God of War: Wstąpienie - recenzja

God of War: Wstąpienie - recenzja

God of War: Wstąpienie - recenzja
marcindmjqtx
07.03.2013 19:00, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Trzecia odsłona serii „God of War” zakończyła historię Kratosa dość definitywnie i twórcy będą mieli twardy orzech do zgryzienia, jeśli w sensowny sposób będą chcieli ją ciągnąć dalej. Tego jednak możemy się spodziewać prawdopodobnie dopiero na PlayStation 4. Na razie nadszedł czas na „Wstąpienie”, czyli prequel...

Rzeczy poboczne... Ocena: 4/5 - Warto Poprzeczka zawieszona przy okazji trzeciej części serii nie powędrowała jeszcze wyżej. Ale to i tak świetny, monumentalny i ultrabrutalny slasher, tym razem z dodatkiem zaskakująco udanego trybu dla wielu graczy.

A z prequelami to wiadomo, jak bywa. Na papierze pomysł wydaje się dobry („Rozwińmy bohatera! Dodajmy historii głębi!”), ale w praktyce często wychodzi średnio. Bo nie jest tajemnicą, jak to się skończy, bo łatwo coś namieszać, bo nie można dotykać niektórych postaci i tak dalej, i tym podobne. I tak właśnie jest w przypadku „Wstąpienia”.

Postawmy sprawę jasno: jeśli ktoś oczekuje fabularnego rozbuchania z „God of War 3”, znanych postaci z greckiej mitologii na każdym kroku i dziesiątków bogów do ubicia (bo niby co innego miałby z nimi robić Kratos?), to się, niestety, przeliczy. Pod tym względem nowej części zdecydowanie bliżej do odsłon z konsoli PSP, czyli „Chains of Olympus” czy „Ghost of Sparta”. W porównaniu do rewelacyjnej "trójki" gra wypada bardziej - hm - kameralnie. I skromnie.

God of War: Wstąpienie

Historia zaczyna się mniej więcej dziesięć lat przed pierwszą częścią serii. Teoretycznie znany wszystkim Spartiata zobowiązany jest do służenia Aresowi, ale zamierza złamać przysięgę i wyrwać się spod boskiego jarzma. W tym celu musi pozbyć się trzech stojących mu na drodze Furii (pozostaje dla mnie zagadką, czemu twórcy zastosowali rzymskie odpowiedniki ich imion, a nie greckie oryginały, czyli „Erynie” - ale to tak na marginesie). To znaczy - musi je zabić. W końcu to Kratos.

I... to tyle w kwestii fabuły. Naprawdę, to praktycznie wszystko. Miłośnicy serii wyłapią parę ciekawostek, ale zasadniczo całe „Wstąpienie” można streścić w takich paru zdaniach. Nie należy oczekiwać zwrotów akcji czy pogłębionego rysu psychologicznego głównego bohatera - ciągle jest tak samo uroczo jednowymiarowy jak wcześniej. Oczywiście: fabuła w „God of War” nigdy nie grała pierwszych skrzypiec, więc nie jest to jakaś wielka wada, ale szkoda, że przy okazji w grze nie występuje zbyt wiele znanych z mitologii postaci. Oprócz Furii jest jeszcze tylko delficka wyrocznia oraz Kastor i Polluks (znów na marginesie: tu też nie zdecydowano się na grecki oryginał, czyli Polideukesa, i też nie rozumiem dlaczego). Szkoda: pokręcone wizje mitologicznych bóstw wykreowane przez twórców tej serii zawsze ogromnie mocno mnie do niej przyciągały. Tu zresztą też wypadają świetnie, tylko jest ich zwyczajnie mało.

God of War: Wstąpienie

Na plus należy natomiast policzyć „Wstąpieniu” sposób prezentacji fabuły. Może i jest bardzo kadłubkowa, ale zastosowanie retrospekcji to dobry chwyt na przykrycie jej ubóstwa (pewnie dlatego, że człowiek cały czas liczy, że „coś się jednak stanie”. Za bardzo się nie dzieje, ale o tym można zdać sobie sprawę dopiero po fakcie). Ogromnie podobały mi się także wykreowane przez magików z Sony Santa Monica lokacje. Domena Furii, latarnia morska na wyspie Delos czy wyrocznia w Delfach to niesamowite, monumentalne, rozkładające na łopatki i powodujące opad szczęki miejsca. Jeśli lubicie wszystkie te momenty w „God of War”, gdy kamera oddala się od bohatera, pokazując szerszy plan przy akompaniamencie podniosłej muzyki, to tego jest tu dużo - i naprawdę robi wrażenie.

...oraz MIĘSO No dobrze, to wszystko bardzo piękne, ale ustalmy jedno: w „God of War” liczy się przede wszystkim tłuczenie wrogów po łbach, pyskach, szczękoczułkach czy w co tam ich akurat wyposażono. I tu, Zeusowi dzięki, jest tak dobrze jak zawsze. System walki nie uległ wielkim zmianom - w końcu po co zmieniać coś, co działa bez zarzutu? Podstawową bronią ciągle są dwa umocowane na łańcuchach ostrza (które w ciągu gry systematycznie należy ulepszać), a weteranom serii znane kombosy z pewnością od razu będą wychodzić bez zarzutu (no, mi wychodziły w każdym razie). Nowością jest natomiast możliwość wykorzystania w walce broni porzucanych czasami przez wrogów. Ich użyteczność jest dyskusyjna, ale w sumie przyznaję, że parę razy z nich skorzystałem - głównie z oszczepów czy procy (a to z uwagi na możliwość rażenia na dystans). Oprócz tego nowością są także dwie umiejętności Kratosa, których nie chcę zdradzać z uwagi na spoilery, ale to w sumie tylko dodatki - nie mają aż tak wielkiego wpływu na pojedynki.

God of War: Wstąpienie

Tak więc system walki uległ tylko kosmetycznym zmianom, ale... ogółem podobał mi się chyba nawet bardziej niż w „trójce”. A to dzięki temu, że Kratos jest wyraźnie mniej potężny (w końcu to prequel) i początkowo nawet kilku szeregowych przeciwników potrafi stanowić wyzwanie. Z czasem oczywiście, gdy bohater się rozwija, skala potyczek robi się większa, ale na szczęście nie stają się one przy okazji łatwiejsze. Wiadomo, to nadal nie jest przesadnie trudna gra, na normalnym poziomie trudności całą można przejść bez używania choćby jednego bloku (choć uniki to podstawa), ale wymaga jednak skupienia i przynajmniej delikatnego wgryzienia się w mechanikę. A zawsze są też przecież wyższe poziomy i tryb New Game+, więc wszyscy powinni być usatysfakcjonowani.

Zawieść mogą się natomiast ci, którzy od „God of War” oczekują przede wszystkim spektakularnych pojedynków z ogromnymi bossami, w stylu choćby walki z Kronosem z „trójki”. Taką skalę osiąga w sumie tylko jedna bitwa w całej grze. Zresztą, samych bossów też nie ma specjalnie wielu. Również pod tym względem gra jest dużo bardziej kameralna i bliżej jej do odsłon z PSP niż swojej poprzedniczki ze stacjonarnej konsoli. Jest to oczywiście uzasadnione z punktu widzenia fabuły, ale i tak - szkoda.

God of War: Wstąpienie

Polska wersja? Jest wyjątkowo skromna, jak i warstwa fabularna gry, ale nie można się do niej przyczepić, a Linda w roli Kratosa znów jest świetny. Po prostu dobra robota.

Sporo natomiast jest elementów zręcznościowych - czasami całkiem wymagających - i zagadek logicznych. Te drugie są oczywiście zwykle dosyć proste, ale pod koniec gry poziom ich skomplikowania zdecydowanie rośnie, więc przy „Wstąpieniu” można też całkiem sensownie pogłówkować.

Podsumowując, pewnie wyjdę na marudę, ale trzeba to powiedzieć wprost: to nie jest (niebotyczny) poziom „God of War 3”, jeśli ktoś się takiego spodziewał. Ale Kratos to nadal potężny, bezlitosny buc, a odrywanie głów, rozcinanie brzuchów i rozczłonkowywanie przeciwników ciągle jest tak cholernie satysfakcjonujące jak zawsze. Gra wygląda najlepiej z całej serii, ma świetną ścieżkę dźwiękową, zabiera 10 godzin życia (a więc, na dzisiejsze standardy, sporo) i jest jak najbardziej godnym przedstawicielem zasłużonej serii. Wprawdzie nie dostrzegłem większego przebłysku geniuszu, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało. Solidne rzemieślnictwo, bawiłem się dobrze.

Więcej Kratosów = więcej zabawy? Całkowitą nowością w serii jest natomiast tryb wieloosobowy, gdzie gracze wcielają się w śmiertelników walczących w imię greckich bogów. Na początku zabawy trzeba wybrać swojego „patrona”: Zeus to moc piorunów, Posejdon - lodu, Ares - ognia, a Hades - zaświatów. Każdy oznacza inne zdolności specjalne i, w rezultacie, trochę inny styl gry. Po pewnym czasie, ma się rozumieć, bo na pierwszych poziomach wszyscy są do siebie zbliżeni. Broni, pancerza i umiejętności do odblokowania jest zaś sporo: pod tym względem „Wstąpienie” nie odstaje od innych konsolowych gier wieloosobowych.

God of War: Wstąpienie

Niemało jest także trybów rozgrywki, choć nie wszystkie wypadają tak samo dobrze. Standardowy „każdy na każdego” (w wydaniu dla 4 albo 8 graczy) to potworny chaos, który średnio mnie bawił. Z kolei równie mało pomysłowy Capture the Flag zwyczajnie mnie znudził (serio, widziałem to miliony razy, ileż można...), wydał mi się też za łatwy i niezbyt złożony.

Zupełnie inną historią jest natomiast - świetny - drużynowy tryb dominacji, w którym trzeba przejmować wyznaczone ołtarze. Ciągle coś się w nim dzieje, ciągle jest coś do zrobienia, a zgraniem i skutecznością można odwrócić sytuację nawet w najbardziej beznadziejnym starciu. To w nim także największą rolę odgrywają znakomite mapy stworzone na potrzeby trybu wieloosobowego. To nie tylko dekoracje, w których toczy się rozgrywka - pełne są ukrytych sekretów i pojawiających się co chwilę bonusów. Szkoda tylko, że jest ich niewiele i szybko zaczynają się powtarzać. Co nie zmienia faktu, że nic tak nie bawi, jak przejęcie kontroli nad wielgachną Gorgoną i masowe wykańczanie nią przeciwników.

God of War: Wstąpienie

Ostatnim dostępnym trybem jest wariacja na temat popularnej Hordy (w którą można grać we dwóch albo samemu). Czyli, w sumie, znowu standard. Z przyjemnością zauważyłem jednak, że poziom trudności wyznaczony przez twórców jest w tym wypadku całkiem wysoki. Nie ma mowy, żeby dobrnąć do końca już za pierwszym razem. Za dziesiątym - może tak, ale na początku jest bardzo trudno. Bez kombinowania i umiejętnego dobrania zdolności ciężko dojść gdzieś dalej - i bardzo dobrze.

Ogółem twórcom trybu wieloosobowego udało się coś niezwykłego. Skutecznie przenieśli wszystkie charakterystyczne elementy singlowego „God of War” na potyczki wielu graczy. Są tu i ultrabrutalne finishery, i proste QTE, i rozpoznawalne, znane ciosy czy kombosy. Jest monumentalna skala, rozpoznawalna „filmowość” i ogromni przeciwnicy, są błyskające milionem świateł umiejętności specjalne. I choć nie wszystkie tryby są tak samo udane, nie wszystkie klasy są dobrze zbalansowane (nie wybierajcie Hadesa, serio), map jest trochę za mało, a matchmaking potrafi dostać szału, to samo multi na pewno należy policzyć grze na plus. Tym bardziej, że choć wykorzystuje sprawdzone elementy, to w całości jest czymś całkiem świeżym. Może nie będzie z tego nowej dyscypliny e-sportowej, ale co z tego - obstawiam, że fanów wieloosobowego „Wstąpienia” nie zabraknie.

God of War: Wstąpienie

Werdykt Straszny zgryz mam z tym „Wstąpieniem”, przyznaję. Z jednej strony to kolejna udana odsłona serii, którą bardzo lubię. To dobrze. Z drugiej - to jednak odgrzewany kotlet. W singlu zmiany są mikroskopijne, a przy tym mocno brakuje spektakularnych bossów czy większej ilości znanych postaci z mitologii. Największą nowością jest tryb wieloosobowy, który, owszem, jest udany, ale jednocześnie nie sądzę, by ktoś miał kupić grę tylko dla niego. Nowy „God of War” to dobra, udana produkcja, ale też, nie ukrywajmy, sposób na wyciśnięcie do cna znanej marki przed nadejściem nowej generacji. To nie miejsce i nie czas na rewolucję, raczej na powtórkę z rozrywki. Ci, którzy oczekują po prostu więcej tego samego, co kiedyś, niech biorą w ciemno, natomiast reszta może spokojnie poczekać na obniżkę ceny. Poprzeczka zawieszona przy okazji trzeciej części serii nie została podniesiona. Czekamy na nową generację.

Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które dają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów).

Tomasz Kutera

  • Producent: Sony Santa Monica
  • Wydawca: SCE
  • Dystrybutor: SCEP
  • PEGI: 18

Egzemplarz recenzencki dostarczył dystrybutor.

God of War: Wstąpienie (PS3)

  • Gatunek: akcja
  • Kategoria wiekowa: od 18 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)