Zdarzyło się w grach - lipiec

Zdarzyło się w grach - lipiec

marcindmjqtx
10.07.2011 11:32, aktualizacja: 12.12.2016 16:24

Oto powrót do przeszłości polskiego grania. Tym razem ustawiamy nasz redakcyjny wehikuł czasu na lipiec lat 1986, 1991 i 1996. Jakie cudo mógł przywieźć z delegacji w Moskwie tata lub ulubiony wujek? Jak polscy twórcy ratowali upadający rynek oprogramowania na małe Atari? Jaką grą Polacy pożegnali się z Amigą? Sprawdźmy, co zachwycało polskich graczy 25, 20 i 15 lat temu.

25 lat temu. Elektronika w piórniku Magazyn "IKS - Informatyka, Komputery, Systemy" zastanawia się, co najbardziej przyciąga młodych ludzi do elektroniki i mikrokomputerów? Odpowiedź jest oczywista: gry, w których:

mikrokomputer jest przeciwnikiem. Godnym przeciwnikiem, który sprawia, że taka zabawa wymaga wysiłku intelektu, skupienia i szybkiego refleksu. Taka rozrywka i zabawa jest najchętniej widzianą formą kontaktu z urządzeniem elektronicznym. Pomimo dużego zainteresowania i wypieków na twarzy, nie każdy może być tym szczęśliwcem, w którego zasięgu jest mikrokomputer, przede wszystkim ze względu na jego cenę. Jednak i tym elektronika sprawiła pewną niespodziankę - mikroprocesorową grę elektroniczną w cenie samochodu zdalnie sterowanego. Mowa oczywiście o "jajeczkach", których pierwsze egzemplarze zaczynają właśnie docierać do Polski. Nie stanowią one, rzecz jasna, poważnej alternatywy dla ZX Spectrum czy Atari 800XL, ale kosztują znacznie mniej i mieszczą się w piórniku. Kto dostał taką zabawkę od taty wracającego z delegacji w Moskwie, szybko stanie się najpopularniejszą osobą w klasie!

Nikt z graczy nie wie, że wyprodukowana w Związku Radzieckim pod szyldem ELEKTRONIKA gra pt. Nu, pogodi!, w której znany z serialu animowanego "Wilk i zając" drapieżnik łapie spadające jajka, tak naprawdę jest podróbką zabawki z serii Nintendo Game&Watch, wymyślonej na początku lat 80. w Japonii. Rosjanie bez pytania o zgodę i starania o licencję, zachowując wygląd i zasady działania urządzenia, podmienili grafikę w japońskiej grze. W oryginale jajka zbiera... Myszka Miki, tutaj jednak imperialistyczny gryzoń został zastąpiony socjalistycznym wilkiem, a w miejsce pojawiającej się niekiedy na górze ekranu Myszki Mini wstawiono drugiego bohatera radzieckiej kreskówki, zająca. Cała reszta pozostała bez zmian: gra ma wbudowany cyfrowy zegarek z alarmem oraz dwa tryby zabawy - łatwiejszy (A) i trudniejszy (B).

Nu, pogodi! bardzo spodobało się po tej stronie Żelaznej Kurtyny, dlatego radzieccy "twórcy" postanowili pójść za ciosem i dać socjalistycznej młodzieży kolejne gry. Pod koniec lat 80. pojawią się m.in. Tajemnice oceanu - gdzie nieustraszony nurek wydobywa skarby z zatopionego wraku statku i unika macek śmiertelnie groźnej ośmiornicy oraz Wesoły kucharz - w którym gracz wciela się w żonglującego żywnością kuchmistrza. Wszystkie oczywiście "pożyczone" od Nintendo, tu już jednak nikt nie będzie silił się na zmiany w grafice, zmienione zostaną tylko oznaczenia na obudowie, dzięki czemu radziecki mistrz kuchni - podobnie jak oryginalny japoński Chef - będzie czarnoskóry.

Seria "gier mikroprocesorowych" Elektroniki szybko wzbogaci się o kolejne tytuły, z czasem również oryginalne. Bardzo popularny w Polsce Autoslalom, polegający na wymijaniu kolejnych przeszkód na trasie samochodowego przejazdu, nie ma już pierwowzoru w Japonii. Jak po latach będzie wspominał jeden z graczy:

W wieku 13 lat, po trzymiesięcznym, codziennym treningu, przechodziłem ją całą na najtrudniejszym poziomie! Pod koniec szybkość jest taka, że właściwie niewiele widać i trzeba wpaść w taki jakby trans - grać na wyczucie, bazując głównie na dźwięku... 20 lat temu. Gorszy niż wojna, szybszy od rekina Na liście przebojów magazynu "Top Secret" w kategorii Atari na trzech pierwszych miejscach polskie produkcje! Złośliwi posiadacze Commodore C-64 powiedzieliby zapewne, że to dlatego, że zachodnie gry na Atari przestały się ukazywać wiele lat temu (mając przy tym sporo racji), ale należy docenić jakość programów oferowanych przez Laboratorium Komputerowe AVALON. Pozwalały one po raz pierwszy w historii uwierzyć, że polska gra komputerowa może być lepsza od zagranicznej.

Miejsce 3. na liście "Top Secret" to Robbo Janusza Pelca, miejsce 2. - Fred Mirosława Liminowicza, czyli platformówka z akcją osadzoną w "prehistorycznym" otoczeniu, pełnym jaskiniowców i dinozaurów (trzeba powiedzieć, że polski autor wyprzedził modę na tego typu klimaty, która na Zachodzie miała pojawić się nieco później wraz z tytułami takimi jak Prehistorik czy Chuck Rock oraz aktorską wersją "Flintstone'ów").

Miejsce 1. w głosowaniu czytelników "Top Secret" przypadło Misji, kolejnej grze Janusza Pelca. To przebojowa labiryntówka z ciekawą, aczkolwiek tajemniczą fabułą. Gracz wciela się tutaj w bezimiennego komandosa próbującego zniszczyć ogromną podziemną bazę wojskową wroga. By wykonać zadanie, żołnierz musi zebrać cztery pojemniki z uranem i umieścić je w silnie strzeżonym centrum bazy. Później - przy zegarze nieubłaganie odliczającym czas do detonacji - trzeba jeszcze tylko, bagatela, dotrzeć do śmigłowca, którym dzielny wojak odleci, nim baza zmieni się w kupę gruzu. Teren gry to gigantyczny labirynt (prawie 150 pomieszczeń), wypełniony pułapkami i przeciwnikami, których należy eksterminować za pomocą granatów i amunicji (ich zapasy są niewielkie).

Gatunek labiryntówek miał wówczas wielu fanów, znajdujących masochistyczną przyjemność w pokonywaniu kolejnych plansz i rozrysowywaniu na kartce układu pomieszczeń, a ponieważ Misja zaskakiwała profesjonalnym wykonaniem (starannie zaprojektowany labirynt, ładna grafika i animacja, popularne wojskowe klimaty), spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem graczy. Dla nieco bardziej leniwych fanów joysticka mapę gry zamieścił magazyn "Top Secret". Mapie towarzyszył rozpalający wyobraźnię opis gry, który zachęcił wielu młodocianych posiadaczy Atari do zakupu kasety magnetofonowej z Misją:

Lubił tę robotę, gdyż była zgodna z jego charakterem - czytamy na kartach magazynu. - Na pytanie o swoje spojrzenie na świat, odpowiadał niezmiennie: "czerwone - poprzez krew przeciwników". Był niezwykle cenionym najemnikiem; zawsze bezwzględny i dokładny (...), wysadzenie w powietrze kompleksu bloków mieszkalnych było dla niego tak samo obojętne, jak rozdeptanie ślimaka. Ci, którzy go znali, mówili: "jest gorszy niż wojna", dodając: "i szybszy od rekina". Po przeczytaniu czegoś takiego, nogi same kierowały się w kierunku najbliższego "studia komputerowego" i choć opis z "Top Secret" sugerował raczej szybką, krwawą rozwałkę, a nie żmudne błądzenie po labiryntach, gra okazała się rynkowym sukcesem. Jednym z wielu w historii Laboratorium Komputerowego AVALON.

15 lat temu. Pokłon w stronę Gdańska Nie da się ukryć, że to już ostatnie tchnienia Amigi jako masowej platformy dla graczy. Pecet ostatecznie wygrał tę wojnę, odsyłając przeciwnika do lamusa historii, a jeśli ktoś miał nadzieję, że niemiecka firma Escom, która kupiła Commodore, odrodzi markę, nadzieja ta właśnie umarła. Escom ogłosił bankructwo.

Po Amidze (której agonia jeszcze trochę potrwa) pozostanie mnóstwo dobrych wspomnień i wiele świetnych gier, w tym również polskich. Krajowi twórcy przez lata dostarczali amigowcom znakomitej rozrywki. Franko, Mentor, Taekwondo Master, Cytadela, Alfabet śmierci, Lost in Mine - każdy z graczy ma na pewno swoją listę ulubionych. Teraz jednak polscy autorzy postanowili pożegnać się z tą platformą tytułem prawdopodobnie najambitniejszym ze wszystkich wyżej wymienionych. W sklepach pojawia się Legion.

Co ciekawe, pochodzący z Gdańska bracia Marcin i Andrzej Puchta (znani wcześniej z gry Pole walki) opublikowali go samodzielnie, bez korzystania z pomocy profesjonalnych dystrybutorów, pod własnym szyldem GOBI (Skąd ta egzotycznie brzmiąca nazwa? Właściciele firmy po latach wyjawią, że tak samo nazywał się rudy pies ich sąsiadki).

Legion od początku poraża rozmachem i skalą. Choć pozornie to szablonowa opowieść ze świata fantasy (miecz, magia, orki, elfy, trolle itp.), w której niewielka drużyna śmiałków musi pokonać Wielkie Zło - historię tę za każdym razem można przeżywać inaczej. Można grać w Legion jak w klasyczną grę role playing, gdzie prowadzi się drużynę od zadania do zadania, od walki do walki, stale rozwijając cechy swoich bohaterów; można grać jak w grę handlową, w której podróżuje się między miastami z odwieczną misją, by tanio kupić, a sprzedać drogo; można też grać jak w strategię, zbierając armię, tocząc bitwy i podbijając kolejne osady, które dadzą pieniądze z podatków i nowego rekruta. Można też oczywiście łączyć wszystkie powyższe elementy, co w efekcie daje fascynującą, urozmaiconą przygodę, od której trudno się oderwać (jak zwierza się na łamach "Top Secret" Rafał "BADJOY" Piasek: "raz usiadłem do niej w sobotę i zanim się obejrzałem było już niedzielne południe"). Trudno uwierzyć, że ta złożona i skomplikowana całość powstała w niecałe dziewięć miesięcy w AMOS-ie i jest dziełem zaledwie dwóch ludzi. Jak przekonuje recenzent "Secret Service":

Jestem przekonany, że LEGION znajdzie rzesze zwolenników. Wpływa na to jego wielopłaszczyznowość, spora inteligencja konkurentów i duża miodność (...). Oby następny produkt firmy GOBI był jeszcze lepszy, to wszyscy jak jeden mąż uklękniemy i oddamy pokłon w stronę Gdańska. Niestety, choć autorzy zaczną nawet pisać ambitną strzelankę, w której sterowałoby się - jak w Legionie - kilkoma postaciami jednocześnie, prac nigdy nie ukończą. Czasy Amigi nieuchronnie dobiegają końca, podobnie jak czasy indywidualnych twórców, którzy sami lub w niewielkich zespołach potrafią pisać gry mogące konkurować z produkcjami wielkich firm. Gry takie jak Legion.

Bartłomiej Kluska

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)