Star Trek: The Fallen

Star Trek: The Fallen

marcindmjqtx
18.11.2003 08:00, aktualizacja: 08.01.2016 13:01

Coś czai się za śluzą

Star Trek: The Fallen

Coś czai się za śluzą

Star Trek: The Fallen

Coś czai się za śluzą

Nawet jeśli uniwersum „Star Trek” jest Ci obce, masz szansę nieźle bawić się przy „Star Trek: The Fallen”. O odprężenie tym łatwiej, że nie ma potrzeby kompensowania stresu związanego z poważnym wydatkiem. Gra jest - zwłaszcza biorąc pod uwagę jej jakość - wręcz okazyjnie tania.

Spośród wszystkich seriali telewizyjnych z cyklu „Star Trek” najgorszą opinię ma chyba „Star Trek: Deep Space Nine”, do którego nawiązuje omawiana gra. Nie należy jednak się tym zrażać. Złośliwa parafraza „Deep Sleep Nine” („deep sleep” - głęboki sen), jaką określali serial zrażeni trekkersi, nie pasuje do „ST: The Fallen”. Fabuła jest dobrze skonstruowana, poszczególnym misjom nie brakuje dramatyzmu, a nastrój bywa tak sugestywny, że można siedzieć przy komputerze do rana, nie posiłkując się kawą.

Deep Space Nine to nazwa stacji kosmicznej Federacji, która z powodu sąsiedztwa z unikatowym korytarzem podprzestrzennym prowadzącym do odległych zakątków wszechświata ma duże znaczenie strategiczne. Jej załoga nie może narzekać na nudę. Tym razem należy powstrzymać Kardasjan, którzy ukradli rasie Bajoran kryjące w sobie wielką moc Czerwone Kamienie. Za ich pomocą próbują stworzyć potężną broń, która może spowodować zagładę na niewyobrażalną skalę.

Grę możemy przejść jedną z trzech postaci: kapitana Sisko (człowiek) - dowódcy DS9, majora Kiry Nerys (Bajoranka) - byłego członka ruchu oporu podczas okupacji planety Bajor przez Kardasjan, i wreszcie komandora Worfa (Klingon) - dzielnego wojownika, najlepiej znanego fanom świata „Star Trek”. Ma to znaczenie nie tylko psychologiczne. Na przykład wyłącznie Worf może posługiwać się w grze bat'lethem - klingońskim Mieczem Honoru.

Nagły zanik funkcji życiowych

W „ST: The Fallen” oglądamy świat spoza pleców bohatera. A jest na co patrzeć. Grę oparto na udoskonalonym kodzie „Unreal Tournament” - gry słynącej przecież ze wspaniale nasyconych barw. Graficy i tym razem wykorzystali potencjał tego narzędzia. Znakomicie wygląda na przykład bajorańska świątynia, z gamą umiejętnie dobranych odcieni purpury i brązów. Świetnie wypadają efekty specjalne, gra świateł. „ST: The Fallen” nawiązuje w ten sposób ciekawą rywalizację z siostrzaną grą „Star Trek: Elite Force”, opartą na kodzie wykorzystanym w konkurencyjnej dla „Unreal Tournament” grze „Quake 3”. Grafikom należą się brawa za scenografię nie tylko z powodu umiejętnej gry kolorami. Wnętrza wraku fregaty „U.S.S. Ulysses”, którą odnajdujemy na opustoszałej (na pozór) planecie, mają klimat porównywalny ze znanym z „Half-Life” zrujnowanym laboratorium Black Mesa. Jak ktoś ma kłopoty z sercem, powinien wcześniej wypić napar z melisy.

Klimat grozy towarzyszył mi już od pierwszej misji. Miałem uratować pozostałych przy życiu członków załogi statku, który wysłał sygnał SOS. Wśród mrocznych (nastrój jak z klasycznego filmu „Obcy - ósmy pasażer Nostromo”) korytarzy okrętu trafiłem na agresora. Strzelam. Broń nie zadaje żadnych obrażeń. Obcy namierza mnie wiązką lasera i zaczyna się zbliżać. Jakoś wpadam na to, że chroni go pole siłowe. Muszę dostroić częstotliwość emisji promieni pistoletu fazerowego do częstotliwości osłon wroga. To zabiera czas, a Obcy się zbliża. Otwieram grodzie do śluzy - czemu podnoszą się tak wolno?! On jest już blisko, ten cholerny pistolet jeszcze się nie podładował niechtegrodziewreszciesięotwoooo... oooooagrhhh! (koniec transmisji).

Na szczęście zdążyłem wcześniej zapisać stan gry.

Dwa przydatne drobiazgi

Jednym z najważniejszych przyjaciół jest trikoder. To skaner, którym możemy zbadać całkiem sporą sferę wokół siebie. W ten sposób namierzamy przez ściany i grodzie istoty żywe, skrzynki z amunicją i substancjami regenerującymi zdrowie, przełączniki, miny itd. Nie mniej ważny jest komunikator, dzięki któremu jesteśmy w kontakcie z naszymi kolegami. Potrafią podpowiedzieć, co należy zrobić, mogą czasami teleportować nam amunicję. Często mają wokół siebie nie mniejsze niż my piekło i zdają relację z pola bitwy, co sugestywnie podkreśla nastrój.

Trikoder i komunikator to dodatkowe atuty, które wyróżniają „ST: TF” na tle wielu produkcji tego typu. Urok tej gry nie polega bowiem na strzelaniu do wszystkiego, co się rusza - choć walki tu nie brak - ale na przeżywaniu przygody. Podkreśla to zresztą opcja automatycznego celownika (ambitni mogą go wyłączyć).

Gra została spolszczona. Nawet napisy „Ładownia” czy „Mostek” we wnętrzach statków kosmicznych zostały przetłumaczone, co pozwala nam napawać się dumą, że piękny nasz język ojczysty zawita kiedyś w najbardziej odległe zakątki wszechświata. Czasami trafi się coś po angielsku, ale te wpadki nie psują wrażenia.

Do gry dołączona jest instrukcja obsługi oraz broszurka zgrabnie wprowadzająca laika w świat seriali i filmów „Star Trek”. Naprawdę solidna robota - zwłaszcza za cenę, która wręcz ociera się o dumping.

Olaf Szewczyk

Olaf Szewczyk

Star Trek

Producent: Simon & Schuster Interactive

Dystrybutor: Coda

Seria: SuperGra

Wymagania: PC Pentium 233 MHz, 32 MB RAM, CD-ROM x4

Cena: 19,90 zł

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)