"Wojny konsolowe" - recenzja. Po prostu lektura obowiązkowa

"Wojny konsolowe" - recenzja. Po prostu lektura obowiązkowa

"Wojny konsolowe" - recenzja. Po prostu lektura obowiązkowa
Paweł Olszewski
13.09.2017 08:43

Wiedzieliście, że przed głośną umową Sony z Nintendo i jeszcze głośniejszym rozstaniem, to Sega rozmawiała z ojcami PlayStation o wspólnej konsoli? Albo że EA na początku bardzo niechętnie podchodziło do pomysłu wydawania gier na konsole, stawiając na pecety?

Co nie przeszkadzało im w złamaniu sprzętu Segi i groźby wydawania na niego gier bez płacenia Japończykom należnej działki? Ja nie miałem o tym pojęcia. A także o wielu innych branżowych faktach sprzed trzydziestu lat, kiedy to Sega rzuciła rękawicę Nintendo, zmieniając branżę gier. "Wojny konsolowe" wychodzą od 8-bitowych konsol i zahaczają o te 32-bitowe, zdecydowana większość książki jest jednak o 16-bitowych sprzętach Segi i Nintendo - Genesis i SNES-ie. I o tym, jak ta pierwsza firma w ciągu zaledwie kilkudziesięciu miesięcy przeistoczyła się z ambitnego pretendenta w rynkowego lidera zgarniającego ponad połowę amerykańskiego rynku."Wojny konsolowe" nie tylko przytaczają dziesiątki (jeżeli nie setki) nieznanych wcześniej faktów i anegdot, ale też elegancko porządkują te powszechnie kojarzone, układając je w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy przedstawiony z punktu widzenia amerykańskiego oddziału Segi. A właściwie to Toma Kalinske, który stał za sterami amerykańskiego skrzydła firmy i sukcesem Sega Genesis (u nas Mega Drive). To on jest głównym bohaterem tej książki, czy też raczej powieści."Wojny konsolowe" nie są bowiem suchą pracą reportersko-dokumentalną opisującą branżowe roszady sprzed trzydziestu lat z pozycji wszystkowiedzącego obserwatora. To bardziej powieść, z barwnymi, literackimi opisami ówczesnej branży i masą dialogów. Te jednak niekoniecznie miały miejsce w tym czasie i miejscu. Nie zawsze dokładnie też tak brzmiały i wyglądały, autor Blake J. Harris zarzeka się jednak, że ich sens został wiernie odzwierciedlony, a ewentualne zmiany miały na celu uatrakcyjnienie narracji."Wojny konsolowe" nie są więc kolejną książką o historii branży (jak chociażby polskie "Cyfrowe marzenia" czy "Nie tylko Wiedźmin"), a tzw. "creative non-fiction", co można chyba przetłumaczyć jako "reportaż literacki" i, wychodząc poza nasze hobby, przywołać twórczość Kapuścińskiego czy Jagielskiego. "Wojny konsolowe" balansują na granicy literatury faktu i literatury pięknej. Konkretne wydarzenia na potrzeby narracji bywają bardziej akcentowane, o innych ważnych (patrząc choćby nawet na suchą historię na Wikipedii) mówi się mniej. Ale tak to wyglądało z punktu widzenia Toma Kalinske. Nie można zapominać, że to książka o nim. Gdyby jego nazwisko było bardziej znane, to równie dobrze mogłaby się nazywać "Wojna Toma Kalinske". To on tu jest gwiazdą, ojcem sukcesu Sega of America i człowiekiem, z którego perspektywy przyglądamy się branży gier wideo lat 80. i 90. XX wieku. Nie jest to jednak jego biografia - wątki prywatne i rodzinne pojawiają się tylko wtedy, jeżeli naprawdę dodają coś wartościowego do tytułowej wojny.Ta 500-strnicowa książka nie byłaby tak wciągająca, gdyby nie przyjęty przez autora i chyba niespotykany w „książkach o grach” styl. Kolejne strony pochłania się w ilościach iście hurtowych - sam rzadko kiedy schodziłem poniżej stówki, połykając kolejne rozdziały, a potem zarzucając chłopaków z redakcji różnymi ciekawostkami. Powtórzę tutaj podtytuł recenzji -  "Wojny konsolowe" to lektura obowiązkowa, co nie oznacza, że idealna i nic bym w niej nie zmienił. Mam w stosunku do niej dwa małe "ale".Tom Kalinske, a także masa wspominanych i opisywanych w tej książce ludzi, to spece od sprzedaży i reklamy. Przed rozpoczęciem pracy w Sedze zajmowali się lalkami Barbie, resorakami, promocją górskiego kurortu, obuwiem sportowym albo marketingiem sieci fast food z kanapkami czy producenta napojów gazowanych. I gry w "Wojnach konsolowych" są właśnie opisywane jak kolejne produkty do sprzedania. Rzeczy, których potrzebę posiadania najpierw trzeba wykreować, a zaraz potem ją zaspokoić. Oczywiście produktami Segi, a nie Nintendo.Oczywiście zdarzają się fragmenty mówiące o talencie designerów Nintendo do wymyślania hitów czy ich obsesyjnym wręcz pilnowaniu jakości gier na NES-a i SNES-a. Książka pozwala też przyjrzeć się narodzinom Sonica albo istocie popularności Mortal Kombat czy Street Fighter II, było jednak tego według mnie trochę za mało. Gry są oczywiście produktem, ale nie tylko nim. Mają w sobie coś więcej, co nie zostało wyraźnie w "Wojnach..." zaakcentowane. Tom Kalinske nie był zapalonym graczem, tak mógł postrzegać branżę. Czytając książkę, warto mieć jednak gdzieś z tyłu głowy fakt, że tworzone w latach 80. przez Segę i Nintendo tytuły były pionierskie, a wymyślone wówczas serie do dziś są często z sukcesami kontynuowane. Nie miałoby to miejsca, gdyby były to po prostu dobrze ograne marketingowo produkty. To były kamienie milowe gier wideo z dobrą marketingową otoczką.Druga rzecz, której mi w czasie lektury brakowało, to więcej odwołań do współczesności. "Console Wars: Sega, Nintendo, and the Battle That Defined a Generation" pojawiło się w maju 2014. Oczywiście opisywane wydarzenia nie zdezaktualizowały się, ale chciałoby się tam więcej wtrąceń. Narracyjnych nitek pokazujących, jak tamte wydarzenia kształtowały ludzi, którzy wciąż żyją z tworzenia i sprzedawania gier. W rozdziale, gdzie epizodycznie pojawia się młody Mark Cerny aż prosiło się o dopisek, że po przeskoczeniu do Sony po latach odpowiadał za sukces PlayStation 4. Albo że nowatorski koncept Segi podłączenia konsol do internetu dwie dekady później wprowadził w życie Microsoft ze swoim Xboksem. Szkoda, że autor ominął tego typu wątki. Zastanawiam się, czy mógł to zrobić tłumacz, na przykład w przypisach. Odpowiadający za polską wersję Bartosz Czartoryski zna się wszak na rzeczy. Możecie znaleźć jego teksty w Pixelu (ostatnio jeden z nich republikowaliśmy).Moje zarzuty pod adresem "Wojen konsolowych" są jak widać bardziej sugestiami, co można było zrobić jeszcze lepiej niż opisem psujących lekturę problemów. Bo tych nie uświadczyłem, z miejsca robiąc "Wojnom..." miejsce w mojej growej biblioteczce. Trzymam kciuki, aby kolejne tego typu pozycje zdecydowanie częściej się w niej pojawiały.

Paweł Olszewski

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)