usługi, potrzebujemy zgody na dopasowanie treści marketingowych do Twojego zachowania. Twoje dane są u nas bezpieczne, a zgodę możesz wycofać w każdej chwili na podstronie polityka prywatności.

Kliknij "PRZECHODZĘ DO SERWISU" lub na symbol "X" w górnym rogu tej planszy, jeżeli zgadzasz się na przetwarzanie przez Wirtualną Polskę i naszych Zaufanych Partnerów Twoich danych osobowych, zbieranych w ramach korzystania przez Ciebie z usług, portali i serwisów internetowych Wirtualnej Polski (w tym danych zapisywanych w plikach cookies) w celach marketingowych realizowanych na zlecenie naszych Zaufanych Partnerów. Jeśli nie zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych skorzystaj z ustawień w polityce prywatności. Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać zmieniając ustawienia w polityce prywatności (w której znajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych).

Od 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 (określane jako "RODO"). W związku z tym chcielibyśmy poinformować o przetwarzaniu Twoich danych oraz zasadach, na jakich odbywa się to po dniu 25 maja 2018 roku.

Kto będzie administratorem Twoich danych?

Administratorami Twoich danych będzie Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, oraz pozostałe spółki z grupy Wirtualna Polska, jak również nasi Zaufani Partnerzy, z którymi stale współpracujemy. Szczegółowe informacje dotyczące administratorów znajdują się w polityce prywatności.

O jakich danych mówimy?

Chodzi o dane osobowe, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, portali i serwisów internetowych udostępnianych przez Wirtualną Polskę, w tym zapisywanych w plikach cookies, które są instalowane na naszych stronach przez Wirtualną Polskę oraz naszych Zaufanych Partnerów.

Dlaczego chcemy przetwarzać Twoje dane?

Przetwarzamy je dostarczać coraz lepsze materiały redakcyjne, dopasować ich tematykę do Twoich zainteresowań, tworzyć portale i serwisy internetowe, z których będziesz korzystać z przyjemnością, zapewniać większe bezpieczeństwo usług, udoskonalać nasze usługi i maksymalnie dopasować je do Twoich zainteresowań, pokazywać reklamy dopasowane do Twoich potrzeb. Szczegółowe informacje dotyczące celów przetwarzania Twoich danych znajdują się w polityce prywatności.

Komu możemy przekazać dane?

Twoje dane możemy przekazywać podmiotom przetwarzającym je na nasze zlecenie oraz podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa – oczywiście tylko, gdy wystąpią z żądaniem w oparciu o stosowną podstawę prawną.

Jakie masz prawa w stosunku do Twoich danych?

Masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania danych. Możesz wycofać zgodę na przetwarzanie, zgłosić sprzeciw oraz skorzystać z innych praw wymienionych szczegółowo w polityce prywatności.

Jakie są podstawy prawne przetwarzania Twoich danych?

Podstawą prawną przetwarzania Twoich danych w celu świadczenia usług jest niezbędność do wykonania umów o ich świadczenie (tymi umowami są zazwyczaj regulaminy). Podstawą prawną przetwarzania danych w celu pomiarów statystycznych i marketingu własnego administratorów jest tzw. uzasadniony interes administratora. Przetwarzanie Twoich danych w celach marketingowych realizowanych przez Wirtualną Polskę na zlecenie Zaufanych Partnerów i bezpośrednio przez Zaufanych Partnerów będzie odbywać się na podstawie Twojej dobrowolnej zgody.