Batman: Arkham City - recenzja

Batman: Arkham City - recenzja

Batman: Arkham City - recenzja
marcindmjqtx
18.10.2011 10:30, aktualizacja: 30.12.2015 13:29

Pierwsze podejście studia Rocksteady do tematu człowieka udającego nietoperza było tak samo udane, jak głupio brzmi to zdanie. Po podejściu drugim wiele sobie obiecywaliśmy, ale okazuje się, że niewystarczająco wiele.

To miłe, kiedy gra przerasta wyobrażenia o niej. „Arkham Asylum” było genialną grą, więc wszyscy spodziewaliśmy się, że kontynuacja okaże się przynajmniej równie dobra. Jednak „Arkham City” to nie tylko ulepszona jedynka, to zupełnie nowe podejście do tematu Batmana - to ostateczna gra o Gacku.

W pierwszej części udało się niemal wszystko, a jedyne, czego zabrakło, to troszkę więcej wolności. Tym razem więc poruszamy się nie po szpitalu (pokaźnych rozmiarów, ale jednak umieszczonym na wyspie), lecz po całym mieście. No dobra - to określenie trochę na wyrost, bo „Arkham City” to raczej duża dzielnica, ale nie da się ukryć, że w drugiej części Batmana świat się otworzył, a my bawimy się w nim jak w rasowej piaskownicy.

Akcja toczy się w mniej więcej pół roku po wydarzeniach z „AA”. Były szef Arkham, Quincy Sharp, podpiął się pod sukces Batmana i na fali popularności wywołanej powstrzymaniem Jokera został burmistrzem Gotham. Jego pierwszym „genialnym” pomysłem była zamiana lokalnych slumsów w zamknięty obszar nazywany Arkham City. Żeby dodatkowo skomplikować sprawę, szefem Arkham City zostaje niejaki Hugo Strange - szalony naukowiec, znany z tego, że lubi eksperymentować na żywych obiektach. Miasto szybko zamienia się  w prawdziwe piekło na ziemi. Zamknięci tam superprzestępcy szybko tworzą małe prywatne armie, a w Arkham City zaczyna się bezwzględna walka o władzę.

Rzecz jasna Batman nie może pozwolić na taki rozwój sytuacji i wyrusza do ogarniętej szaleństwem strefy. Bardzo szybko ustala, że największe problemy sprawiają tu Pingwin i Joker, który rzecz jasna nie zginął w trakcie finałowej walki w Arkham. Ale ten przewodni wątek to tylko jedna strona medalu, bo „Arkham City” jako sandbox ma znacznie więcej do zaoferowania.

LUŹNE TEMPO Kiedy zacząłem grać w nowego Batmana, początkowo poczułem się bardzo zagubiony. Rozbiegówka „Arkham Asylum” była znacznie lepsza - tu od razu jesteśmy rzucani na głęboką wodę, a elementy poradnikowe są niewystarczające. Trzeba sobie wszystko przypomnieć i poświęcić kilka chwil na ogarnięcie zupełnie nowego stylu rozgrywki. Nietoperz porusza się po okolicy, szybując i korzystając z batwyciągarki. System błyskawicznie wchodzi w krew i pozwala na czerpanie niesamowitej przyjemności z samego sterowania bohaterem. W późniejszej części gry dochodzi jeszcze możliwość wystrzeliwania się z krawędzi dachów, więc możemy dowolnie latać po okolicy, nie dotykając nawet powierzchni. Pierwsze, co zrobiłem w grze, to zacząłem zwiedzać, po prostu bawiąc się poczuciem bycia Batmanem.

Oczywiście można skupić się na wątku głównym, po prostu zasuwając w kierunku zielonego markera, pokazującego, gdzie zaczyna się kolejna misja. Cały numer w tym, że gra robi dosłownie wszystko, aby nas od tego odciągnąć. Co chwila jesteśmy informowani o nowych misjach pobocznych, co  chwila wpadamy na grupki więźniów patrolujących okolicę, co chwila też natykamy się na zagadki Riddlera, gadżety zostawione przez Jokera, czy biegniemy odebrać telefon od Zsasza. Część z tych zadań pobocznych to klasyczna zabawa ze znajdźkami, ale niektóre z nich mają własny scenariusz, kończący się zwykle ujęciem przestępcy. MIsje są niebanalne - mamy tu i korzystanie z trybu detektywistycznego (bardzo fajny patent z namierzaniem strzelca po odtworzonej trajektorii), są minigry (na przykład w namierzanie sygnału telefonicznego), są wreszcie pościgi czy walki z licznymi grupami przeciwników. Sytuacja nieustannie się zmienia, a my mamy pełne ręce roboty.

Kiedy w końcu uda się nam uwolnić od syndromu „muszę mieć je wszystkie” i powrócimy do misji z głównego wątku, odkryjemy, że tempo gry wcale nie jest takie niespieszne, jak się na początku wydawało. Im dłużej gramy, tym więcej rzeczy każe nam się z jakiegoś powodu spieszyć. Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale powiem tylko, że Batman niemal cały czas czuje czyjś oddech na plecach. Włącznie z oddechem Kostuchy. Co prawda w rzeczywistości nie ma tykającego zegarka i w przerwach pomiędzy jedną misją a drugą możemy do woli zwiedzać Arkham City, ale autorom udało się stworzyć dobre złudzenie niebezpieczeństwa wiszącego nad Nietoperzem.

Misje zostały wzorowo zaprojektowane, mieszają wszystkie składniki rozgrywki - jest tu i skradanie, i zabawa gadżetami, i masa walki. Są dramatyczne sceny pościgów i starcia z bossami (troszkę rozczarowujące, bo pokonuje się ich dość łatwo). No i oczywiście masa przerywników, w których słuchamy Kevina Conroya czy Marka Hamilla, którzy robią wszystko, by przeskoczyć siebie samych z poprzedniej części. Zresztą nie oni jedyni, bo w grze pojawia się bez liku postaci z batmanowego uniwersum i wszystkie są dubbingowane po mistrzowsku.

LEPSZE ZAPRZYJAŹNIA SIĘ Z DOBRYM Mówi się, że nie powinno się naprawiać tego, co nie było zepsute.  Rocksteady ma to powiedzenie głęboko w poważaniu i ulepszyło wszystko, co się tylko dało. Najlepszym przykładem jest wyciągarka, która pozwala Batmanowi przemieszczać się poziomie. W „Arkham Asylum” było to urządzenie o ograniczonym zastosowaniu, które przydawało się tylko w ściśle określonych miejscach. Teraz na linkę można wskoczyć, tworząc sobie coś w rodzaju mostu. Można ją także wystrzelić w trakcie jazdy, zmieniając nagle kierunek. Dekoder do włamywania się do systemów zabezpieczających ma teraz funkcję radia, dzięki której w wolnej chwili można posłuchać najnowszych wiadomości, albo podsłuchać kanał policyjny.

Wiele nowości pojawiło się też w systemie walki, z którego Batman był chyba szczególnie znany. Już w „Arkham Asylum” było dobrze, a teraz jest jeszcze z dwa razy fajniej. Pojawiły się nowe typy dobić, jest system ciosów krytycznych (opierający się na odpowiednim wyczuciu chwili na kolejny cios), dodano efektowne sztuczki w stylu roju nietoperzy czy bardzo praktycznych podwójnych kontr. W trakcie starcia w prosty sposób można wykorzystywać gadżety, na przykład rozpylając żel wybuchowy i błyskawicznie go detonując. Zmian jest zbyt wiele, by wszystkie je wymienić, a nauczenie się łączenia ich w kombinacje to zadanie na długie godziny. Żeby nie było za łatwo, pojawili się nowi przeciwnicy - ciężko opancerzonych trzeba ogłuszyć, zanim zaczniemy ich okładać, a tych wyposażonych w tarcze należy atakować z powietrza. Starcia są teraz znacznie ciekawsze niż w poprzedniej części, ale wymagają też więcej od grającego. Rocksteady udało się po raz kolejny stworzyć element rozgrywki, który spokojnie mógłby robić za osobną grę.

Nowe gadżety, ciosy czy umiejętności poruszania zdobywamy, kupując je za punkty umiejętności. A punkty umiejętności zdobywamy, awansując na wyższe poziomy. Te z kolei uzyskujemy zdobywając doświadczenie czy to za walkę, czy wykonywanie zadań. To wszystko sprawia, że o Batmanie można powiedzieć „RPG”. Nie ma co prawda statystyk, ale pomijając to, gra wypełnia wszelkie znamiona erpega. I to nawet nie rozwojem postaci czy pobocznymi questami, ale tym, że jak mało który tytuł pozwala naprawdę odegrać rolę głównego bohatera. „Arkham City” sprawia, że naprawdę jesteśmy Batmanem. Tworzy idealne wirtualne złudzenie, które przenosi gracza do zupełnie innego świata. Mało gier umie zrobić coś takiego, a ta czyni to perfekcyjnie.

KOCI WĄTEK Tyle słów, a nie wspomniałem jeszcze o Catwoman. Kobieta Kot dostępna jest jako dodatek, który odblokowuje się kodem dołączanym do gry. To taki sposób na odzyskanie przynajmniej części pieniędzy z wtórnego obiegu - rozszerzenie można bowiem kupić, więc drugi właściciel nie musi się martwić, że umknie mu coś specjalnego.

Catwoman w grze pojawia się w ściśle określonych momentach, pokazując wydarzenia w Arkham City z nieco innej perspektywy. Z punktu widzenia scenariusza nadaje kontekstu niektórym wydarzeniom, ale nie jest to nic, bez czego nie dałoby się zrozumieć głównego wątku. W sferze rozgrywki Kocica daje znacznie więcej, bo ma własny styl walki, swoje gadżety i całkowicie inny system poruszania po mieście. Ba! Są nawet specjalne znajdźki zaprojektowane tylko dla niej, więc kiedy już nabawimy się do woli Gackiem, można zacząć zwiedzanie okolicy w kociej skórze.

Fajne rozwiązanie, bo oprócz ostatecznej gry o Batmanie dostajemy też ostateczną grę o Catwoman.

Od strony oprawy Arkham City troszkę ustępuje Arkham Asylum, co tłumaczę sobie znacznie większymi rozmiarami świata. Nie są to na szczęście jakieś drastyczne różnice - ot, troszkę słabsze tekstury, czy często powtarzające się modele przeciwników. Gra nadrabia zresztą wszystkie ewentualne braki stylem - miasto wygląda po prostu oszałamiająco i tylko goniące mnie terminy powstrzymywały mnie od spędzania długich godzin na podziwianiu jego ulic i zakamarków. Animacja ruchu to absolutna poezja. Na Batmana zwinnie przeskakującego pomiędzy przeciwnikami można patrzeć, patrzeć i patrzeć i nigdy się nie znudzić. A do tego dochodzi jeszcze przecież Catwoman, która ma swoje własne animacje, wcale nie gorsze od tych batmanowych.

Polska wersja na szczęście ograniczyła się tylko do napisów. Jest w porządku, choć tłumaczom nie udało się uniknąć pomyłek. Chyba najbardziej uciążliwy jest błąd w tłumaczeniu opisu jednego z ciosów (czy raczej kontr). Aby skontrować wroga trzymającego nóż, należy ruszyć gałką w przeciwną stronę (away) i wcisnąć Y (czy trójkąt, jeśli gramy na PS3). Away zostało jednak przetłumaczone jako „daleko”, więc informacja staje się zupełnie niezrozumiała. Trzymać Y daleko od przeciwnika? Co?!

WERDYKT To OSTATECZNA gra o Batmanie. To także najlepsza gra o superbohaterze, jaka powstała. Tworzy iluzję absolutną, angażuje gracza na dziesiątkach poziomów, każąc mu skradać się, walczyć, czytać biografie przeciwników, słuchać rozmów pomiędzy więźniami i ratować każdego nieszczęśnika, który wzywa pomocy. Niby można ją skończyć w 10 godzin, ale trzeba nie mieć serca, żeby tak podejść do tego tytułu. To gra o tym samym poziomie zalania gracza zawartością co „Assassin's Creed”. Tu też co chwila znajdujemy coś, co odciąga naszą uwagę od głównego wątku.

Do tego wszystkiego dochodzi technologiczna perfekcja, czy przynajmniej stan bardzo bliski tej perfekcji - gra jest prześliczna, świetnie udźwiękowiona, ma fajne efekty specjalne... Zakochałem się w tej grze. Jest w niej wszystko, co czyniło część pierwszą wybitną, i jeszcze dwa razy więcej.  I to wszystko w tytule, który nie ma nawet trybu dla wielu graczy! Jak dla mnie to kandydat do gry roku i jedna z najlepszych produkcji, w jakie w życiu grałem.

5/5 - Koniecznie! (Ocenę 5 otrzymują gry bardzo dobre, dopracowane, urzekające - po prostu świetne).

Deweloper: Rocksteady Wydawca: Warner Bros Dystrybutor: Cenega Data premiery: 21 października 2011 PEGI: 16

Grę do recenzji użyczyła firma Cenega.

Tadeusz Zieliński

Batman Arkham City (PC)

  • Gatunek: akcja
  • Kategoria wiekowa: od 16 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)