Ninja Gaiden
W zasadzie nie wiem, dlaczego piszę tę zapowiedź. Ninja Gaiden jest tak bardzo oczekiwanym i tak znanym tytułem, że prawie każdy posiadacz Xbox’a wie o nim wszystko. Ba, możliwe nawet, że ktoś już w to grał, bo kilka dni temu odbyła się premiera w Stanach, a jeszcze wcześniej w Japonii. W takim układzie chyba zadedykuję ten tekst wszystkim posiadaczom innych niż iks-pudło maszynek do grania, żeby wiedzieli co tracą. A może lepiej im nie mówić? Z tą gierką jest tak samo jak z Fable - gdy już się o niej usłyszy, to chciałoby się pograć, i to tak bardzo by się chciało, że człowiek zaczyna się zastanawiać nad kupieniem sobie tego cholernego pudełka od Billa Gatesa...
Jeżeli tytuł Ninja Gaiden jakoś Wam się kojarzy ze starych, dobrych czasów, to znaczy że macie niezłą pamięć. Swego czasu na nintendowym NES była taka klasyczna seria scrollowanych nawalanek 2D pod tą samą nazwą. Biegało się pakernym panem ninja i kosiło wrogów jak łan zboża. I teraz będzie podobnie. Ale nie tak samo. Można powiedzieć, że teraźniejszy Ninja Gaiden jest hołdem dla tamtego, tym bardziej, że twórcy obiecują, że zawierać on będzie w sobie jako bonusy wszystkie trzy części kultowej gierki. Jest hołdem, ale rozegranym w trochę innym stylu i za pomocą nowoczesnej technologii. Produkcją zajął się zespół znany jako Team Ninja, którego nazwa oraz możliwości są powszechnie szanowane choćby przez fanów rozebranych panienek z serii Dead or Alive. Tym razem nie będzie jednak cycatych laluń w kusych wdziankach – będzie za to fantastycznie gibki i obdarzony kocim refleksem zamaskowany zabójca – tytułowy Ninja. Co ciekawe, nie jest to osobnik całkiem nieznany – fani DoA od razu rozpoznają w nim imć Ryu Hayabusę, rzeźnika jakich mało. No właśnie, rzeźnika. Z tego co ja pamiętam na temat ninja, to raczej ich działania polegały na skrytości, przemykaniu w cieniach, zakopywaniu się w piasku i innych kiepskich sztuczkach. Ale Ryu to nie jest byle cichociemny. Wymordowano cały jego klan, ukradziono święty miecz, i to całkiem jawnie, pod sztandarami cesarza. Dlatego nasz ninja nie zamierza się kryć i kombinować – chwyta swój miecz ze smoczego kła i rusza na krwawy szlak zemsty. Na bardzo, bardzo, bardzo krwawy szlak...
Autorzy zarzekają się, że posoki w grze nie zabraknie, ba, będzie nawet w nadmiarze. Wypruwane flaki, ucinane głowy, fontanny czerwieni tryskające z szyi pozbawionej swego zwykłego zwieńczenia – to jest to, czego możemy oczekiwać po Ninja Gaiden. Wybitnie niepoprawne politycznie. Już kocham tę gierkę. Ryu będzie uprawiał masakrę przy pomocy kilku sztuk bardzo konkretnej broni, różniącej się wyglądem, szybkością, siłą oraz zasięgiem – oprócz bowiem wszelakich mieczy i toporów Ryu także nosi plecaczek pełen fikuśnych shurikenów, a czasem posiłkuje się łukiem i taką różnorodnością strzał, że znanemu złodziejowi Garrettowi oko by zbielało. Oprócz broni konwencjonalnej Ryu włada też biegle mistycznymi sztukami Ninpo – takim rodzajem magii bojowej, której jednak nie nadużywa, gdyż potężna jest niemożebnie. Gdy wszelakie bandziory i potwory dowiedziały się o tym arsenale, zaraz założyły Samoobronę i puściły listę pod tytułem „Kto chce skopać zadek takiemu jednemu ninji?”. Na ową listę wpisali się inni ninja, masa żołnierzy, najemników i jakichś samurajowych pociotków, a do tego wielka obfitość demonów, potworów, żywych trupów, zjaw, upiorów, a nawet jeden dusiołek...
Zatem wiemy już, że sobie pobiegamy i dokonamy hekatomby w starym dobrym stylu. A jak to będzie wyglądało? Bosko - to mało powiedziane. Już sama animacja modeli może przyprawić o luźny zwis dolnej szczęki, nawet u tych osobników, którzy mieli przyjemność obcować z nowym Prince of Persia. Ryu jest w każdym celu lepszy niż tamten niedomyty Arabus, czy to w walce mieczem, w akrobatycznych skokach, czy też w bieganiu po ścianach. Tych dwóch ostatnich będzie zresztą w grze całkiem sporo, bo akcja akcją, ale trochę platformowego, zręcznościowego kombinowania też znajdziemy w Ninja Gaiden (i parę łamigłówek toże). A wracając do grafiki. Oprócz animacji gały nasze wybałuszą się niechybnie na widok olśniewająco zaprojektowanych, bardzo rozległych, a jednocześnie nie dezorientujących poziomów. Serio mówię. Gra ma wycisnąć z biednego Xboxa jego całą graficzną moc, i nawet jeżeli ktoś nie lubi szalenie dynamicznego i krwawego gameplaya z elementami platformówek i kilkoma momentami na wysilenie mózgowia, to i tak powinien obczaić Ninja Gaiden ze względu na tę oprawę graficzną właśnie. A jak już ją zacznie oglądać, to sam się wciągnie w brutalne przygody Ryu...
I na koniec zostaje tylko jedno pytanie. Sukces gry jest gwarantowany jeżeli chodzi o Xbox, co do tego nie ma dwóch zdań. Ważne jednak jest to, kiedy (i czy) rzecz zostanie przeniesiona na inne konsole (mało prawdopodobne) tudzież na PC (już bardziej)? Ja mam nadzieję, że jak najszybciej – ręce mnie świerzbią do ścięcia paru głupich łbów...