Gomez, psychotropy i stara szafa, czyli jak zakochałem się w Fez [RECENZJA]

Gomez, psychotropy i stara szafa, czyli jak zakochałem się w Fez [RECENZJA]

Gomez, psychotropy i stara szafa, czyli jak zakochałem się w Fez [RECENZJA]
marcindmjqtx
16.04.2012 18:05, aktualizacja: 08.01.2016 13:20

W ostatni piątek na XBLA ukazał się „Fez”, dzieło studia Polytron. Od tamtego czasu growy Internet oszalał na jego punkcie. Wszyscy (no, prawie wszyscy) moi grający znajomi mówią tylko o nim. Rozmaite fora pełne są wątków na temat tej gry. „Fez” jest wszędzie, „Fez” zachwyca. Powiadam wam: zaiste jest się czym zachwycać.

Z najbardziej dosłownego, oczywistego punktu widzenia „Fez” to (kolejna) niezależną gra logiczno-zręcznościowa na XBLA. Toczy się w trójwymiarowym otoczeniu, w którym wszyscy bohaterowie są jednak... dwuwymiarowi. Samo skakanie po kolejnych platformach rozgrywa się na płaskich planszach, gdzie głębia nie ma znaczenia. Główny bohater, Gomez, dzięki swojej tytułowej czapce może tym światem jednak kręcić, obracając go za każdym razem o 90 stopni. Dzięki temu otrzymuje się więc cztery różne „spojrzenia” na poszczególne etapy. Błędnik trochę szaleje, a wrodzone poczucie perspektywy błaga o litość, ale rozwiązywanie zagadek w tak pokręconej mechanice już od samego początku sprawia mnóstwo frajdy. Główny cel, ten niezbędny do skończenia gry, nie jest zbyt skomplikowany: trzeba po prostu uzbierać odpowiednią liczbę rozrzuconych na kolejnych etapach kostek. Trochę kombinowania, odpowiedniego manewrowania między różnymi „rzutami” na świat, zręcznego skakania i zwykle nie ma z tym większych problemów. Sterowanie mogłoby być trochę lepsze, bardziej płynne, ale da się to przeboleć. Jest po prostu miło i relaksująco.

Tak przedstawia się „Fez” na pierwszy rzut oka. Takiej gry spodziewaliśmy się przez pięć lat, oglądając kolejne zwiastuny. Ale jeżeli już się do niej dorwiecie i wciągnięcie się trochę bardziej, to odkryjecie, że jest też czymś o wiele, wiele większym.

Odkryjecie jeden z najbardziej frapujących, nieoczywistych światów, jakie ostatnimi czasy przedstawiono w grach (pierwsze skojarzenie: „Dark Souls”, przynajmniej jeśli chodzi o ogólnie pojętą „tajemniczność”). Choć pikselowa grafika nie jest już czymś tak wyjątkowym, jak pięć lat temu, gdy po raz pierwszy „Fez” zapowiadano, to nadal robi ogromne wrażenie. Duża w tym zasługa umiejętnego doboru kolorów, filtrów i rozmaitych efektów - kanały są naprawdę zatęchłe i śmierdzące, a etapy na cmentarzu chce się jak najszybciej opuścić, bo po dłuższym przebywaniu na nich zaczyna się odczuwać dreszcze. W dodatku wszystko tchnie tak sugestywną psychodelią, że niejeden pewnie chciałby wiedzieć, co takiego brał twórca i gdzie to kupić. Nie ma takiej potrzeby: podczas oglądania zakończenia i tak poczujecie się, jakbyście przed chwilą sami taki specyfik zażyli.

Odkryjecie, że świat ten jest, wzorem chociażby „Metroida”, otwarty, a przemierzać go można w prawie dowolnej kolejności. Dość prędko się w nim zgubicie, ale gdy już opanujecie obsługę mapy, podróżowanie nie sprawi już takiego problemu. Okaże się natomiast, że ciągle są jeszcze miejsca, w których nie byliście, a nawet takie, do których jeszcze nie wiecie, jak dojść. Nawet po pierwszym ukończeniu gry (co powinno zająć jakieś 6-7 godzin).

Odkryjecie, że fabuła tylko na pozór jest szczątkowa. Zaczniecie poznawać zakręconą historię przedstawionego świata i próbować jakoś złożyć jej szczątki w całość. W pewnym momencie przestaniecie aż tak bardzo przejmować się kolejnymi pomniejszymi zagadkami na poszczególnych etapach - najbardziej będziecie chcieli rozwiązać tę największą, czyli wreszcie dowiedzieć się, o co tu właściwie chodzi.

Okiem Wojtka Kubarka: „Fez” jest grą genialną pod każdym względem. Wygląda i brzmi fantastycznie, a, co najważniejsze, mechaniką wraca do czasów, gdy gry były wyzwaniem nie tylko dla kontrolera, ale także dla mózgu. Zagadki potrafią przyprawić o konkretny ból głowy. Łapię się na tym, że robię rysunki pomocnicze, a nawet małe pomocnicze modele 3D z rzeczy, które znajdują się na biurku - coś, czego nie robiłem od czasów porzucenia gier na PC. Fez to gra, która posiada „drugie dno”. Można ją przejść dość szybko, ale odradzam to, gdyż pominie się wtedy 3/4 tego, co pod zagadkami ukryli twórcy.

Odkryjecie jedne z najlepszych (i czasami najtrudniejszych) zagadek w historii gier wideo. W „Fezie” nikt nie mówi, co trzeba teraz zrobić, przynajmniej nie w wypadku tych najbardziej skomplikowanych, poukrywanych na niektórych etapach łamigłówek. Znajdujesz wielki dzwon - albo wodospad, albo dziwaczny magnes, albo cokolwiek innego - i wiesz, że coś trzeba w tym miejscu zrobić. Ale co - tego już domyśl się samemu, bo gra nie da ci żadnej podpowiedzi. Zaczniecie więc rozrysowywać na kartkach rozmaite schematy, znaczki i symbole (kiedy ostatnio robiliście to podczas grania?), próbując jakimś cudem poskładać wszystko w całość. Jeśli będziecie mieć wystarczająco dużo samozaparcia, być może uda wam się nawet odszyfrować cały obcy alfabet, który ukryto w tej grze. To naprawdę możliwe.

Odkryjecie też świetną ścieżkę dźwiękową. To, co zrobił na potrzeby „Feza” niejaki Disasterpeace, zasługuje na osobny akapit, bo momentami wręcz urywa głowę. Największymi inspiracjami tego artysty są ponoć Boards of Canada oraz M83 - i to słychać. Ambientowa, czasami trochę IDM-owa muzyka w chiptune'owej oprawie fenomalnie pomaga budować klimat i tylko zwiększa poczucie oderwania od rzeczywistości, jakie na kilometr tchnie od gry.

Przeżyjecie jedną z najfajniejszych podróży - bo na podstawowym poziomie „Fez” jest właśnie historią drogi - w swoim życiu. Czasem śmieszną, czasem straszną, czasem frapującą.

Zaczniecie się bać sów.

Werdykt Lubię być zaskakiwany. Lubię czytać kolejne powieści Chiny Mieville'a, w których co trzy strony znajduję coś, czego wcześniej nijak bym się nie spodziewał. Ze wszystkich przesłuchanych albumów z ostatnich lat najbardziej zachwyciła mnie „Cosmogramma” Flying Lotusa, której za pierwszym razem słuchałem z rozdziawionymi ustami, zastanawiając się, o co w niej właściwie chodzi, i dlaczego to jest tak, jak jest. Lubię, gdy zmusza się mnie do mówienia „wow”. „Fez” sprawił, że zrobiłem to nieraz. Byłem odkrywcą nieznanego, trochę niepojętego lądu, gdzieś za drzwiami jakiejś starej szafy. Wrócę tam jeszcze na pewno, bo jeszcze sporo zagadek zostało do rozwiązania. Wam też polecam tę niezwykłą podróż.

Tomasz Kutera

Fez dostępny jest tylko w cyfrowej dystrybucji i tylko na Xboksie 360. Kosztuje 800 MSP.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)