Lollipop Chainsaw - recenzja

Lollipop Chainsaw - recenzja

Lollipop Chainsaw - recenzja
marcindmjqtx
15.06.2012 10:01, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Ekipa Grasshopper Manufacture znana jest z wykręconych produkcji, które na pierwszy rzut oka wydają się całkowicie bezsensowne. Bo jak inaczej można patrzeć na grę o wyposażonej w piłę łańcuchową cheerleaderce, która zabija hordy zombie? I w dodatku z tęczą, różem i kolorowymi lizakami w tle.

Ocena: 4/5 „Zakręcona, niedorzeczna przygoda, która pozwoli na chwilę odpocząć od poważnych gier. Masa frajdy z zabijania zombiaków!”

Fabuła to jeden z najbardziej rzucających się w oczy aspektów „Lollipop Chainsaw”. To również jedna z najbardziej wykręconych i niedorzecznych historii, w jakich dane mi było kiedykolwiek uczestniczyć. Juliet Starling to śliczna cheerleaderka, która właśnie kończy 18 lat. Jeśli amerykańska telewizja kiedykolwiek zaszczepiła Wam w głowach, jak powinna wyglądać tego typu uczennica, to bohaterka „Lollipop Chainsaw” jest ideałem. Miła, sympatyczna, śliczna, zabawna, trochę zakręcona - lubi róż, kolorowe lizaki i swojego chłopaka, Nicka. Marzy więc, by w ten wyjątkowy dzień spotkać się z nim i spędzić wspólnie czas. Pech chce jednak, że jej szkoła zostaje zaatakowana przez plagę zombie, a wysportowanemu przystojniakowi nie udaje się ujść z tego ataku z życiem - no prawie. Tajemnym sposobem Juliet nie pozwala Nickowi zamienić się w zombie, ma to jednak dość poważne efekty uboczne. Z wysokiego młodzieńca zostaje jedynie głowa, gadająca głowa, którą blondynka przypina sobie do paska i rusza przed siebie eksterminować hordy nieumarłych. Musi również rozwikłać zagadkę ataku, pokonać postacie stojące za tym niecnym występkiem, a przy okazji ocalić świat. Okazuje się bowiem, że Juliet, jak również cała jej wykręcona rodzina, to łowcy zombie. Witajcie w dziwnym świecie Sudy51 - świecie, który aż do samego końca przygody nie przestanie Was zadziwiać. I po jego zwiedzeniu nigdy nie będziecie już tacy sami.

Tnij i rżnij z uśmiechem na ustach Wojtkowi Kubarkowi randka z Juliet mniej się podobała: Gdybym miał określić Lillipop Chainsaw jednym zdaniem to byłoby to: "Tak głupie, że aż zabawne". Gra ocieka brutalnością, zboczonymi żartami, seksem, jednorożcami i tęczą. To może Was zaskoczyć, gdyż jest tego mnóstwo. Niestety dość szybko się nudzi, a zaczyna się powtarzalność i irytacja. Dodajmy do tego fatalną walkę, powtarzalnych przeciwników i krotką rozgrywkę (około 4h), a dostaniecie Lollipop Chainsaw, który lepiej wyglądał na papierze niż w rzeczywistości. Nie polecam za pełną cenę.

„Lollipop Chainsaw” to klasyczny, trójwymiarowy slasher. Doskonale czuć tu rękę Goichiego Sudy, jeśli więc graliście kiedykolwiek w którąś część „No More Heroes”, to powinniście poczuć się swojsko. Juliet dysponuje tylko jedną bronią - piłą łańcuchową. Chowa w niej telefon, na który dzwoni jej matka - to tak w temacie dziwnych pomysłów. Głównym zadaniem piły jest jednak cięcie zombiaków i nadaje się do tego celu idealnie. Podstawowe ataki tym orężem są dwa - w przypadku wersji na PlayStation 3 trójkąt odpowiada za klasyczne, wysokie uderzenie piłą, iks natomiast za uderzenie niskie (idealne do ubijania pełzających, pozbawionych członków nieumarłych). Naciskając kółko, unikniemy ataków - wtedy Juliet przeskoczy nad głową przeciwnika, robiąc szpagat. Kwadratem natomiast wyprowadzimy ciosy nogami, przy wtórze pomponów (wygląda to naprawdę uroczo). Zapomnijcie jednak o bezmyślnym wciskaniu pojedynczego przycisku. Wraz z rozwojem postaci kupujemy kolejne kombinacje. Na przykład mniej więcej w połowie gry otrzymamy kombosa, którego zaczynamy dolnym atakiem, a kończymy rozbujaną piłą fruwającą na wysokości głów zombiaków. Kombinacji jest przynajmniej kilkanaście. Żeby przeżyć na placu boju, należy się również nauczyć odpowiednio łączyć ciosy z unikami, nie ma tu klasycznego bloku, więc Juliet zbierze wszystkie ciosy, których nie ominiemy. Gorzej jeśli padniemy na ziemię, wtedy trzeba szybko wciskać jeden z przycisków, by jak najprędzej stanąć na nogi. W lewym dolnym rogu mamy natomiast tęczowy pasek. Odpalamy go, kiedy jest całkowicie naładowany - Juliet mieni się wtedy przez jakiś czas kolorami tęczy, jest dużo bardziej odporna na ataki przeciwników, a jej ciosy są niezwykle mocne, często śmiercionośne. Zawsze oszczędzałem ten pasek na specjalne okazje i niejednokrotnie uratował mi on życie.

Nieopisana frajda. Te dwa słowa przychodzą mi na myśl, kiedy przypominam sobie cięcie zombiaków piłą łańcuchową. Może powinienem iść do lekarza i poprosić coś na głowę? Piła odcina członki, krew sika w każdym kierunku, pojawiają się jakieś światełka, tęcza, konfetti. Wykonująca kolejne kombosy Juliet skacze, wygina się, robi szpagaty i fikołki. Mówię Wam, istne szaleństwo. Chcę zobaczyć kogoś, kto powie, że ubijanie zombie w „Lollipop Chainsaw” jest słabe i nudne.

Suda nie byłby jednak sobą, gdyby nie przedstawił kilku mniej lub bardziej wykręconych pomysłów. W pewnym momencie piła otrzymuje nową moc - odpalona ciągnie za sobą Juliet, dzięki czemu możemy szybciej pokonywać odległości. A to wiąże się z fragmentami „wyścigowymi”, w których pojawia się coś w rodzaju trasy usłanej medalami, a naszym zadaniem jest dojechanie do jej końca. Tę umiejętność można też wykorzystać w normalnej walce, wjeżdżając w grupę zombiaków. Niestety pomysł nie jest w praktyce specjalnie skuteczny, darowałem go sobie po kilku próbach. Kolejną mocą piły jest możliwość strzelania. Klasyk - celujemy, strzelamy, pociski są ograniczone. To bardzo skuteczna umiejętność, przede wszystkim podczas walk z bossami, na normalne zombiaczki szkoda pocisków. Jest również specjalny bilet (kupowany w sklepie lub znajdowany podczas rozgrywki), który pozwala - uwaga - strzelać głową Nicka. Tak, tą gadającą głową przeczepioną do paska Juliet.

Na kilka słów zasługują również walki z bossami. Jest ich łącznie sześciu, a twórcy musieli zaaplikować sobie naprawdę niezły towar, żeby to wszystko wymyślić. I nie chodzi mi tu o zmutowane stwory z dwudziestoma mackami i jednym świecącym okiem. Specjalni przeciwnicy to zombiaki, a ich projekty kpią z muzycznej popkultury. Będzie więc przeraźliwie zły wiking z corpse paintem, który od razu skojarzy Wam się z black metalem czy viking metalem. Będzie również typowy punk, a także król disco. Walki z tymi wykręconymi typami nie należą do najtrudniejszych, wystarczy znaleźć słaby punkt i go atakować. Najczęściej starcie podzielone jest na dwa etapy, w których bossowie wykonują swoje kolejne ataki, odsłaniając co jakiś czas słabe punkty. Taki standard, ale walczy się z nimi bardzo przyjemnie (o ile można to tak nazwać). Fajne zwieńczenie etapu, naprawdę. Chłopcy nie szczędzą bohaterce również niezbyt miłych słów, poznacie więc przynajmniej kilka angielskich zwrotów, których nie powinniście stosować w kontaktach z kobietami.

Majteczki w kropeczki Bałem się, że „Lollipop Chainsaw” będzie ociekać tanim erotyzmem, nagimi biustami i fallusami. A obawiałem się dlatego, że tego typu wulgaryzmy były obecne w „Shadows of the Damned”, ostatniej grze Grasshopper Manufacture. Na szczęście tak nie jest. Owszem, Juliet paraduje w krótkiej spódniczce i ma duży dekolt, ale jeśli będziecie chcieli zajrzeć tam, gdzie zaglądać nie powinniście, blondynka zgrabnie zakryje swoje wdzięki. Wulgarnie jest natomiast w dialogach - jeden z uczniów, którego ratuje Juliet, obiecuje na przykład, że będzie się masturbował, myśląc o niej. Mnóstwo tu przekleństw, ale zostały one tak fajnie wkomponowane w historię, że pasują jak ulał. Są również dość zabawne, jak chociażby rozmowa Juliet i Nicka (no dobrze, głowy Nicka), w której blondynka cieszy się z wymyślenia nowego zwrotu - „what the dick?”.

Aż chce się odblokowywać Tryb fabularny to jedynie początek zabawy i gwarantuję Wam, że w jego trakcie muśniecie jedynie część przedmiotów i umiejętności, które można w grze odblokować. Po zaliczeniu kampanii na normalnym poziomie trudności moja bohaterka miała jeszcze przynajmniej 1/3 statystyk do ulepszenia, sporo kombosów do odblokowania i znaleziony jeden strój (bluzeczka plus szorty). Każdy z etapów da się przejść w trybie typowym dla arcade, czyli celując przede wszystkim w jak największą liczbę punktów. Te wpisywane są do specjalnej tabeli, którą można się dzielić (i porównywać) ze znajomymi, podpatrując również, jak radzą sobie gracze na całym świecie. Dla wielu osób będzie to doskonały motywator do przechodzenia etapów przynajmniej kilkukrotnie. W mojej opinii rekompensuje to również niezbyt długi tryb fabularny, robi jednocześnie ukłon w stronę oldschoolowych gier, w których punkty i wykręcanie najlepszych wyników przykuwały graczy do telewizorów na długie godziny.

Jeszcze lepsza Juliet Wydaje się, że panna Starling to chodzący ideał. Możemy, a w zasadzie musimy, ją jednak co jakiś czas ulepszać. Statystyk jest kilka, między innymi siła czy zdrowie. Ulepszamy, kupując przedmioty w pojawiających się co jakiś czas sklepikach. Zakupów dokonujemy za zebrane złote medale, które albo leżą na planszach, albo wypadają z zabitych zombie. Czuć w zasadzie każde, nawet najmniejsze ulepszenie i warto dobrze rozplanować wydawane „pieniądze”. Osobiście stawiałem na zdrowie i siłę, dzięki którym nie tylko musiałem rzadziej zjadać lizaki odnawiające pasek życia, ale ciąłem przeciwników szybciej i skuteczniej. Koniecznie wykupujcie też kombosy, bo im dalej, tym trudniej - a dobrze wykonana kombinacja jest naprawdę skuteczna. Podstawowe ataki sprawdzają się tylko na początku zabawy.

Wiemy, że lubisz gry w grach ...wzięliśmy więc kilka minigier i włożyliśmy je do gry. I to mi się strasznie podoba, choć w przypadku Sudy51 nie jest niczym nadzwyczajnym. Tym razem jednak nie przyczepię się do niczego - minigier jest sporo, są naprawdę zróżnicowane i wciągają. Juliet stanie się na przykład bohaterką dwuwymiarowej platformówki, postrzela do biegających po boisku zawodników baseballu, będzie wrzucać odcięte głowy nieumarłych do kosza. Niektóre zabawy napsują trochę krwi i będziecie musieli powtarzać je przynajmniej kilkukrotnie. A najważniejsze jest to, że za każdym razem frajda będzie tak samo duża i świetnie wkomponowują się w opowieść. Aha i są naprawdę niedorzeczne.

Jednym z największych mankamentów „Lollipop Chainsaw” może się okazać długość trybu fabularnego. Stanę jednak w obronie Grasshopper Manufacture. Otóż na końcu każdego etapu pokazywana jest punktacja, oceny szczątkowe i ocena ostateczna - a także czas, w którym przeszliśmy etap. Na normalnym poziomie trudności przejście gry zajęło mi dokładnie 209 minut. Mało, prawda? Ale licznik nie bierze pod uwagę kontynuacji i jestem pewien, że grałem przynajmniej 5 godzin. A przez te 5 godzin bawiłem się fantastycznie, ani przez chwilę nie czułem, że gra jest za długa czy za krótka. Tyle miała trwać ta opowieść. Jestem też prawie pewien, że będziecie chcieli ją zaliczyć jeszcze raz w trybie fabularnym, a potem wrócić do poszczególnych etapów i poprawić swoje wyniki. No i oczywiście odblokowywać, chociażby dodatkowe stroje.

To jest rock'n'roll, dzieciaku! Nie ma dobrej siekanki bez dobrej muzyki. Prawda to znana i oczywista. Znałem wcześniej listę utworów ze ścieżki dźwiękowej do „Lollipop Chainsaw”, ale uśmiechałem się od ucha do ucha, kiedy w głośnikach telewizora poleciało fińskie Children of Bodom czy szwedzkie Arch Enemy. Jest mocno rock'n'rollowo i metalowo, co idealnie pasuje do szybkiego tempa rozgrywki. Świetną robotę odwalili ponadto aktorzy podkładający głosy pod postacie, co w połączeniu z wykręconymi liniami dialogowymi daje świetny efekt. Musicie bowiem wiedzieć, że przypięta do paska Juliet głowa jej chłopaka, Nicka, gada cały czas. Czasem doradza, czasem marudzi, chłopak jest jednak przy tym naprawdę zabawny. Na pewno zapamiętacie także nauczyciela Juliet. To taki trochę zboczony odpowiednik Miyagiego z serii filmów Karate Kid.

Trudno niestety zachwycać się oprawą wizualną „Lollipop Chainsaw”. Po pierwsze, nie czuć tu wykorzystania silnika Unreal Engine, po drugie, nie widać zbyt dużej poprawy w porównaniu z „Shadows of the Damned”. W tym temacie Grasshopper Manufacture trochę spoczął na laurach, bo wizualnie gra niczym nie zachwyca. Owszem, jest niebrzydko i kolorowo, ale nieco kłują w oczy fatalne modele budynków czy powtarzalne tekstury. Kamera działa przyzwoicie, ale nie bez nieprzyjemnych wyjątków - jeśli na Waszej drodze staną szybcy wrogowie, będziecie czasem musieli walić na ślepo, bo kamerzysta nie nadąży za przeciwnikiem. Nie zdarza się to zbyt często, ale jednak. Znów niedopracowanie, które widziałem już w SotD.

Werdykt „Lollipop Chainsaw” przypomniało mi, czym jest prawdziwe arcade i dlaczego będę chciał zaliczać jeszcze raz te same etapy, wykręcając jeszcze lepsze wyniki i zdobywając jeszcze więcej punktów. Słowo „frajda” samo ciśnie się na usta. Historia, choć dość krótka, jest spójna i wciągająca, a do tego absolutnie wykręcona i szalona. Takich opowieści się nie zapomina. Przy „Lollipop Chainsaw” można odpocząć od wszystkich arcypoważnych prób uratowania świata i wszechświata. To bardzo miła odskocznia od gier, które pachną powagą na kilometr. A jeśli podobały Wam się wcześniejsze gry Sudy51, to przygody Juliet Starling są zakupem obowiązkowym. No i sama cheerleaderka na pewno zapisze się na którejś z kart historii elektronicznej rozrywki.

Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów).

Paweł Winiarski

  • Data wydania: 15 czerwca 2012
  • Producent: Grasshopper Manufacture
  • Wydawca: Warner Bros Interactive Entertainment
  • Dystrybutor: Cenega
  • PEGI: 18

Grę do recenzji udostępnił dystrybutor, firma Cenega.

Lollipop Chainsaw (X360)

  • Gatunek: akcja
  • Kategoria wiekowa: od 18 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)