II Wojna Growa

II Wojna Growa

II Wojna Growa
marcindmjqtx
01.09.2009 04:45, aktualizacja: 15.01.2016 15:50

Ostatnio jeden z popularnych amerykańskich serwisów internetowych, przeprowadził bardzo ciekawe badanie dotyczące gier  opowiadających o konfliktach wojennych XX wieku. Wyniki nie były może bardzo zaskakujące - oczywiście wygrała II Wojna Światowa przedstawiona w aż 183 grach. Ta liczba nie jest dokładna, bo można się założyć o duże pieniądze, że nie uwzględniono wielu „egzotycznych tytułów” w tym także takich, które pochodzą z naszego kraju, ale można z niej wywnioskować jak dużą przewagę ma tematyka „drugo wojenna” nad każdą inną. Następna w kolejce była bowiem I Wojna Światowa, głównie za sprawą symulatorów lotu i strategii, z zaledwie 18 tytułami. Liczbę tę  również można traktować umownie, ale dla dobra naszych rozważań przyjmijmy ją za ustaloną -nawet jeśli nie jest dokładna, to pokazuje na jaką odległość największa wojna w historii świata odpaliła wszystkie pozostałe.

Dlaczego ta wojna a nie inna? Na najbardziej podstawowym poziomie -  dlatego, że jest najbardziej czarno-biała. Jak mówi pewien bardzo cyniczny angielski krytyk gier:

bo to był ostatni konflikt, w którym amerykanie byli tak naprawdę tymi dobrymi,  tak naprawdę wygrali i tak naprawdę zrobili to pokonując jednoznacznie złego przeciwnika

I taka jest prawda - naziści w ogólnej świadomości wygrywają z wszystkimi rodzajami przeciwników, odpalając obcych, zombie, czy gangsterów. Z nazistami się nie sympatyzuje, do nich się strzela. W każdej innej wojnie możemy mieć jakieś moralne rozterki. W przypadku IIWŚ takich problemów nie ma.  Niezależnie od tego czy wcielamy się w amerykańskiego komandosa B.J. Blazkowicza i walczymy z techno-Hitlerem w Wolfensteinie, czy jako  członek oddziału S.A.S. (Hidden & Dangerous) sabotujemy niemiecki węzeł kolejowy, jesteśmy "dobrymi facetami", z którymi łatwo się zidentyfikować.

Polskie drogi Polska rzadko kiedy zauważana jest w grach o II Wojnie Światowej. Choć to na naszych terenach rozpoczęły się działania wojenne, a nasi żołnierze walczyli w praktycznie każdej armii alianckiej, nadal skazani jesteśmy na epizody, albo sprowadzanie do roli tła wydarzeń. Chlubnym wyjątkiem jest Call of Duty 3, w którym gracz mógł wcielić się w kaprala będącego kierowcą czołgu w polskiej 1szej Dywizji Pancernej, biorącej udział w walkach we Francji.  Gdy gra wyszła, stała się prawdziwym wydarzeniem , bo nigdy wcześnie w pierwszoligowej produkcji bohaterem nie był nasz rodak. I nawet fakt, że mówią o nim "Corporal Bohater", nie zmienia naszych ciepłych odczuć w stosunku do CoD3.

II Wojna Światowa jest interesująca dla graczy także z bardziej pragmatycznego punktu widzenia - to konflikt (w miarę) nowoczesny, w którym wielką rolę odgrywała strategia, taktyka, a także broń palna i zaawansowany sprzęt bojowy. Krótko mówiąc - kopalnia pomysłów do wykorzystania w turowych strategiach, symulatorach wszelkich pojazdów i rzecz jasna w strzelaninach. Mimo, że II WŚ była w grach obecna od lat 80-tych to prawdziwą popularność zdobyła dopiero pod koniec zeszłego stulecia. I można nawet wskazać bezpośredniego winnego.

Private Ryan saving gamesBył nim Szeregowiec Ryan, który w 1998 roku szturmem na Normandię przywrócił tematykę drugo-wojenną świadomości odbiorców. Wizja George'a C. Scotta jako generała Pattona salutującego na tle amerykańskiej flagi została nagle zastąpiona ubłoconymi żołnierzami, którzy wykrwawiają się na plaży Omaha. Szok, który przeżywali widzowie, był także udziałem reżyserów i producentów filmów, gier i seriali. Spielberg dokonał niemożliwego - wskrzesił temat, który wszyscy uznali za zużyty i wyrzucony na śmietnik kultury.

Koniec lat 90tych to w grach komputerowych okres bardzo szybkiego rozwoju nowego gatunku - First Person Shooters, czyli strzelanin w których świat ogląda się oczami bohatera. Oczywiście, gry tego typu były obecne już od prawie 10 lat. Pierwszym FPSem w historii był przecież Wolfensteim, który, nota bene, traktował właśnie o II Wojnie Światowej. Jednak dopiero teraz technologia wreszcie umożliwiła stworzenie przekonującej trójwymiarowej grafiki, więc nie trzeba było długo czekać na to, by II Wojna Światowa zajęła miejsce obcych brylujących w Quake'ach i Unrealach. W 1999 roku wydano pierwszą część strzelaniny Medal of honor, wtedy jeszcze na konsolę PlayStation.

Tematyka drugo-wojenna, będąca na fali za sprawą Szeregowca, chwyciła od razu.  Medal of Honor pokazał, że  w takich dekoracjach można także zrobić niezwykle wciągającą grę akcji.  Prawdziwy boom nastąpił przy Medal of Honor: Allied Assault (2002), który między innymi wiernie odwzorowywał ryanową scenę lądowania w Normandii. To była pierwsza gra o II Wojnie, która w tak filmowy sposób ukazywała konflikt i jak się okazało, stała się wzorem dla całej rzeszy innych tytułów. Nie tylko jako inspiracja, ale także jako bezpośrednie źródło twórców.

Wkrótce po premierze MoH:AA z robiącej grę firmy developerskiej 2015, odłączyła się grupa programistów. Założyli oni firmę Infinity Ward, która bardzo szybko stała się znana jako twórcy serii Call of Duty. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że za zaledwie kilka lat CoD zajmie miejsce w świadomości ludzi, na trwale wypychając z niej Medal of Honor. A wszystko dlatego, że Infinity Ward zrobiło dokładnie to samo co 2015 tylko znacznie, znacznie lepiej.

Kino wojenne Call of Duty podążało wypróbowaną drogą odwzorowywania słynnych filmowych scen. Ponieważ lądowanie w Normandii zostało już zrobione w MoH:AA, autorzy przenieśli się do walk wśród tak zwanych bocage, czyli zdobywania francuskich wiosek i miasteczek.  Największe wrażenie wywierała jednak scena ataku na Stalingrad, żywcem zaczerpnięta z Wroga u Bram Jean-Jaquesa Annaud. Do teraz pamiętam jak reagowali moi nieprzyzwyczajeni do gier znajomi, którzy nagle na własne oczy mogli zobaczyć szturm na wzgórza ostrzeliwane przez artylerię, a potem dramatyczną przeprawę przez plac w której z jednej strony strzelali do nas Niemcy, a z drugiej oficerowie radzieckiej bezpieki, dbający o odpowiednie morale.

Histeria historii Gra Panzers zasłynęła w  Polsce z zupełnie niegowych powodów. Gdy wyszła, została oskarżona o zbrodnię najgorszą z możliwych - fałszowanie historii. I rzeczywiście, patrząc na filmik wprowadzający do gry, wzorowany na faszystowskiej propagandzie, można było wywnioskować (oczywiście pod warunkiem, że nie miało się nic wspólnego z historią na żadnym etapie edukacji) iż to Polacy rozpoczęli II Wojnę Światową.  Z drugiej strony trzeba było mieć dużo złej woli, żeby to intro wyrwać z kontekstu - po nim następowała bowiem długa przemowa głównego bohatera (niemieckiego oficera), który opowiadał o bezsensie wojny i goebbelsowskich kłamstwach. Nic w grze nie sugerowało, że faszyści są gloryfikowani, ale dystrybutor i tak szybko zareagował na medialną nagonkę wydając wersję opatrzoną odpowiednim komentarzem.

Ta filmowość Call of Duty była rozwijana w kolejnych częściach, z których tylko jedna (uznawana zresztą za najlepszą) nie toczyła się w trakcie II Wojny Światowej. Szybko epickie sceny stały się znakiem rozpoznawczym serii, która nawet teraz, w 6 lat po premierze pierwszego tytułu, nadal sprzedaje się jak ciepłe bułeczki. A ostatnia część, World at War, znowu podejmuje tematykę drugo-wojenną.

Na uboczu walki pomiędzy dwoma gigantami (Medal of Honor i Call of Duty to łącznie prawie 15% spośród wszystkich gier o II WŚ) wyrastały inne serie. Na przykład strzelanina Brothers In Arms, która jako jedna z nielicznych starała się pokazywać brutalność wojny bez żadnych uproszczeń i niedopowiedzeń. W ostatniej części posunięto się naprawdę daleko, wprowadzając bardzo dokładny model rozczłonkowywania i jednocześnie udowadniając, że prawdziwa brutalność wojny wcale  nie leży w oderwanych nogach i rozwalonych rękach - nadal stalingradzka scena otwierająca kampanię rosyjską w CoD czesze po głowie bardziej, niż brodzenie w częściach ciała z BiA: Highway to Hell.

Mówiąc o drugo-wojennych strzelaninach nie wolno także zapominać o wyśmienitej serii Battlefield, zapoczątkowanej w 2003 roku grą Battlefield 1942.  Po pierwsze w tej grze całkowicie zrezygnowano z opowiadania historii dla jednego gracza, tworząc platformę przeznaczoną tylko i wyłącznie do rozgrywek sieciowych. Po drugie BF42 był jedną z pierwszych gier w których żołnierze mogli siadać za sterami i kierownicami dziesiątek pojazdów. Do wyboru oddano czołgi, samoloty, wozy pancerne i samochody transportowe, a na niektórych mapach można było nawet sterować okrętami i łodziami podwodnymi!  Battlefileld podobnie jak Call of Duty i Medal of Honor zmienił na stałe twarz współczesnych FPSów, dorzucając elementy, bez których nikt nie wyobraża sobie teraz rozgrywki sieciowej.  A teraz przeżywa istny renesans za sprawą konsol i budżetowej gry Batllefield 1943 skupiającej się głównie na wojnie na Pacyfiku.

Na froncie wschodnim bez zmian Strzelaniny z pewnością przyczyniły się do boomu na II Wojnę Światową w grach. W pewnym momencie mówiło się nawet o przesycie - każda firma starała się mieć w swoim portfolio przynajmniej jednego shootera toczącego się w Caen, Berlinie, pod Monte Cassino czy na Guadalcanal. Parafrazując popularny dowcip - bałem się otworzyć manierkę, żeby nie natrafić na jakąś wersję Marusi, Gregorija, kapitana Klossa, czy generała Pattona.

A co by...?

A gdyby to nie Alianci wygrali wojnę tylko Niemcy? Albo Rosjanie? Te tematy mamy w grach obstawione już od dawna, choć niestety nie wszystkie gry toczące się w alternatywnej wersji historii warte są naszej uwagi.

  • Command & Conquer: Red Alert 3 - ostatnia część popularnej serii strategii czasu rzeczywistego dzieje się w świecie, w którym Albert Einstein nie stworzył bomby jądrowej, bo został unicestwiony. Drugą wojnę światową wygrali Rosjanie, spychając Aliantów do defensywy, a na zapleczu w siłę rośnie imperialna Japonia. Wszystko w mocno zgrywnej formie.
  • Operation Darkness - prawdziwa perełka, którą wymyśleć mogli tylko Japończycy. Ta gra rozgrywa się w trakcie II Wojny Światowej, tylko oprócz Tygrysów,  Spitfire'ów i MP44 biorą w niej udział smoki, wilkołaki i wampiry. A gracz staje na czele oddziału SAS, który walczy z Nazi zombiakami i wampirami. Na szczęście dwóch członków grupy to wilkołaki.
  • War Front: Turning Point - nie mylić z drugim Turning Pointem, o którym za chwilę. To kolejna strategia czasu rzeczywistego, tylko znacznie bardziej na serio niż  Red Alert. Hitler zginął, zamordowany we wczesnych latach wojny, a nowy kanclerz skutecznie podbił Brytanię, kończąc wojnę.  Gorąca zostaje zastąpiona zimną, a czołgi mechami. Warto rzucić okiem
  • Turning Point: Fall of Liberty -  upadkowi wolności towarzyszy w tym przypadku upadek rozgrywki. A szkoda, bo w tym świecie Churchill zginął na długo przed wojną, a nieudolny Chamberlain nie wybronił Brytanii przed nazistami. Akcja gry toczy się w roku 1953 w Stanach Zjednoczonych okupowanych przez Niemców. Pomysł super, szkoda że zepsuty

Ale przecież II Wojna Światowa to przede wszystkim dziesiątki  lepszych i gorszych strategii i symulatorów. W 1985, jeszcze jako niewiele rozumiejący szczyl, zagrywałem się z kolegą w Desert Rats na ZX Spectrum. Choć żetony i skomplikowane zasady walki nie były tym, co zwykle fascynuje dziewięciolatków, wtedy rozgrywanie bitwy o El Agheile potrafiło przykuć nas do ekranów na całe godziny. A przy okazji zaszczepiło mnie i mojemu koledze trwającą długie lata miłość do gier planszowych. Desert Rats doczekało się zresztą całej masy duchowych spadkobierców, spośród których warto wymienić choćby kultowego Panzer Generala (który ostatnio dotarł nawet na xboksową usługę LIVE), oraz wyśmienitą serię Hearts of Iron. Ta ostatnia gra to swego rodzaju ewenement, bo w czasach, gdy ludzie przywiązani są do trójwymiarowej grafiki i oszałamiających efektów specjalnych, jej  twórcy jakby zatrzymali się całe lata temu, na etapie uproszczonych map i kwadratowych żetonów z ikonami typów jednostek.  Fanom to jednak zupełnie nie przeszkadza, bo Infinity Engine (napędzający także znaną serię strategii zatytułowaną Europa Universalis) służy nie do fajerwerków, ale do dokładnego modelowania delikatnych zależności geopolitycznych, militarnych i gospodarczych, które są tak naprawdę istotą każdej wojny. I to z tych powodów przez wielu graczy HoI uznawane jest za najlepszą serię gier strategicznych w historii!

Wymienienie wszystkich gier strategicznych obrazujących II Wojnę Światową zajęłoby prawdopodobnie połowę tego tekstu, ja pozwolę sobie jednak przypomnieć jeszcze jedną serię, która pokazała, że strategia może być równie pełna akcji co strzelanina. Company of Heroes, znane w Polsce pod tytułem Kompania Braci, zadebiutowała w 2006 roku, szturmem podbijając serca miłośników strategii czasu rzeczywistego.  Sukces leżał w idealnym połączeniu dynamicznej rozgrywki z klasycznymi rozwiązaniami znanymi z RTSów - zarządzaniem surowcami i mikrozarządzaniem jednostkami.  Żołnierze poruszali się w oddziałach, przemieszczając się od osłony do osłony, a gdy dochodziło do starcia, gracz musiał szybko i przemyślnie używać specjalnych zdolności - na przykład przyciskania przeciwnika ogniem, czy ciskania granatami. Rozgrywka nadal sprowadzała się do wyboru odpowiednich taktyk, ale emocje w trakcie bitew przywodziły na myśl strzelaniny pokroju Call of Duty.

A do tego gra była przepiękna, niewiele ustępując jakością topowym FPSom. Malutcy wojacy biegali po ślicznie wymodelowanych mapach, strzelając z karabinów, wysadzając i paląc okolicę jakby nie było jutra. Każda eksplozja wyglądała jak efekty specjalne z wysokobudżetowego filmu (tak - było nawet lądowanie w Normandii i tak, znów odbija nam się czkawką Szeregowiec), przez co aż chciało się walczyć.

Asy przestworzy II Wojna światowa była także gwiazdą symulatorów lotu. Ba! Pierwszą grą skupiającą się na tym konflikcie, była samolotowa strzelanina 1942 wydana w 1984 roku na coin-opy zwane potocznie automatami.  Rok później zagrywaliśmy się w  Dam Busters, w którym wcielaliśmy się w rolę pilota samolotu mającego zbombardować tamę na Renie (związki z filmem luźne, ale trop właściwy). Posiadacze Amigi pamiętają B-17 Flying Fortress, która to gra oprócz oddawania specyfiki walki bombowcem, starała się także pokazać zależności pomiędzy poszczególnymi członkami drużyny. Jak na tamte czasy gra zadziwiała nie tylko stopniem złożoności, ale także wspaniałą wektorową grafiką, której pozazdrościć mogły jej wtedy najbardziej topowe produkcje. To zresztą był znak tamtych czasów - nikt nie myślał o uproszczonych strzelankach, a hitami były gry, które teraz kupiłoby kilka tysięcy ludzi.

Symulatorem który bezsprzecznie odniósł największy sukces jest  Ił-2 Sturmovik zrobiony przez rosyjską firmę 1C: Maddox (nasze wrażenia z gry tutaj). Gracze są niemal jednomyślni (co zdarza się bardzo rzadko w środowisku w którym wykłóca się do upadłego o każdy, najdrobniejszy detal) - Sturmovik to nie tylko najlepszy symulator z okresu II Wojny Światowej, ale także jedna z najlepszych gier tego rodzaju w ogóle! Oprócz serii Filght Simulator Microsoftu, Ił-2 jest najpopularniejszy i najbardziej lubiany przez wirtualnych pilotów. I to mimo wyśrubowanego poziomu trudności, realistycznego modelu lotu i  nieprzystępnego interfejsu, obejmującego dziesiątki funkcji, obsługiwanych niemal każdym klawiszem  na klawiaturze.

Violetta w getcie Najbardziej znaczący, a przy okazji wstrząsający obraz Polski w trakcie II Wojny Światowej znajdziemy w grze Velvet Assassin. W tę, skądinąd przeciętną, skradankę warto zagrać choćby z jednego tylko powodu - misji toczącej się w okupowanej Warszawie. Główna bohaterka (wzorowana na autentycznej alianckiej agentce, niestety pochodzenia węgierskiego nie polskiego) ma za zadanie odnaleźć trzech powstańców, ukrywających się w kanałach pod bombardowanym miastem i odzyskać od nich cenne informacje. Szybko okazuje się, że tak naprawdę będzie musiała pomóc im w popełnieniu samobójstwa, bo na ratunek jest już za późno.  Przedzierając się przez zniszczone ulice trafiamy w końcu do warszawskiego getta, w którym Niemcy właśnie rozpoczęli eksterminację. Autorzy pokazali dramat z całą wyrazistością - widzimy dziesiątki rozstrzelanych cywilów, a w pewnym momencie natykamy się na zwłoki dziecka, którego martwe oczy wpatrują się w nas z przerażeniem. W grach komputerowych śmierć zwykle traktowana jest niesamowicie lekko. Velvet Assassin podchodzi do tematu z powagą, starając się pokazać okrucieństwo wojny i dramat zwykłych ludzi. I smutno tylko, że to zjawisko równie rzadkie, jak  obecność polskich wątków.

W ogóle fani symulacji mają z II Wojną Światową jak u pan Boga za piecem. Istnieje duża szansa, że jeśli chcemy czymś popływać, pojeździć albo polatać, to znajdziemy grę wojenną traktującą właśnie o tej maszynie. Od czasów Silent Service miłośnicy łodzi podwodnych mogą buszować po cyfrowych morzach, polując na nieostrożne konwoje, albo zatapiając flagowe jednostki przeciwnika. Na ostatnich targach Gamescom prezentowano kolejną , piątą już część wyśmienitej serii Silent Hunter, udowadniając tym samym, że gatunek podwodniackich symulacji nadal nie zatonął i ma się całkiem dobrze. Skoro tytuł wydaje taki potentat jak Ubisoft, to znaczy, że ma dla niego rynek zbytu.

Pancerniakami zajmuje się niezastąpiona firma 1C, stająca się zresztą ostatnim bastionem hardkorowych gier dla maniaków. Steel Fury: Kharkov 1942 daje możliwość poczucia się jak wszyscy czterej pancerni na raz, gdy siedząc za sterami T-34 pędzimy przez bezdroża, biorąc udział w największej bitwie czołgowej w historii.

Niektórzy biorą się nawet za tworzenie super-ambintnych projektów, które często przerastają ich możliwości. Tak było na przykład z symulatorem totalnym zatytułowanym WWII Online. W teorii gracz mógł zasiąść za sterami każdej maszyny i wcielić się w każdą rolę na polu walki. Teatr wojny miał w założeniach rozwijać się dynamicznie, a wszystkie wydarzenia i bitwy miały być wypadkową działań graczy. W praktyce gra okazała się niegrywalna  ponosząc spektakularną klęskę, ale...  WWII Online  nie umarło - istnieje do dziś i mimo archaicznej oprawy (wciąż ulepszanej, ale ciągle pozostającej daleko za liderami) ma grono wiernych wyznawców.

Wojna bez końca Jak na razie nic nie wskazuje, żeby moda na gry o II Wojnie światowej miała się skończyć. Cytując znów cynicznego angielskiego krytyka:

Sama seria Medal of Honor istnieje niemal dwa razy dłużej, niż toczyła się sama wojna. W tych standardach lądowanie w Normandii trwałoby pewnie z dobre pół roku, ale skoro temat wciąż się sprzedaje to po co go zarzynać?

II Wojna Światowa to nadal samograj, pełen treści dla fanów strzelanin, symulacji i strategii. Call of Duty w tym roku wraca co prawda do teraźniejszości, ale autorzy zapowiedzieli wydawanie na przemian części dziejącej się w czasach współczesnych i w przeszłości (II WŚ zajmuje się nawet oddzielny zespół developerski). Wiadomo o pracach nad kolejnym Medal of Honor, Kompania Braci prawdopodobnie także doczeka się części drugiej z prawdziwego zdarzenia, a nie kolejnego dodatku. Na konsolach, które jak wiadomo już od kilku lat są głównym rynkiem zbytu gier, II Wojna Światowa jest obecna głównie za sprawą strzelanin, o których pisałem w pierwszej części tego tekstu. Ale i "poważniejsze" tytuły zaczynają się przesączać na te platformy, czego dowodem jest niedawna premiera Ił-2 Sturmovik na Xboxa 360 i przygotowywana przez Ubisoft strategia czasu rzeczywistego  pod tytułem R.U.S.E.

Od czasu Szeregowca Ryana nie pojawił się film wojenny, który odniósłby podobny sukces (pomijając dramaty w stylu Cienkiej czerwonej linii i dramatyczne katastrofy takie jak Pearl Harbor). Pojawiło się za to przynajmniej kilkadziesiąt gier, które wzorując się na Ryanie pokazują IIWŚ jak nikt wcześniej. My, Polacy, nadal liczymy, że nasza obecność i rola w trakcie wojny zostanie zauważona inaczej niż w roli przerywnika, tła czy epizodu w większej całości. Problem niestety w tym, że podobnie jak w świecie prawdziwym, tak i  w wirtualnym mało kogo obchodzimy, a zrobienie gry w Polsce, przy pomocy polskich środków, po prostu nie jest opłacalne. Wygląda na to, że przyjdzie nam jeszcze długo czekać na cyfrowe odtworzenie dramatycznych wątków naszej historii, a póki co musimy się karmić historią innych.

Tadeusz Zieliński

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)